Głos Ziemi Urzędowskiej 2010


Marian Surdacki

Kazimierz Cieślicki (1925–1986). Zwyczajny – niezwykły człowiek

Kazimierz Cieślicki urodził się 1 maja 1925 r. w Urzędowie w niewykształconej rodzinie chłopskiej. Prości, nader uczciwi rodzice nie przejawiali większego zainteresowania jego nauką, jak i pozostałego rodzeństwa – Ludwiki i Jana. W chwili narodzin Kazimierza jego ojciec Walenty miał prawie 60 lat. Matka Katarzyna, jak można przeczytać w zachowanej korespondencji, była kobietą dobrą, lecz „ciemną i zacofaną”: „Rodzice siedzieli pod piecem, różaniec klepali i modły odprawiali”. Szkołę powszechną w rodzinnej miejscowości Kazimierz ukończył w 1939 r. Następnie zdał egzamin do technikum mechanicznego w Kraśniku, jednak z uwagi na rozpoczęcie wojny uczył się tam zaledwie dwa tygodnie. Okupację niemiecką przeżył w Urzędowie w gospodarstwie rodziców, pracował wtedy w warsztacie jako ślusarz. W 1941 r. został aresztowany przez gestapo i przetrzymywany w obozie na terenie fabryki w Kraśniku Fabrycznym, gdzie był bity i głodzony pod zarzutem szpiegostwa.

Do ruchu oporu – Batalionów Chłopskich – wstąpił w 1943 r., a od maja 1944 r. należał do Armii Krajowej. Były to oddziały należące do Obwodu Kraśnik Lubelski. Ich dowódcą był por. Stefan Rolla, ps. „Sten”. Sam przyjął pseudonim „Chrobry”. Przeszkolenie z zakresu posługiwania się bronią i zajęcia odbywał w lasach kraśnickich i w wąwozach w rejonie Urzędowa, pod dowództwem podporucznika Hipolita Cieszkowskiego ps. „Odyniec”. Jego stopień wojskowy to strzelec.

Pod koniec 1943 r. brał udział w akcji wysadzania pociągu wiozącego sprzęt wojenny relacji Lublin–Kraśnik–Rozwadów. Z początkiem 1944 r. uczestniczył w starciu z żandarmami we wsi Boiska. W lutym tegoż roku brał udział w nieudanym napadzie na obóz junaków polskich tzw. Baudlenst, a na początku lipca w likwidacji konfidenta w Kraśniku Lubelskim i spaleniu dwu urzędów gminnych w rejonie kraśnickim. Ich dowódcą był wtedy sierżant Eugeniusz Podrygalski ps. „Sokół”. Około 15 lipca uczestniczył w starciu z żandarmerią niemiecką, wycofującą się ze wschodu przez Urzędów do mostu na Wiśle w Annopolu. Zginęło wtedy czterech żandarmów, jeden dostał się do niewoli. Starcie miało miejsce między Urzędowem a Kraśnikiem. Około dziesięć dni później, pod koniec lipca brał udział w starciu z żołnierzami Wehrmachtu i własowcami wycofującymi się przez Urzędów do Wisły. Według jego relacji, zginęło wtedy 14 żołnierzy niemieckich i ok. 200 własowców. W dniu 6 października 1944 r., wraz ze swoim starszym bratem Janem i 16 innymi mieszkańcami Urzędowa został aresztowany za udział w konspiracji przez komunistyczny polsko-sowiecki resort bezpieczeństwa, a następnie wywieziony do niewoli w głąb Związku Radzieckiego. Jako jeniec wojenny w niewoli sowieckiej przebywał w rejonie miasta Borowiczi w połowie drogi między Leningradem a Uralem. Z zesłania powrócił w marcu 1946 r.

Jeszcze w tym samym roku został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej do 10. Oddziału Wojsk Ochrony Pogranicza w Gliwicach. Po dziewięciomiesięcznym przeszkoleniu (listopad 1946 – lipiec 1947) w szkole podoficerskiej uzyskał stopień kaprala i odkomenderowanie na granicę polsko-czechosłowacką w rejon wsi Gorzyce, między Raciborzem a Rybnikiem, gdzie do końca służby w 1948 r. pełnił obowiązki pomocnika komendanta strażnicy do spraw polityczno-wychowawczych. Jak pisze w skreślonej pod koniec swego życia biografii, w rejonie odcinka granicy, na którym służył, nie było „antyludowych band”. „Likwidowaliśmy przemyt, który tam istniał na szeroką skalę, oraz chwytaliśmy grupy zbrojne Ukraińców, które górami podchodziły w nasz rejon Bramy Morawskiej, by w terenie gęściej zaludnionym przedzierać się do Czechosłowacji i dalej do Austrii. Ukraińców tych schwytaliśmy wielu. Dowódcą strażnicy był por. Kuźma”.

Wojenne i powojenne lata Kazimierza Cieślickiego stanowią ironię losu, są prawdziwym paradoksem życiowym. W „nagrodę” za udział w ruchu oporu i walkę z niemieckim okupantem przeszedł gehennę sowieckich więzień i obozów. Kiedy szczęśliwie z zesłania powrócił, szybko trafił do Ludowego Wojska Polskiego, następnie do szkoły podoficerskiej, by w latach 1946–1947 brać udział, jak stwierdza jego kombatancka legitymacja, „w utrwalaniu władzy ludowej”. Należy pamiętać, że dla ludzi z AK-owskim rodowodem, a szczególnie mających w swoim życiorysie „epizod łagrów sowieckich”, zmiana miejsca zamieszkania, podjęcie nauki czy wstąpienie do wojska ludowego, dawało możliwość pozbycia się etykiety reakcjonisty, wroga ludu, bandyty lub „zaplutego karła reakcji”. W nowych realiach polityczno-społecznych umożliwiało wtopienie się w ogół społeczeństwa i prowadzenie w miarę normalnego życia.

Po zdemobilizowaniu w 1948 r., pięć lat przepracował jako ślusarz w narzędziowni i ustawiacz przyrządów pomiarowych w Kraśnickiej Fabryce Wyrobów Metalowych. W międzyczasie, w roku szkolnym 1949/1950 zaliczył z bardzo dobrym wynikiem pierwszy rok nauki na 3-letnim Uniwersytecie Powszechnym Związków Zawodowych w Kraśniku. W roku szkolnym 1950/1951 uczęszczał do Liceum Ogólnokształcącego dla Pracujących w Kraśniku. Pomimo uzyskania świadectwa promocyjnego do następnej klasy, nauki dalej nie kontynuował. Został ze szkoły wydalony, gdyż władze przypomniały sobie o jego „trefnej i skażonej” przeszłości.

Następnie w 1953 r. wyjechał do Warszawy, gdzie w filii Fabryki Samochodów Osobowych, w Zakładzie Produkcji Zespołów Podwozia, przy ul. Rydygiera 13, przepracował 30 lat jako ślusarz i kontroler narzędzi. W 1982 r., ze względu na zły stan zdrowia przeszedł na rentę i emeryturę.

W Warszawie zamieszkał początkowo kątem, w piwnicy na ulicy Stalowej, a po zawarciu małżeństwa w 1955 r. z Jadwigą Ziukiewicz, przeniósł się do własnego mieszkania na ulicy Magiera. Najpierw urodziła mu się córka Barbara (obecnie zootechnik), po czym na świat przyszedł syn Jarosław (lekarz). Do stolicy przywiózł ze sobą spory zbiór zebranych na urzędowskiej ziemi starych monet sprzed kilku wieków. Czas wolny spędzał zazwyczaj w „Desach” na oglądaniu cennych numizmatyków. W tym też czasie zaczęły go interesować i inne przejawy polskiej tradycji i kultury. Regularnie czytał więc „Z otchłani wieków”, potem również „Kwartalnik Archeologiczny” i inne periodyki. Zainteresowała go szczególnie kultura Łużyczan, z którymi najpierw zaczął korespondować, a później regularnie do nich przyjeżdżał. Fascynowała go też kultura, a zwłaszcza gwara mazurska, jak też kultura tatarska.

Obserwując jak cywilizacja niszczy wszystko co stare, swoją życiową pasją uczynił kolekcjonerstwo. Gromadził starodruki, militaria, przedmioty kultury materialnej, lecz szczególnym obiektem jego zainteresowań i zbiorów stała się numizmatyka i przedmioty z wykopalisk archeologicznych. Okazję i inspirację do zainteresowania się od najmłodszych lat archeologią stanowiło usytuowanie jego rodzinnego domu, obok którego biegł stary wał obronny. Na pytanie – skąd u robotnika warszawskiego tak nietypowa pasja? – odpowiedział: „Jako malec, bawiłem się na wale z kolegami w wojnę, w podchody. Pewnego dnia, po deszczu obsunęła się ziemia, a spod niej wysypały się stare monety. Właśnie te stare pieniążki, wały obronne i związane z nimi legendy pobudziły moją chłopięcą wyobraźnię. To owe znaleziska zapoczątkowały przyszłą kolekcję. Niestety, z różnych względów nie mogłem sobie pozwolić na naukę w szkole średniej i studia wyższe w wymarzonym kierunku. Później na polu ojca wyorałem rulon monet z czasów Kazimierza Wielkiego. Znajdowałem też boratynki – pieniądze z epoki Jana Kazimierza”.

To co zdołał zebrać w domu w ziemi urzędowskiej stanowiło około trzecią część jego znalezisk. W większości przekazywał je Muzeum Archeologicznemu w Warszawie, z którym utrzymywał regularne kontakty, pogłębiając w tamtejszej bibliotece wiedzę z archeologii. Swoją pasję zbieracza i fascynację archeologią starał się propagować w różnych środowiskach. Warto tu wspomnieć o nieudanych próbach zorganizowania w fabryce wystawy archeologicznej czy pełnieniu funkcji kuratora społecznego, kiedy to starał się zarażać podopiecznych swoimi zainteresowaniami.

Osobiste hobby Kazimierza Cieślickiego w istotny sposób determinowało życie jego rodziny, chociażby urządzenie mieszkania, w którym wypadło jej żyć. „Mieszkanie państwa Cieślickich to całe muzeum. Pokoje pełne zabytkowych przedmiotów. Na suficie wiszą dziewiętnastowieczne żyrandole, na ścianie siedemnastowieczne »holendry«, na pianinie samowary, lichtarze, stare naczynia liturgiczne, świątki. Niewielki regał aż ugina się pod ciężarem kamiennych toporków z okresu neolitu, motyki kamiennej typu bałtyjskiego, zębów mamuta, glinianych naczyń, zbiorów medalierskich. W bibliotece pełno starodruków, cennych numizmatów, na półkach militaria”. Zbiorami prywatnymi Cieślickiego, przechowywanymi w mieszkaniu, jak pisał w 1973 r. jeden z dziennikarzy, „można by z powodzeniem obdzielić kilkanaście regionalnych muzeów i izb pamiątek”.

Skąd pochodziła tak wspaniała i bogata prywatna kolekcja? Otóż przez całe czynne zawodowo życie w Warszawie Cieślicki organizował w czasie urlopu i wakacji poszukiwawcze eskapady archeologiczne po kraju. Co roku, z reguły w czerwcu, szykował rower, pakował plecak, wsiadał z nim do pociągu i jechał na wschodni kraniec Polski, od Bieszczad aż po północny kraniec Suwalszczyzny, na dwutygodniowe spotkania z archeologią. Przykładowo w 1972 r. przejechał trasę od Parczewa do Sokółki Białostockiej. Na poszukiwanie zabytków przeznaczał połowę urlopu. Jeździł od wioski do wioski na rowerze, rozmawiał z ludźmi, wygrzebywał z zapomnienia wspaniałe dzieła sztuki ludowej, rozkopywał kurhany, grobowce oraz inne stanowiska archeologiczne, chronił przed zagładą wszystko, co mogło świadczyć o naszej kulturze i historii. Skrzętnie notował wszystkie interesujące szczegóły, a po przyjeździe z urlopu wszelkie szczegóły i znaleziska przekazywał do Muzeum Archeologicznego w Warszawie, gdzie były inwentaryzowane, z podaniem miejsca, okoliczności i nazwiska znalazcy. Otrzymał za to wiele dyplomów, dostał nawet swoisty glejt, czyli zaświadczenie o współpracy z muzeum, gdyż nieufni stróże porządku nierzadko utrudniali mu zdobywanie eksponatów. Pracownicy muzeum chętnie korzystali z obserwacji i uwag archeologa amatora, warszawskiego ślusarza, rodem z Urzędowa, który bardzo często naprowadzał ich na stanowiska archeologiczne; w kilkunastu z nich prowadzono następnie specjalistyczne prace badawcze. W twórczych poszukiwaniach pomagała mu coraz większa wiedza. W tym celu przydatna mu była biblioteczka archeologiczna, zajmująca poczesne miejsce w jego mieszkaniu. Proces dokształcania ułatwiało mu członkostwo w Polskim Towarzystwie Archeologicznym.

Podczas wędrówek zaglądał wszędzie, nie omijał księdza i popa, wstępował do chat i rozmawiał z prostymi ludźmi, nieświadomymi wartości posiadanych przez siebie starych przedmiotów. „Patrzę, za stodołą chłop palikuje krowę neolitycznym kamiennym toporkiem. Albo ta motyka kamienna. Chłop wyciągnął ją spod przyzby we wsi Boksze Stare. Znalezisko cenne i rzadko u nas spotykane”. Innym razem przejeżdżał przez wioskę w Chełmskiem. Wiedziony intuicją zatrzymał się przy kaplicy za wsią i ujrzał pod figurą maleńki krzyż – enkolpion z połowy XIII wieku. „Nosili taki duchowni prawosławni. Jest dwudzielny, w środku umieszczono cytaty z biblii. Takiego enkolpionu nie posiada żadne muzeum w Polsce, są tylko na terenie ZSRR” (relacja z 1977 r.).

W Kazuniu koło Nowego Dworu Mazowieckiego znalazł urnę z prochami ludzkimi (IV wiek p.n.e.). Oto jak doszło do jej odkrycia: „W polu dostrzegłem dwa rzędy równo ułożonych kamieni. Pod nimi na głębokości jednego metra stały urny. Część była zniszczona, ale dwie w doskonałym stanie. Te kostki leżą tu tak, jak je przed wiekami ułożono. Po spaleniu ciała układano najpierw kości nóg i tak dalej aż do czaszki”.

Cieślicki znał na pamięć dzieje swoich eksponatów, chociażby najdrobniejszego wisiorka. Posiadał w swojej kolekcji fragment skamieniałego dębu spod rodzinnego Urzędowa, którego wiek archeolodzy określili na miliony lat, czy zęba mamuta. Rolnik we wsi Sławatycze niedaleko Włodawy znalazł go na polu i rzucił na stertę kamieni. I tam właśnie wypatrzył ten okaz urzędowski archeolog.

Bardzo często do renowacji odnalezionych czy wykopanych zabytków archeologicznych przydawały się Cieślickiemu umiejętności zawodowe. Sam rekonstruował i zabezpieczał starą broń: pistolety, rapiery, lance, piki, szable i szpady. Interesował się nie tylko archeologią, lecz także mniejszościowymi grupami etnicznymi. Był np. częstym gościem we wsiach tatarskich – Bochonikach i Kruszynianach, utrzymywał kontakty z grupą łużycką; znał jej kulturę i język. Część zbiorów etnograficznych przekazał do organizującego się wówczas muzeum tatarskiego w Sokółce.

Niespotykanym i nietypowym archeologiem amatorem, hobbistą i zbieraczem pamiątek żywo interesowała się prasa i dziennikarze, którzy wielokrotnie przeprowadzali z nim obszerne, publikowane wywiady. Ukazywały się one zarówno w warszawskiej prasie lokalnej („Metalowiec”), jak i periodykach ogólnopolskich („Kulisy”, „Zielony Sztandar”). Także wszystkie jego najciekawsze odkrycia i trofea skrupulatnie opisywały najważniejsze gazety warszawskie i krajowe, prezentując często fotografie owych trofeów archeologicznych, np.: „Stolica” (5.09.1995), „Kurier Warszawski” (29.09.1965), „Życie Warszawy” (22.11.1967), „Sztandar Młodych” (30.01.1980), „Ekspres Wieczorny” (15.05.1968, 1.06.1970, 4.02.1980).

Pracę zawodową, archeologiczno-turystyczne wędrówki badawcze po Polsce przerwał Kazimierzowi Cieślickiemu pogarszający się ciągle stan zdrowia, które już w wieku dwudziestu lat stracił podczas obozowej katorgi. Największym utrapieniem była choroba nerek. W ostatnich kilku latach utrzymywał się przy życiu dzięki dializom i sztucznej nerce, o którą w owym czasie było niezwykle trudno. W dramatycznej sytuacji pomagali mu krajanie urzędowscy mieszkający w stolicy, którzy na początku 1984 r. „na wieść o grożącej mi śmierci rozdzwonili się nie tylko po Warszawie, ale i po Polsce w poszukiwaniu dla mnie sztucznej nerki. Ostatecznie wyżebrał dla mnie dostęp do sztucznej nerki w Szpitalu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych mój syn – student Akademii Medycznej”. Wystarali się o nią również w Kraśniku doktorzy Bortkiewicz i Wośko. Chory wybrał jednak leczenie w Warszawie, lecz cierpienie pozostało. W liście do ks. Aleksandra Bacy z 18 marca 1984 r. pisał: „Bohatera to ja nigdy z siebie nie robiłem, ale nacierpieć – to ja się nacierpiałem i kiedyś, i teraz”. Pomimo pomocy sztucznej nerki, jego stan zdrowia nadal się pogarszał. W Nowy Rok 1986 pisał do Tadeusza Surdackiego: „Z moim zdrowiem jest źle. Nie mam siły chodzić. Większość czasu leżę w łóżku. A nadziei na uzyskanie sztucznej nerki nie ma. W tych warunkach ja ludzkiej nerki nie doczekam”. Jego diagnoza była prorocza. Zmarł 22 września 1986 r. w Warszawie, gdzie został pochowany. W imieniu Towarzystwa Ziemi Urzędowskiej, do którego Pan Kazimierz należał, mowę pożegnalną wygłosił mgr Tadeusz Moch. Został też odczytany list napisany przez ks. A. Bacę na okoliczność śmierci i pogrzebu zmarłego Syna Ziemi Urzędowa. W liście tym długoletni proboszcz parafii urzędowskiej („lubiany i kochany przez mego męża” – jak wspomina żona Jadwiga) z wielką głębią i wyczuciem scharakteryzował zmarłego Kazimierza, który w tym duszpasterzu miał oddanego przyjaciela, o czym świadczy bogata korespondencja prowadzona między nimi. Tekst wspomnianego listu publikujemy na sąsiedniej stronie.

Po przejściu na emeryturę, nie mogąc już podróżować, dalej chronić i ocalać skarbów polskiej kultury materialnej, rozpoczął nową aktywność, tym razem pisarsko-kronikarską. Będąc znakomitym obserwatorem i dysponując doskonałą pamięcią, zdolnością narracji, opisywał i odtwarzał wszystko co dotyczyło dziejów Urzędowa z jego dziecięcych i młodzieńczych lat, w dużym stopniu przypadających na czasy wojenne. Jest autorem około dwudziestu bardziej lub mniej obszernych tekstów dotyczących różnych aspektów życia codziennego i społecznego rodzinnej miejscowości, w tym obyczajów i kultury. Obecnie posiadają one wielkie walory dokumentacyjne, poznawcze i historyczne, są znakomitym źródłem, utrwalającym naszą przeszłość. Wśród nich znajdują się bezcenne szkice etnograficzno-kulturoznawczo-etnologiczne, np. dotyczące legend, cmentarzy, uroczystości odpustowych, życia szkolnego. Inne dokumentują stosunki wodne, życie i losy Żydów urzędowskich (ich zagładę), odkrycia numizmatyczne. Najbardziej osobisty, nieraz tragiczny charakter posiadają wspomnienia wojenne, pisane z punktu widzenia żywego świadka lub uczestnika toczących się wydarzeń polityczno-militarnych (opis pierwszych dni wojny w Urzędowie, czasy okupacji, itd.) lub z perspektywy osobistych przeżyć więźnia politycznego skazanego na niewolniczą pracę w łagrach sowieckich. Ich wartość jest bezcenna.

Całość spuścizny pisarskiej Kazimierza Cieślickiego można by porównać jedynie z pamiętnikami Dominika Wośko, których pierwsze fragmenty publikujemy w obecnym numerze „Głosu”. A warto pamiętać, że ich autorem była osoba formalnie słabo wykształcona, robotnik pracujący fizycznie w fabryce, ale za to człowiek o ogromnej świadomości historycznej, wrodzonym instynkcie społecznym, jednocześnie intuicji badawczej, nieodzownej przy poszukiwaniach archeologicznych.

Mimo ciężkiej choroby angażował się w działalność społeczną. Był członkiem i działaczem: Polskiego Towarzystwa Archeologicznego, Towarzystwa Przyjaciół Łużyc, Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego, wreszcie Towarzystwa Ziemi Urzędowskiej. To ostatnie było mu szczególnie drogie, choć dopiero rozpoczynało swoją działalność. Zbliżając się do kresu życia, korespondencję do znajomych z Urzędowa rozpoczynał od pytania o sytuację tego stowarzyszenia. W jednym z ostatnich listów do Tadeusza Surdackiego (1.01.1986), w którym przesyłał mu plik ostatnich prac o Urzędowie, pisał: „Do Pana mam wielką prośbę: niech mi Pan napisze z łaski swojej co się dzieje w Towarzystwie Ziemi Urzędowskiej. Czy wykazuje jakąś aktywność?”.

Zmarły przed prawie ćwierćwieczem Kazimierz Cieślicki był postacią pozornie niczym się nie wyróżniającą. W czasach, w których przyszło mu żyć nie skończył żadnych fakultetów, nie zajmował ważnych funkcji zawodowych i administracyjnych, ale dlatego właśnie był postacią nietuzinkową, niezwykłą. Dla samego Urzędowa, ocalenia jego historii, zachowania tożsamości i tradycji, a także dla kultury polskiej uczynił dużo więcej niż wiele osób z edukacją akademicką i wysokimi funkcjami pełnionymi w życiu zawodowym i społecznym. Był autentycznym pasjonatem, a jako archeolog amator posiadał wiedzę profesjonalisty, doskonale znając tajniki prehistorii. Z doświadczeniem i wiedzą wytrawnego znawcy identyfikował i datował przedmioty sprzed tysięcy lat. Pomimo choroby, robił co mógł dla swego rodzinnego gniazda. Pomagał w renowacji i rekonstrukcji zabytkowych kołatek do drzwi urzędowskiego kościoła, bolał nad profanacją szczątków urzędowian pochowanych na dawnym cmentarzu w miejscu szkoły na ul. Wodnej, zepchniętych spychaczem przy równaniu terenu. Jak pisała tuż po jego śmierci żona: „Kochał ten Urzędów, choć nigdy nie mógł pojechać z rodziną, pobyć tydzień, dwa na swojej ojcowiźnie. Tyle miał jeszcze do zrobienia – mówił – jak pójdzie na emeryturę sumiennie wypracowaną, to się w spokoju zajmie swoimi sprawami. Miał tych spraw bez liku, trudno tu opisać”.

Do ostatniej chwili spisywał wspomnienia, chcąc, by następujące po nim pokolenia urzędowian znały jego dzieje i jego rodzinnego miasteczka – życie i obyczaje współrodaków z lat, które przeszły już do przeszłości. Czyniąc zadość jego zamiarom i marzeniom, zdecydowaliśmy się systematycznie publikować w „Głosie Ziemi Urzędowskiej” jego prace pisane parę lat przed śmiercią, a tym samym ocalić wszystko to co bezpowrotnie umknęło w otchłań historii. Niech będzie to skromnym podziękowaniem dla mało znanego w świadomości urzędowian rodaka, którego życie, znaczone katorgą zesłania syberyjskiego, chorobą i cierpieniem, nie w pełni było szczęśliwe. Gdy zmarł, żona pisała do księdza Aleksandra Bacy: „Odszedł z tego padołu cierpień. Uspokoił się już, nie musi czekać na karetkę, denerwować się czy przyjedzie na czas, czy się nie spóźni. Wracał wyczerpany ze szpitala, ledwo szedł, podpierając się laską, i tak co drugi dzień. Następnego dnia trochę doszedł do siebie, pożywił się, żeby nie przekroczyć wagi, i znów i znów... Życie mu zbrzydło, narzekał, wzywał śmierci, przeklinał swoje nieudane życie. Nie miał jednak pretensji do tego, kto ich wydał, kto wpisał na listę, stanowiącą podstawę aresztowania i zesłania do Rosji, gdzie zrujnował zdrowie, którego nie starczyło pod koniec życia”.

„Do Czytelnika

Oddając te materiały obejmujące wspomnienia, przemyślenia i fakty przyszłemu czytelnikowi proszę go, by zapoznając się z nimi pamiętał, że pisał je człowiek z podstawowym wykształceniem, robotnik, ślusarz. Zawarłem w nich indywidualny pogląd na każdą sprawę, którą opisuję często w rozmowach na te tematy koledzy świadkowie i uczestnicy tych zdarzeń nie zgadzają się ze mną w wielu punktach, zarzucając mi, że oni widzieli to lepiej.

Każdy ma prawo do własnego rozumienia i oceny swego stanowiska. I ja również. A jeśli ktoś powie, że było inaczej – niech siada i pisze tak, jak on to widział i odczuwał. Opracowania dotyczące przeszłości Urzędowa są bardzo skąpe. Każdy przyczynek do historii mojego Miasta bardzo się liczy. Chcę, by pamięć o tamtych dniach nie zaginęła.

Prace Urzędowskie cmentarzeUrzędowscy Żydzi są niedopracowane do końca. Na przeszkodzie stanęła moja choroba.

Mam tu szczególny apel do kolegów z niewoli, którzy być może będą czytać moje wspomnienia. Czytając je uważnie, porównajcie je z własnymi przeżyciami i skorygujcie na piśmie te nieścisłości, które się tam wkradły.

Kazimierz Cieślicki

Wykaz artykułów Kazimierza Cieślickiego

1. Urzędowskie cmentarze

2. Wrzesień, rok 1939 w Urzędowie

3. Odpust w Urzędowie (1918–1939). Obrazek obyczajowy

4. Wspomnienia szkolne

5. Legendy, podania, „strachy” w Urzędowie

6. Do Czytelnika

7. Stosunki wodne Urzędowa

8. Moneta zabytkowa w Urzędowie

9. Urzędów sprzed pół wieku

10. Urzędowscy Żydzi i ich losy

11. Żydzi urzędowscy – wspomnienia o sąsiedztwie i zagładzie

12. Urzędów podczas okupacji niemieckiej 1939–1944. Wspomnienia

13. Walki bratobójcze w czasie okupacji w południowo-zachodniej Lubelszczyźnie

14. Urzędów w walce z władzą rosyjską zwaną „ludową”

15. Ostatnie dni niewoli pod Kraśnikiem

16. Moje przeżycia osobiste od chwili ucieczki Niemców a wkroczeniem Armii Czerwonej w Urzędowie

17. Wspomnienia z obozu w ZSRR

18. Kościół w Urzędowie

19. Przypomnienie

20. Spis imienny sympatyków i członków Armii Krajowej z Urzędowa deportowanych w głąb Rosji w 1944 r.

21. Wykaz mieszkańców Urzędowa deportowanych do ZSRR w 1944 r.


Artykuł biograficzny opracowano na podstawie korespondencji i innych materiałów znajdujących się w Archiwum Parafialnym w Urzędowie, materiałów z Archiwum Towarzystwa Ziemi Urzędowskiej, kserokopii tekstów wspomnieniowych Kazimierza Cieślickiego (w tym jego autobiografii) otrzymanych od syna Jarosława, a także na podstawie artykułów prasowych, takich jak: W. Pietruczuk, Pasja życiowa ślusarza Cieślickiego, „Zielony Sztandar”, 4–7 styczeń 1973 r.; (A.J.), Ludzie z inicjatywą. Archeologia ślusarza Cieślickiego, „Metalowiec”; 1977 (brak numeru); J. Łukasiewicz, Całe moje życie, „Kulisy” (brak roku wydania).


Szanowna Rodzino

Zmarłego śp. Kazimierza Cieślickiego!

Zabolałem serdecznie na wieść, że Pan Kazimierz Cieślicki już nie żyje. Wprawdzie wszyscy już od dawna wiedzieliśmy, że to nastąpi, ale przecież gdzieś w sercu była ta nadzieja, że jeszcze śmierć poczeka, nie przyjdzie. Przyszła, bo Pan tak chciał. Wypada nam tylko powiedzieć: „Bądź wola Twoja Panie”.

Wyrażam Rodzinie serdeczne współczucie po tak wielkiej stracie. Myślę, że Bóg tylko może ukoić ten wielki ból. W Urzędowie będziemy się modlić za wspaniałego Rodaka, który odszedł po nagrodę do Pana. Sam osobiście odprawię Mszę św. za Niego.

Z Panem Kazimierzem Cieślickim znałem się kilkanaście lat. Kiedy przyjeżdżał do swojego Urzędowa, zawsze odwiedzał mnie na plebanii. Kochał Urzędów, kochał całą Ojczyznę! Kochał autentycznym patriotyzmem, za który płacił ofiarą zesłania, cierpień, głodu, poniżenia... a dziś zapłacił przedwczesną śmiercią. Był to człowiek, który przejdzie do historii naszej parafii, a myślę, że i w szerszym wymiarze również.

Pisał do mnie kiedyś: „Byłem wiercipiętą, wszędzie wszedłem, byłem bystrym obserwatorem. I wiele rzeczy z tego okresu zapamiętałem. W starszym wieku, mając więcej czasu – jak umiem, przelewam to na papier. Myślę, że jakąś wartość poznawczą ta moja praca będzie przedstawiać...” (list z dnia 23 lutego 1983 r.).

I chodził, i jeździł po całej niemal Polsce i szukał, i zbierał. Swoje opracowanie pt. Odpust w Urzędowie tak kończy: „Nic nie stoi w miejscu, czas i pewne zjawiska przemijają, pozostając jedynie w pamięci starszego pokolenia, póki i ono nie odejdzie. Dziś, gdy wszystkie te zjawiska przetrwały już tylko w formie szczątkowej – warto zanotować, jak to było kiedyś” (Warszawa, czerwiec 1985 r.). Poszukując tego co zginęło, umiał odnaleźć wiele. Znalazłszy coś, co dotyczyło Urzędowa i okolicy, przesyłał na moje ręce. I pisał, pisał dużo. Chciał bowiem, żeby nic nie zginęło w mrokach przeszłości. Pozostawił więc cały szereg opisów, wspomnień, a nade wszystko pamiętnik z lat największej próby. Przy tym był człowiekiem ogromnie pokornym i cichym. Chyba najlepiej wyraża to sam, gdy w liście pisze do mnie w czasie swej ciężkiej choroby: „Bohatera to ja z siebie nigdy nie robiłem, ale nacierpieć, to ja się nacierpiałem i kiedyś, i teraz” (list z dnia 18 marca 1984 r.).

Jestem i jesteśmy Mu za to wszyscy ogromnie wdzięczni. Za jego piękne życie, które złożył na ołtarzu swojej Ojczyzny. Rodzina niech będzie z Niego dumna. Odchodzi do wieczności, ale zostawia po sobie przepiękny ślad. Świadomość tego niech przynajmniej na chwilę ukoi ból rozstania.

I na koniec trzeba Bogu złożyć dzięki i za to, że spocznie w Stolicy tej Ojczyzny, którą umiłował. Ilu towarzyszów jego doli spoczęło gdzie indziej, a groby ich są często zupełnie nieznane. On będzie tu z Wami. Będziecie mogli przyjść na Jego grób i pomodliwszy się zapalić świece, położyć piękny żywy kwiat w dowód czci, podzięki i pamięci przed Bogiem Żywym.

Kapłanowi, który tych kilka słów odczyta nad mogiłą śp. Kazimierza, po bratersku mówię „Bóg zapłać”.

Zmarłego zaś niech przytuli polska ziemia i niech usłyszy w niej cichy śpiew chwały, należny tym, którzy tak wiernie służyli Polsce. Ale nade wszystko niech przytuli do siebie najlepszy Bóg.

ks. Aleksander Baca

proboszcz par. Urzędów




Drewniana łyżka, którą Kazimierz Cieślicki zrobił i używał w obozie sowieckim



Kazimierz Cieślicki w swoim mieszkaniu w Warszawie



Kolekcja narzędzi neolitycznych oraz część kolekcji archeologicznej zebranej przez Kazimierza Cieślickiego. Wszystkie te eksponaty były opisane przez Muzeum Archeologiczne w Warszawie i opublikowane przez wydawnictwo „Z otchłani wieków”