Głos Ziemi Urzędowskiej 2010


Jan Lucjan Kochanowski

Z pielgrzymką do „Gospy Majki” w Medjugorie

Obawiam się, że pisując do „Głosu Ziemi Urzędowskiej” od 2001 roku zanudziłem już dostatecznie czytelników tematami niezmiennie związanymi z moim rodzinnym Łopiennikiem. Dlatego tym razem postanowiłem przenieść się 2000 kilometrów na południe i opisać swoje wrażenia z Medjugorie położonego w dalekiej Bośni i Hercegowinie.

Winien jestem wyjaśnienia, być może, niezbyt zrozumiałego tytułu. Otóż we wrześniu ubiegłego roku uczestniczyłem w zorganizowanej w parafii oo. salezjanów pw. św. Jana Bosko w Szczecinie autokarowej pielgrzymce do Medjugorie. Słowa „Gospa Majka” rozpoczynają bardzo popularną tam pieśń maryjną i oznaczają w języku chorwackim Matkę Boską (dosłownie Panią Matkę). Samo Medjugorie to do niedawna mała, dziś już rozległa, osada parafialna, rozsławiona od 1981 roku licznymi, trwającymi nadal, objawieniami maryjnymi. Osada leży w okolicach zamieszkanych przez rdzennie chorwacką ludność, ale, wbrew częstym mniemaniom, nie na terenie Chorwacji, ale w południowo-zachodnim krańcu republiki trojga narodów i religii – Bośni i Hercegowiny, 20 km od granicy chorwackiej. Medjugorie odwiedza rocznie ponad 2 miliony wiernych ze wszystkich stron świata, w tym 40 000 księży.

Mimo codziennego tłumu pielgrzymów i upływu 27 lat od pierwszego objawienia, Medjugorie nie zostało dotychczas uznane przez Stolicę Apostolską jako sanktuarium, jakimi są przykładowo francuskie Lourdes czy portugalska Fatima. Swojego czasu Stolica Apostolska pominęła negatywną opinię biskupa Mostaru (diecezja Medjugorie) na temat objawień, przyjęła natomiast opinię episkopatu b. Jugosławii. W tej opinii pozostawiono wolną drogę przyszłym badaniom i trwającej nadal weryfikacji, uzasadniając to tym, że objawienia nie dobiegły jeszcze końca. Należy podkreślić, że jest to zgodne z obowiązującą w takich przypadkach procedurą. Stolica Apostolska zaleciła wiernym jedynie „prywatne” pielgrzymki pod przewodnictwem duszpasterzy i nie stawia przeszkód w praktykowaniu tam wszelkich form pobożności i kultu maryjnego. Wątpliwości niektórych wiernych rozwiał ostatecznie, jeszcze za swojego życia, Jan Paweł II, który w trakcie audiencji wypowiedział następujące słowa do jednej z wizjonerek (do Vicki): „Gdybym nie był papieżem, już dawno byłbym u was w Medjugorie”.

Pierwsze wzmianki o osobliwości Medjugorie sięgają 1930 roku, kiedy to tamtejsza kilkusetosobowa, uboga społeczność katolicka dla uczczenia 1900. rocznicy Męki i Śmierci Pańskiej, na szczycie górującego nad osadą wzgórza (537 m npm.), wzniosła własnym sumptem biały, 12-metrowy krzyż. Jest on widoczny z całej okolicy ze znacznej odległości. Wzgórze przyjęło nazwę Kriżevac, a prowadząca do niego droga krzyżowa stała się miejscem licznych pielgrzymek. Następną osobliwością była budowa wielkiego, jak na małą osadę i okazałego nowego kościoła parafialnego pw. św. Jakuba – patrona pielgrzymów, w miejscu starego, który postawiony na niewłaściwym podłożu, musiał zostać rozebrany. Miało to miejsce w 1969 roku – w czasach szczytu potęgi titowskiej komuny i prześladowań Kościoła katolickiego. Warto dodać, że dokonała tego niewielka i do tego uboga tamtejsza wspólnota parafialna pod przewodnictwem zapobiegliwych i mądrych oo. franciszkanów.

Dnia 24 czerwca 1981 r., nie w samym Medjugorie, ale w przyległym Bijakovici, na wzgórzu zwanym Podbrdo, szóstce nastolatków, zwanych wizjonerami lub widzącymi, ukazała się Matka Boska. W skład tej szóstki wchodzili (w nawiasach podaję wiek w czasie pierwszego objawienia): Jakov (10), Ivan (12), Milka (13), Ivanka (15), Miriam (16) i Vicka (17). Całej grupie, lub kilku, a nawet pojedynczym jej członkom Matka Boska ukazywała się przez lata, a niektórym ukazuje się nadal. Po pewnym czasie część wizjonerów rozjechała się po całym świecie, część pozakładała rodziny. W czasie naszego pobytu w Medjugorie objawień doznawali jeszcze Ivan, Miriam i Vicka. Z Vicką spotkaliśmy się, o czym będzie mowa dalej. Poza Podbrdo, Matka Boska ukazywała się wizjonerom w różnych miejscach: w mieszkaniach, w kościele, na polu i na wzgórzach z różną częstotliwością i czasem trwania objawienia. Zapowiadała zwykle, kiedy objawi się następnym razem. Ukazywała się również wizjonerom przebywającym za granicą.

Wiadomość o pierwszym objawieniu obiegła lotem błyskawicy całą okolicę, a po kilku dniach na Podbrdo kolejne objawienia obserwował już kilkutysięczny tłum wiernych. W trakcie objawień Matkę Boską widzieli i słyszeli Jej głos wyłącznie wizjonerzy, natomiast ich głosy, rozmawiających z Matką Boską, słyszeli wokół wszyscy. Wkrótce wystąpiły udokumentowane cudowne ozdrowienia i liczne nawrócenia.

Wszystko to miało miejsce w okresie, gdy jugosłowiańska komuna, będąca u szczytu swojej władzy, była szczególnie wrogo nastawiona do Kościoła katolickiego. Już w 1945 roku wkraczająca w tamte strony partyzantka titowska mordowała księży i paliła kościoły. Po zakończeniu wojny komuniści, obiecując pewne swobody Kościołowi katolickiemu, zażądali oderwania się od Watykanu i utworzenia niezależnego kościoła narodowego. Episkopat jugosłowiański nie ugiął się jednak, co pociągnęło za sobą nie kończące się, coraz bardziej nasilające się prześladowania. Więziono księży, zakazano lekcji religii, budowy kościołów, kształcenia kleryków itp.

Wieść o objawieniach i spontanicznej reakcji wiernych, bardzo szybko dotarła do władz komunistycznych. Zaczęły się szykany zarówno w stosunku do wizjonerów, jak i do wiernych towarzyszących objawieniom, a trzeba dodać, że komuniści dysponowali doskonale zorganizowanym i sprawnie działającym aparatem ucisku. Całą szóstkę nie tylko straszono i grożono jej. Badały ją różne komisje lekarskie, pedagogiczne, socjalne „ustawione” przez bezpiekę. Starano się zrobić z wizjonerów niedorozwiniętych umysłowo, narkomanów, psychopatów lub nakłonionych przez księży a nawet przez chorwackie ośrodki niepodległościowe za granicą. Dziwnym trafem w każdej z tych „ustawionych” komisji znajdował się ktoś odważny, kto zgodnie ze stanem faktycznym przekonywał pozostałych, że wizjonerzy są zdrowi i absolutnie normalni, a część z nich odznacza się wyjątkowo rozwiniętą inteligencją.

Charyzmatyczny franciszkanin, proboszcz parafii medjugorskiej o. Jozo Zofko, obawiając się prowokacji, podszedł do objawień bardzo ostrożnie. Szybko jednak stał się opiekunem i powiernikiem wizjonerów oraz umiejętnie wpływał na rzesze pielgrzymów, których objawienia ściągały coraz bardziej masowo do Medjugorie. Władze komunistyczne, widząc w nim promotora objawień i całej ich otoczki, wtrąciły go do więzienia i po długotrwałym, wyniszczającym zdrowie franciszkanina, śledztwie skazały go na 3 lata ciężkiego więzienia. Jedynym pretekstem do oskarżenia był jakoby antypaństwowy ustęp ewangelii przytoczony przez o. Zofko podczas niedzielnego kazania. Po skróceniu wyroku i powrocie z więzienia o. Zofko nie powrócił już do Medjugorie – nie dopuścił do tego biskup diecezjalny z Mostaru, kierując go na probostwo do jakiejś zapadłej wioski. Miał więc o. Zofko, obok wrogów z komunistycznej bezpieki, również przeciwników we własnej diecezji, której biskup, po zbadaniu objawień przez specjalną komisję, ogłosił komunikat, że na podstawie dotychczasowych badań nie można stwierdzić, że jest mowa o nadprzyrodzonych kazaniach i objawieniach.

To negatywne stanowisko można tłumaczyć w jakimś stopniu ciągnącym się od dawna konfliktem pomiędzy tamtejszym episkopatem a niezwykle prężnym i aktywnym na Bałkanach zakonem franciszkanów, który przez stulecia niewoli tureckiej i wojen nie dopuścił do całkowitej zagłady Kościoła katolickiego. Kilkuletnie, wyjątkowo krwawe wojny: serbsko-chorwacka a później chorwacko-muzułmańska i serbsko-muzułmańska na przełomie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku przerwały na lata dalsze dochodzenie prawdy objawień.

Najistotniejszym pokłosiem objawień stały się orędzia – posłania Matki Boskiej przekazywane wiernym za pośrednictwem wizjonerów i zawierające swoiste wskazania – nauki dla wiernych. Dotyczą one zróżnicowanych tematów związanych bezpośrednio lub pośrednio z wiarą. Przykładowo są nimi: modlitwa, post, msza święta, rodzina, pokój między narodami i ludźmi, miłosierdzie, pojednanie itp. Treść ostatniego posłania odebranego 25 września 2008 r., czyli już w trakcie naszego pobytu w Medjugorie, przytoczę w dalszej części swojej relacji.

Niezależnie od orędzi, Matka Boska obiecała każdemu z wizjonerów przekazanie dziesięciu tajemnic, o których wiadomo tyle, że będą dotyczyć różnych przyszłych wydarzeń. Tajemnice nie mogą być ujawnione, pod żadnym pozorem, nawet władzom kościelnym do czasu wyraźnego zezwolenia Matki Boskiej. Wiadomo, że aktualnie niektórzy z wizjonerów znają już całość tajemnic, inni tylko ich część. Nie wiadomo natomiast, czy u wszystkich są one identyczne. W miarę przekazywania tajemnic, częstotliwość objawień zmniejszyła się. Po przekazaniu ostatniej, ma jakoby już nie być więcej objawień.

Następca o. Zofko na medjugorskiej parafii o. Slavko Barbaric, również franciszkanin, z nie mniejszym zaangażowaniem kontynuował jego dzieło. Ten równie charyzmatyczny duszpasterz, prowokowany i szykanowany cały czas przez jugosłowiańską bezpiekę, stał się przewodnikiem duchowym wizjonerów, troszczył się o umacnianie wiary u rzeszy pielgrzymów, dbał również o zapewnienie rozwoju właściwej infrastruktury dla przyszłego sanktuarium. Zmarł nagle w roku 2000 po doprowadzeniu wiernych drogą krzyżową na szczyt Kriżevaca.

Po tym przydługim, ale chyba koniecznym, wprowadzeniu przystępuję do zrelacjonowania szczegółów pielgrzymki do „Gospy” – Matki Bożej Królowej Pokoju w Medjugorie. Zgodnie z zamysłem organizatorów, stała się ona równolegle „rekolekcjami maryjnymi w drodze”. Były więc w autokarze: wspólny różaniec, Anioł Pański i inne modły, pogadanki oraz wyświetlanie filmów o tematyce religijnej, a ponadto śpiewy Godzinek i pieśni kościelnych.

Trasę Szczecin–Medjugorie, przez Niemcy, Czechy, Austrię, Słowenię i Chorwację, pokonaliśmy w dwóch etapach, zatrzymując się na nocleg w czeskim Mikułowie. W dość wygodnym autokarze i przy chłodnej aurze, kilkunastogodzinne „przeloty” z przystankami co pewien czas okazały się niezbyt uciążliwe.

W Austrii zboczyliśmy nieco z trasy celem odwiedzenia Mariazell położonego w Alpach Styryjskich. Miejscowość słynie ze znajdującego się tam znanego sanktuarium maryjnego, mieszczącego się we wspaniałej 850-letniej bazylice mniejszej z XII-wieczną figurą Madonny z Dzieciątkiem z drewna lipowego. Na przestrzeni wieków figura ocalała cudownie z pożarów kilku miejsc, w których się mieściła. Figura słynie również z kolekcji sukienek, w które jest ubierana i które co pewien czas są zmieniane. W bazylice koronowali się niektórzy Habsburgowie, a w 1983 roku nawiedził ją Jan Paweł II. Na pamiątkę jego pobytu, przed ołtarzem głównym stoją w wazonie zawsze świeże kwiaty słonecznika, które tak bardzo lubił. W Mariazell uczestniczyliśmy we mszy świętej, a później podziwialiśmy wspaniałą architekturę i wyposażenie bazyliki, jak również znajdujące się w niej polonika.

W dalszej drodze mijaliśmy wspaniałe krajobrazy częściowo ośnieżonych już Alp, a później w Chorwacji nie mniej malownicze Góry Dynarskie.

W Medjugorie na bogaty program pielgrzymkowy, który wypełnił nam większość 7-dniowego pobytu składały się:

– drogi krzyżowe na Podbrdo i Kriżevac,

– codzienny różaniec i wieczorna międzynarodowa msza święta,

– msze w języku polskim z naszym kapelanem,

– spotkania z franciszkanami: o. Jozo Zofko i o. Ruppcicem oraz z wizjonerką Vicką,

– wizyta w „Campo della Vita” („Oaza Pokoju”),

– zwiedzanie kościołów pw. św. Jakuba w Medjugorie i jego okolic oraz kościołów w Dubrowniku, Szerokim Briegu i Tichalinie,

– zakup literatury na temat objawień oraz dewocjonaliów i ich poświęcenie.

Właściwą część pielgrzymki zaczęliśmy od drogi krzyżowej na Podbrdo, tam gdzie 24 czerwca 1981 r. po raz pierwszy ukazała się Matka Boska. Podbrdo jest dość trudno dostępnym wzniesieniem o wysokości około 300 m npm., przylegającym bezpośrednio do Bijakovici – przedmieścia Medjugorie. Nie bez przesady napisałem „trudno dostępnym”, bo na jego zboczach, pokrytych gruzem skalnym i porośniętych przeważnie kłującymi karłowatymi zaroślami, właściwie nie zdołały jeszcze wydeptać ścieżek miliony rokrocznie chodzących tamtędy pielgrzymów.

Mimo że wchodziliśmy na Podbrdo z samego rana, na parkingu stało już kilka autokarów, a na wzgórzu zastaliśmy wielu pielgrzymów. Przybywało ich ciągle w miarę trwającej około dwóch godzin drogi krzyżowej. Skład pielgrzymów był wielopokoleniowy; przeważali oczywiście dorośli, ale było również sporo młodzieży a nawet niemowlaków na rękach lub w nosidełkach. Nie brakowało też osób w wieku podeszłym. Ci posuwali się z widocznym wysiłkiem i często przysiadywali na kamieniach. Część docierała tylko do miejsca objawień, w pobliżu którego po zatoczeniu kręgu i zejściu na dół kończyła się droga krzyżowa. Widać też było pielgrzymów pokonujących boso cały szlak lub jego część. Trudno mówić, że było tam tłoczno, ale na pewno było rojno. Mimo znacznego skupiska ludzi, wokół panowała cisza podszyta jedynie szeptem rozmodlonych i szlochem niektórych wiernych. Panowało widoczne na obliczach wszystkich skupienie i powaga.

Miejsce objawień zdobił wspaniały posąg Matki Boskiej Medjugorskiej Królowej Pokoju wykonany z białego marmuru. Ze względu na bezpieczeństwo był on ogrodzony metalową balustradą. Wierni zapewne by go dotykali, co chyba nie wyszłoby mu na dobre. Wokół było pełno wieńców, kwiatów, palących się zniczy i świec.

Podczas jednego z następnych dni przeszliśmy drogę krzyżową na Kriżevac. Dotarcie na sam szczyt do krzyża, chociażby z uwagi na różnicę wzniesień, było bardziej uciążliwe niż na Podbrdo, a schodzenie ze szczytu na dół okazało się niewiele łatwiejsze niż wdrapywanie się na górę. Tę drogę krzyżową rozpoczęliśmy później. Wówczas przy pierwszych stacjach było już dosłownie tłoczno, a na odprawienie modłów przed kolejną stacją oczekiwały nawet 2–3 grupy pielgrzymkowe prowadzone przez księży. Któż z nas mógł spodziewać się, że, nie licząc często spotykanych wszędzie rodaków, i w drodze na Kriżevac trafimy na polonika. Była to wykonana z brązu, rzeźbiona płyta X stacji, która została ufundowana i zainstalowana w 1946 roku przez żołnierzy II Korpusu gen. Andersa. Przy pięknej, słonecznej pogodzie i doskonałej widoczności z zupełnie nagiego szczytu fascynował rozciągający się wokoło wspaniały widok na Medjugorie i okolicę, stanowiący niejako uzupełnienie naszych głębokich przeżyć duchowych.

W trakcie naszego pobytu w Medjugorie zdarzył się jeden jedyny nieszczęśliwy wypadek – złamanie nogi. Jak na kilkaset tysięcy wiernych, którzy w tym czasie byli obecni na obu wzgórzach i zapewne w większości doświadczeń w pokonywaniu górskich szlaków nie mieli, to jednak chyba zadziwiająco mało.

Przy pokonywaniu obu dróg krzyżowych, zresztą tak, jak podczas całego pobytu, mieliśmy wyjątkowo sprzyjającą aurę. Fala 40-stopniowych upałów skończyła się w przeddzień naszego przyjazdu; nam towarzyszyła temperatura przekraczająca niewiele 20°C i słoneczna pogoda z lekkim wiaterkiem. Tylko noce były już zupełnie chłodne, więc w tamtejszych domach, przeważnie bez ogrzewania, trzeba było ratować się dodatkowym kocem.

Msze międzynarodowe odprawiane były o godz. 18.00 w obszernym kościele parafialnym pw. św. Jakuba, zresztą jedynym w Medjugorie. Nigdy nie udało się nam wysłuchać ich w zatłoczonym kościele. Prawdę powiedziawszy, nie staraliśmy się wcześniej dostać do środka, bowiem po lewej stronie i z tyłu kościoła było chyba ze dwa tysiące miejsc siedzących na wygodnych ławkach. Msze były koncelebrowane i odprawiane w języku chorwackim. Jedynie ewangelia święta była odczytywana dodatkowo w językach narodowości tych księży, którzy wraz z pielgrzymkami uczestniczyli w danej mszy. Ponadto msza tłumaczona była na wiele języków i emitowana przez kościelną radiostację dobrze nagłaśniającą celebrę. Jej przebieg dostępny więc był dla wszystkich wiernych zaopatrzonych w urządzenie odbiorcze, którego nabycie dla nas było kwestią 5 złotych. Kolejnym udogodnieniem dla wiernych, którzy nie byli w stanie dostać się do wnętrza kościoła, była spowiedź „pod chmurką” zorganizowana w ten sposób, że przy lewej zewnętrznej ścianie kościoła, co pewien odstęp siedzieli księża ze stułami a obok nich widniały tabliczki, w jakich językach spowiadają. Naliczyliśmy raz ośmiu księży; spowiadali bez przerwy. Ilu ich spowiadało wewnątrz kościoła – nie wiem. Nie na darmo Medjugorie nazywane jest podobno największym konfesjonałem świata. Również komunia święta dla wiernych na zewnątrz kościoła rozdawana była przez kilku księży; przyjmowały ją tłumy.

W przeciwieństwie do zwykle pustych konfesjonałów, zwłaszcza w kościołach Zachodniej Europy, w Medjugorie kolejki oczekujących pielgrzymów, którzy przybyli tu z całego świata, aby oczyścić się z grzechów, być może z zamysłem spełnienia się jakiejś intencji, robiły niepowtarzalne wrażenie. Nie mniejsze wrażenie robiło Ojcze nasz wypowiadane rytmicznie przez kilka tysięcy wiernych. Mimo że ta podstawowa modlitwa chrześcijan była wypowiadana w kilkunastu co najmniej językach, to jednak brzmiała potężnie, jak jedno spójne, pełne wiary i oddania wołanie do Boga.

Msze międzynarodowe gromadziły istotnie różnojęzyczny tłum o różnych kolorach skóry, składający się z narodowości z całego świata. Odniosłem przy tym, być może subiektywne, wrażenie, że duża część pielgrzymów pochodzi z Dalekiego Wschodu. Nie wiem, może to kwestia przypadku albo zasugerowanie się liczbą mieszkańców Chin?

Raz tylko uczestniczyliśmy w przedpołudniowej mszy świętej wewnątrz kościoła odprawianej specjalnie dla pielgrzymów z Polski. Również było tłoczno. Mszę sprawował bodajże biskup pomocniczy z diecezji w Pelplinie wraz z 32 koncelebransami. Ta cyfra nie oznacza jednak liczby autokarów z rodakami; w mszy uczestniczyła bowiem jakaś pielgrzymka diecezjalna, w której było kilkunastu księży. Na marginesie dodam, że na ulicach Medjugorie widoczne były często nie tylko autokary z polską rejestracją, ale również i samochody osobowe. Wydawało się, że wszędzie słychać polską mowę, jednak przy uważniejszym wsłuchaniu okazywało się, iż na to mylne wrażenie składały się zbliżone fonetycznie głosy Słowaków, Czechów i Słowian południowych, a przede wszystkim Chorwatów. Mowa więc być może tylko o jakiejś zbitce języków słowiańskich. Miewaliśmy różne przypadkowe spotkania z rodakami; jedno z nich zrelacjonuję. Otóż w sklepie natknęliśmy się na grupkę pielgrzymów z księdzem w podeszłym wieku, rozmawiającą po polsku, ale z jakimś dziwnym „zaciąganiem”. Zapytali nas, skąd przyjechaliśmy i oświadczyli, że oni przybyli z Łotwy. Wówczas ja zapytałem czy są z Agłony? „Skąd pan wie?”– zapytał ksiądz? Odrzekłem, że nie trudno się domyśleć, bowiem w okolicach Agłony – łotewskiej Częstochowy z cudownym obrazem Matki Boskiej Trockiej – jest skupisko Polaków, którzy stanowią większość łotewskich katolików. Pochwaliłem się również dwukrotną bytnością w tamtejszej katedrze o wspaniałej architekturze i wystroju, nota bene ufundowanej w XVIII wieku przez tamtejszą polską rodzinę ziemiańską. Zostaliśmy obdarowani przez księdza obrazkami Matki Boskiej Trockiej i po wymianie serdeczności, pożegnaliśmy się staropolskim „Szczęść Boże”.

Po mszy, jeżeli czas na to pozwalał, spacerowaliśmy. Przed kościołem znajdował się estetycznie urządzony skwer z figurą „Gospy”, przed którą modlili się zwykle wierni. Było również kilka fontann z możliwością nabrania zdatnej do picia, bardzo smacznej i zimnej wody. W pełnym róż i innego kwiecia oraz kwitnących krzewów i drzew ogrodzie – parku usytuowanym z tyłu kościoła – stał dość kontrowersyjny spiżowy pomnik przedstawiający umowną, kilkumetrową figurę Chrystusa Króla z dziwnie rozłożonymi rękoma, a przed nim na ziemi leżała również metalowa niejako forma od stojącego pomnika. Wokół gromadził się tłum wiernych, bowiem z lewego uda Chrystusa wypływały co chwilę pojedyncze kropelki cieczy o konsystencji wody. Wierni skrzętnie zbierali te kropelki na specjalne chusteczki, które można było nabyć w sklepach z dewocjonaliami. To dziwne zjawisko rządziło się jednak jakimiś fizyko-chemicznymi prawami i nie miało cech nadprzyrodzonych. Przebadana ciecz to podobno tylko woda z metalicznymi składnikami.

Jeszcze przed wyjazdem słyszeliśmy od pielgrzymów, którzy byli wcześniej w Medjugorie, o jakichś tajemniczych grzmotach, światłach w nocy, zmianach w wyglądzie słońca i innych zagadkowych zjawiskach. Niczego takiego podczas naszego pobytu nie doświadczyliśmy.

Z franciszkaninem ojcem Jozo Zofko spotkaliśmy się w Szerokim Briegu – miejscu, gdzie w 1945 roku partyzanci komunistyczni zamordowali 30 kleryków tamtejszego seminarium i spalili kościół. Na jego miejscu wznosi się obecnie okazała świątynia, a poniżej – kryta półkolistym dachem obszerna amfiteatralna hala z podium i zapewne z ponad tysiącem miejsc siedzących. Dowiedzieliśmy się, że wyposażenie hali w meble sponsorował ktoś z Polski. O wyznaczonej godzinie hala zapełniła się po brzegi pielgrzymami z Polski i Węgier. Ci ostatni siedli z prawej strony. Było ich znacznie mniej niż naszych rodaków.

Ojciec Zofko pojawił się punktualnie. Jego kazanie przekazywały fragmentami dwie tłumaczki, kolejno: po polsku a następnie po węgiersku. Mimo, że treść jego słów docierała do nas poprzez pośredniczki, czuło się ich potęgę, a w hali zapanowała absolutna cisza. Odniosłem wrażenie, że w miarę wysłuchiwania ojca Zofko wierni wpadli w jakąś zbiorową ekstazę, która pod koniec kazania doszła do apogeum wywołującego nieartykułowane dźwięki, szloch i wyciskającego łzy z oczu. A ojciec Zofko mówił spokojnie, niezwykle prosto i przekonywująco o fundamentalnych kanonach wiary, chłostał niejako ich łamanie i wskazywał, jak wierzący mają postępować. Po kazaniu zostaliśmy obdarowani różańcami i obrazkami świętymi z „Gospą”. Na twarzach opuszczających halę widać było wzruszenie, bo bez wątpienia spotkanie było dla wszystkich niepowtarzalnym przeżyciem.

Naprzeciw kościoła znajdowała się księgarnia bogato zaopatrzona w różnojęzyczną literaturę katolicką, albumy, nagrania itp. poświęcone głównie objawieniom. Było obszerne stoisko polskie, ale, aby się do niego dostać, należało dość długo odczekać w kolejce.

Z ojcem Ruppcicem, również franciszkaninem, spotkaliśmy się dwa dni później w Medjugorie. Wygłosił on kazanie specjalnie dla polskich pielgrzymów, również poprzez tłumaczkę. Będąc pod wrażeniem charyzmatycznego wystąpienia ojca Zofko, to wystąpienie odebrałem jak przeciętne niedzielne kazanie w kraju.

Z wizjonerką Vicką, dziś już 44-letnią, zamężną i dzieciatą Chorwatką, spotkaliśmy się w Bijakovici. Spotkanie odbywało się w ten sposób, że Vicka stała na schodach swojego domu położonego przy samym skrzyżowaniu tamtejszych wąskich uliczek. Wokół kłębił się polsko-węgierski (znowu!) tłum pielgrzymów, z którego nielicznym udało się pokonać wysoki otaczający domostwo mur, przedostać do obejścia i znaleźć się w pobliżu wizjonerki. Niektórzy zdołali nawet wdrapać się na okoliczne drzewa. Przez tłum z trudem przeciskały się co pewien czas samochody, rozpraszając uwagę zebranych. Wystąpienie Vicki przekładane odcinkami przez dwie tłumaczki: polską i węgierską, charakteryzowała wielka prostota słów i niezwykła serdeczność wobec słuchaczy, podkreślana ciągłymi gestami ręki (w drugiej trzymała mikrofon), uśmiechami i zdalnie przekazywanymi całusami i pozdrowieniami. Głównym tematem wystąpienia było ostatnie orędzie Matki Boskiej, które przekazuję poniżej in extenso:

„Drogie dzieci! Niech wasze życie będzie ciągłym wybieraniem pokoju. Z radością nieście pokój i nie zapominajcie, że żyjecie w czasie łaski, w którym Bóg poprzez moją obecność daje wam wielkie łaski. Dziatki, nie zamykajcie się, ale wykorzystajcie ten czas i proście o dar pokoju i miłości w waszym życiu, byście stali się świadkami dla innych. Błogosławię was matczynym błogosławieństwem. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie.”

Ponadto jako broń przeciwko złu gorąco zalecała pielgrzymom: częste przystępowanie do komunii, modlenie się z sercem, czytanie Biblii, comiesięczną spowiedź i post, nawet częściowy, ograniczony przykładowo do przyjmowania jedynie wody i chleba.

Wystąpienie Vicki trwało niecałą godzinę. Żegnała nas serdecznie. Na jej twarzy widać już było zmęczenie. Bezpośrednio przed nami miała spotkanie z pielgrzymami z Włoch i Francji, a w tym dniu nie było to zapewne jej pierwsze wystąpienie.

Na niedzielną mszę świętą pojechaliśmy do wyjątkowo malowniczo położonej Tichaliny. Odbyła się ona w tamtejszym okazałym kościele z drewnianym stropem i piękną figurą „Gospy”. W drodze powrotnej do kraju, w pobliżu Makarskiej odwiedziliśmy jeszcze dalmatyńskie Lourdes. Słynie ono z wyjątkowo malowniczo położonej groty z bijącym źródłem cudownej wody i znajdującą się nad nim figurą Matki Boskiej z Lourdes. W grocie był również ołtarz, przed którym wysłuchaliśmy mszy świętej.

Niewątpliwie wysoce interesujące, a jednocześnie pouczające były odwiedziny „Oazy Pokoju”, położonej na skalnym płaskowyżu przylegającym do Medjugorie. To jedna z około 300 (o ile się nie mylę) rozsianych po całym świecie oaz Wspólnoty Cenacolo (w Polsce istnieją 3) założonej przez siostrę Elvirę – przed wstąpieniem do zakonu – analfabetkę. Celem Wspólnoty jest przywracanie młodzieży uzależnionej od narkotyków do normalnego życia w społeczeństwie poprzez modlitwę i pracę. Narkomani zgłaszają się sami do oaz, których bramy nie są nigdy zamknięte. W Medjugorie istnieją dwie oazy – osobno dla chłopców i dziewcząt. Ta, którą odwiedziliśmy, skupiała 80 chłopców. Uczą się oni różnych zawodów, a później pracują w oazowych warsztatach lub na zewnątrz, zarabiając na utrzymanie samofinansującej się oazy. W miarę dorastania usamodzielniają się i, już poza oazą, zakładają rodziny. Oazą kieruje samorząd wybierany spośród chłopców, który pozostaje jedynie pod dorywczym i bardzo ogólnym nadzorem ze strony zakonu.

Spotkaliśmy się z dwoma młodymi „oazowcami” Polakami. Opowiadali wiele i szczerze o oazie oraz swoich przeżyciach. Były to już na pewno jednostki przywrócone społeczeństwu, pełne wiary i życiowego optymizmu. Oaza nie była więc jedynie nazwą, ale wyodrębnionym miejscem, gdzie żyła młodzież już przywrócona lub przywracana do życia. Była również miejscem starannie utrzymanej zieleni, pełnej kwiatów, krzewów i drzew, nieomal parkiem, w które wtapiała się oazowa infrastruktura obejmująca budynki mieszkalne i socjalne, kaplicę, warsztaty, magazyny, hale i boiska. Wszędzie panował wzorowy porządek, cisza i spokój. Podczas naszego trzygodzinnego pobytu nie zauważyłem bezczynnego „oazowca” – wszyscy mieli jakąś robotę. Rezultaty osiągnięte dzięki inicjatywie pojedynczej siostry zakonnej w zakresie zwalczania i ograniczania skutków narkomanii, na tle dokonań naszej policji, NFZ, Monaru oraz innych jeszcze instytucji i gremiów, pozostawię bez komentarza.

Program pielgrzymki obejmował również kilka czysto turystycznych atrakcji. Były to, przykładowo: zwiedzanie tamtejszej winnicy połączone z degustacją bośniackich win i miodów czy wypad do urokliwych wodospadów w Kravicy położonych 20 km od Medjugorie. Do słynnego chorwackiego Parku Jezior Plitvickich nie dojechaliśmy już z braku czasu. Nie lada atrakcją były odwiedziny „perły” Wybrzeża Dalmatyńskiego, położonego na skalistym półwyspie Dubrownika pełnego nie tylko wspaniałych zabytków, ale i turystów (o dziwo – jak na koniec września!). Słynie on, między innymi, z zachowanych w doskonałym stanie średniowiecznej twierdzy oraz murów obronnych od strony morza, chroniących ongiś miasto przed piratami. W okazałej tamtejszej XVII-wiecznej katedrze pw. św. Błażeja – patrona chorych na gardło – uczestniczyliśmy we mszy świętej, pod koniec której chętni poddali się ceremonii potarcia szyi dwiema święconymi świecami, co miało jakoby chronić przed chorobami gardła. Natomiast do niezbyt miłych atrakcji należało blisko godzinne wyczekiwanie na nasz autokar, który na jedynej arterii przelotowej w Dubrowniku utknął w niesamowitym korku. Przy sposobności zaliczyliśmy odcinek słynnej Via Adriatica, jednego z najpiękniej położonych europejskich szlaków komunikacyjnych, którego przejazd już sam w sobie stanowi atrakcję turystyczną. Wije się ona stromymi skalnymi zboczami sięgającymi miejscami do 2000 m npm. i schodzącymi prosto do błękitnego Adriatyku. Z jednej strony widać było już ośnieżone szczyty, a nieomal pod stopami przyprawiające o zawrót głowy urwiska, zaś jeszcze niżej morze a na nim statki. Wracając do kraju zaliczyliśmy inny, nieco dłuższy, ale jeszcze bardziej malowniczy odcinek Via Adriatica pomiędzy Makarską a Splitem, zwany Makarską Rivierą. Kilkugodzinną przerwę w podróży spędziliśmy na piaszczystej, wyjątkowo, plaży w miejscowości letniskowej Onis. Byli nawet pojedynczy odważni, którzy próbowali się kąpać; resztę naszych odstraszyła panująca po drodze w górach temperatura już poniżej 0°C.

Z uwagi na nieco dłuższą, ale wygodniejszą trasę, jechaliśmy do Dubrownika przez Chorwację, przekraczając trzykrotnie granicę bośniacko-chorwacką. Bośnia ma bowiem w swoich granicach dostęp do 6-kilometrowego odcinka wybrzeża Adriatyku, który, jadąc do Dubrownika, należało przekroczyć. Po drodze, jeszcze w Bośni, przejeżdżaliśmy przez żyzną, pełną upraw i zieleni dolinę rzeki Neretvy i most na niej. Krajobraz był tam zupełnie odmienny od okolic Medjugorie. Starsi czytelnicy pamiętają zapewne jeszcze film jugosłowiański z walk partyzantki Tito z Niemcami – Most nad Neretvą. Wspomniana dolina stała się również nie tak dawno miejscem niezwykle krwawych walk i wielkich zniszczeń podczas wojny serbsko-chorwackiej. Obecnie tamtejsza infrastruktura prezentuje się wspaniale; wszystko zostało odbudowane od podstaw, ale baczniejsze oko dostrzeże jeszcze sporo ruin wojennych. Widocznie miejscowi nie mają czasu na ich rozbiórkę, albo liczą, że i tak ruiny kiedyś same się rozpadną. Jak nam opowiadali tamtejsi Chorwaci, podczas trwających kilka lat walk Medjugorie było oazą spokoju, na którą mimo toczących się wszędzie wokół bratobójczych walk nie padł żaden pocisk ani żadna bomba. W ostatniej fazie wojny chorwacko-muzułmańskiej, gdy najemnicy – mudżahedini arabscy – mordowali w okolicy katolickie dzieci i młodzież, w Medjugorie również nikt nie zginął. Warto dodać, że dopiero rozjemcza misja sił zbrojnych NATO doprowadziła do zakończenia walk. Misja ta działa na terenie Bośni i Hercegowiny nadal, a w jej skład wchodzi niewielki kontyngent żołnierzy polskich. W trakcie pobytu w Medjugorie nie odczuwaliśmy wprawdzie żadnych wewnętrznych niepokojów czy napięć, ale na większości tamtejszych tras, na trójjęzycznych tablicach nazw miejscowości i odległości napisy serbskie pisane cyrylicą były skutecznie zamalowane farbą.

Na zakończenie kilka słów o samym Medjugorie. Osada żyje dla pielgrzymów i też zupełnie nieźle z pielgrzymów. Widać to było po eleganckich willach, nieraz wręcz pałacach, wtłoczonych w starą parterową zabudowę, ale częściej na peryferiach. Stopień komercjalizacji osady wręcz raził, ale zapewne nie odbiegał od tego, co ma miejsce w innych sanktuariach. Dewocjonalia i pamiątki wylewały się wręcz na ulice, można je było nabyć w dziesiątkach eleganckich magazynów, sklepów, sklepików, kiosków, na stołach, lub z leżących na ziemi płacht. Wszędzie była niezmiennie miła, wielojęzyczna obsługa. Wszędzie można się było czegoś napić lub coś zjeść, a ktoś z naszych stwierdził, że oni – tzn. miejscowi – mają tu przez 365 dni w roku odpust. Nie brakło ekskluzywnych hoteli, hotelików, pensjonatów, schronisk i ogłoszeń o wolnych pokojach.

Przytoczę charakterystyczny przypadek. Otóż do Podbrdo wiodła przez winnice i ugory droga, miejscami ścieżka, obstawiona przez handlujących tubylców, którzy oferowali głównie rodzime produkty. Na jednym z przyległych do drogi ugorów stał chorwacki pastuch ze stadkiem 20–30 owiec. Owieczki nie pasły się, bo ugór był zupełnie wypalony przez słońce i suszę, natomiast czekały na fotografowanie przez pielgrzymów, lub jako tło do fotografii z pielgrzymami, oczywiście za jakimś wynagrodzeniem.

Nie ulega wątpliwości, że pielgrzymka do „Gospy” była dla nas wszystkich wielkim przeżyciem. Wracaliśmy do kraju odnowieni w jakimś stopniu w wierze i znacznie bliżej niej. Staliśmy się również bardziej umocnieni w wyborze drogi, jaką mamy kroczyć, aby omijać lub pokonywać przeciwności dnia powszedniego właściwe naszym czasom i osiągnąć życie wieczne.




fot. Krzyż na szczycie Kriżevaca



fot. Posąg „Gospy” na Podbrdo w miejscu objawień



fot. Autor przy kolejnej stacji drogi krzyżowej na Podbrdo



fot. Wizerunek „Gospy Majki” –Matki Boskiej Medjugorskiej Królowej Pokoju stworzył miejscowy artysta na podstawie szczegółowych opisów Jej postaci przez wizjonerów