Głos Ziemi Urzędowskiej 2010



Marian Surdacki

Przemoc fizyczna i zniesławienia w staropolskim Urzędowie

Życie codzienne społeczności urzędowskiej pełne było wewnętrznych konfliktów. Katalog różnego typu negatywnych postaw i zachowań znajdujących epilog w sądach jest niezwykle bogaty i obejmuje setki drobnych lub bardzo poważnych spraw i wykroczeń, takich jak: manifesty, protesty, sąsiedzkie zawieruchy, ekscesy i rozróby, kłótnie, zwady i waśnie, pieniactwo, złorzeczenia, wulgaryzmy i przekleństwa, dyfamacje, pijaństwo, brutalne najścia, areszty, pobicia i rozboje. Większość wymienionych patologii przyjmowała charakter lokalnych, indywidualnych, prywatnych i sąsiedzkich konfliktów, wiele z nich miało jednak wymiar grupowy i publiczny zakłócający i burzący porządek życia w mieście czy na przedmieściach.

Najczęściej konfliktom towarzyszyło spożywanie trunków i pijaństwo, duża część z nich wybuchała w karczmach, gospodach i szynkach. Inicjatorem i prowodyrem zaczepek, burd i obraźliwych dialogów pod adresem braci cechu sukienniczego okazał się w 1785 r. cyrulik urzędowski Antoni Kułaczkowski. Został on oskarżony o najście gospody cechowej w domu cechmistrza starego gospodniego Michała Waszko, w którym sukiennicy zgromadzili się z okazji pogrzebu ich współbrata Tomasza Pomorskiego. Choć nieproszony, nie należąc do cechu, został przyjęty w gospodzie jako obywatel. Napiwszy się jednak kubek wódki ważył się niefrasobliwie złorzeczyć, pluć na stół przed braci i cechmistrzów, a gdy go strofowali, krzyczał do nich „kpy, durnie nauczę was”. Szczególne obelgi kierował do gospodarza, krzycząc „golidupo. Ja jestem doktor a ty golidupa”. Również w 1785 r. w sądzie toczyła się sprawa o gwałty czynione w domu szynkowym Marcjanny Górskiej. Ich uczestnicy aresztowani i siedzący w wieży skazani zostali na odebranie 20 (Iwanicki) i 10 (Jacniak) kańczugów w przedsionku sądowym. Wymierzenie wyższej kary dla pierwszego uczestnika zajść wynikało z popełnienia recydywy, podczas gdy drugi popełnił podobne wykroczenie po raz pierwszy. Jednym dniem siedzenia w wieży oraz 2 grzywnami ukarano też Jana Mazickiego, za to że samowolnie wypuścił uwięzionego już wcześniej „gwałtownika” Iwanickiego. Bójkę w domu szynkowym Wincentego Bobowskiego na Bęczynie sprokurował w 1786 r. późniejszy prokurator miasta Franciszek Krzeczowski. O zakłócanie spokoju w mieście, gwałtowne najście rezydencji sądowej, czynienie tam hałasów i „niegodziwej wzgardy po pijanemu w obecności obywateli urzędowskich i gościnnych sprawę w sądzie mających”, oskarżony został w grudniu tego samego roku Ignacy Kowalewski z Zakościelnego. Gdy nie posłuchał wezwania prezydenta do odejścia i spokoju, został zabrany na wieżę, gdzie szarpał się, rwał do bicia z woźnym i „młodszymi”, czyniąc nieznośne gwałty w mieście. Uwolniony z wieży ponownie wrócił do izby sądowej i nadal strasznie rozrabiał i kalumnie rzucał na wszystkich urzędników. Nie była to pierwsza burda urządzona przez mającego skłonność do alkoholu Kowalewskiego. Dwa miesiące wcześniej w arendzie u Wojciecha Łukaszewicza, upojony trunkiem, obrażał radę miejską, wykrzykując „mądrzejsza moja dupa niż panów burmistrzów głowy”, nazywał Rolów złodziejami, a następnie szarpał się z woźnym i „młodszymi” w izbie sądowej oraz gwałt w mieście czynił. W 1788 r. zakłócili spokój w Urzędowie podchmieleni alkoholem ludzie dworscy z Dzierzkowic. Wśród nich rej wodził Mikołaj Rybak, który po pijanemu sponiewierał mieszczanina Piotra Wolakowskiego oraz zdarł z niego i zniszczył katankę, za co odebrał 30 plag w izbie sądowej. Na przyszłość sąd przestrzegł, pod rygorem surowych kar, miejscowych obywateli, jak i ludzi dworskich przed wszczynaniem w pijaństwie brewerii w mieście. Do potyczek fizycznych doszło w 1790 r. w podmiejskiej austerii, w której szlachetnie urodzony Kasper Gałęzowski został napadnięty i zniesławiony przez szewca Błażeja Pajdowskiego. Inną wersję wydarzeń przedstawił napastnik, twierdzący, że to właśnie szlachcic wraz ze swymi ludźmi go zaczepił i sponiewierał.

Bójki, drobne pobicia i poranienia wywoływane często pod wpływem alkoholu, wynikające z konfliktów rodzinnych i sąsiedzkich, powodowane sporami majątkowymi, poprzedzane często wcześniejszym zniesławieniem, obelgami lub prowokowane zwykłą małostkowością czy porywczością charakteru, nieustannie absorbujące arbitraże miejskie, miały charakter zwykłych rękoczynów bądź dokonywane były przy użyciu różnych przedmiotów i narzędzi. Sytuacja taka zdarzyła się w 1782 r., kiedy to wójt Bęczyna Wincenty Bobowski pobił ożogiem czeladnika Józefa Chudego, służącego u Izydora Rodzonka. Rok później idąca do żniwa kobieta, w wyniku kłótni, poraniona została sierpem przez inną kobietę. W 1785 r. mąż wniósł manifest do sądu o niegodziwe zadanie złodziejstwa i rzucanie kalumnii na żonę, którą gonił z cepami porywczy sąsiad. Według opinii cyrulika Jana Mojskiego dokonującego oględzin ran, o śmierć otarł się w 1786 r. Izydor Rodzonek z Bęczyna, pobity kołem przez Tomasza Gajewskiego. W 1784 r. ojciec ze swoim synem – Frączkiewiczowie spoliczkowali w niewyjaśnionych okolicznościach Jędrzeja Panka, za co sąd skazał ich na dzień wieży oraz zapłacenie grzywny pieniężnej dla poszkodowanego i dla sądu. Wina nie była jednak jednoznaczna i jednostronna, ponieważ również powód musiał przesiedzieć jedną godzinę w wieży. Wyznaczona mu sankcja świadczy, że kary wieży były krótkotrwałe i miały przede wszystkim charakter symboliczno-honorowy.

Alkohol i wręcz pijaństwo było w 1778 r. przyczyną waśni, a następnie rękoczynów między ubogim pachołkiem Pajdowskim a cechmistrzami szewskimi Tomaszem Rozwadowskim i jego bratem Michałem. Tomasz Rozwadowski, przebywając po pijanemu w arendzie, nie zważając na swoją pozycję, nie ustąpił podwładnemu, również napitemu, lecz wdając się w obopólne postponowanie, nazywał go flejtuchem. Następnie wraz z bratem i żoną bił pięścią powalonego na ziemię pachołka w „gębę i policzek”. Po zajściu, napastników oraz leżącego i bolejącego od pobicia Pajdowskiego osadzono w wieży, a następnie poddano rozprawie sądowej. W jej wyniku Tomasz Rozwadowski, za to, że mogąc w cechu dochodzić sprawiedliwości nie uczynił tego i złamał prawo, skazany został na odsiedzenie jednego dnia w wieży oraz zapłacenie występującej w imieniu swego męża powódce Pajdowskiej ośmiu grzywien na leczenie pobitego i zadośćuczynienie za jego cierpienie. Michał Rozwadowski otrzymał karę dwu dni wieży, 12 grzywien na rzecz poszkodowanego za to, że będąc trzeźwym dał się „pasjom” swoim unieść i nad pijanym człowiekiem się pastwił. Obaj też mieli zapłacić 6 grzywien sądowi, dostarczyć 5 funtów wosku na ołtarz św. Stanisława, a ponadto pokryć wydatki związane z kosztami leczenia. Kary nie uniknął również Pajdowski, który siedząc już w wieży kalumniował swego cechmistrza, nazywając go szelmą. Skazany za to został na odebranie 20 plag w swoim cechu przy schadzce, które z uwagi na słaby stan zdrowia odroczono mu na pół roku.

Z przemocą i naruszeniem nietykalności fizycznej spotkał się w 1783 r. wójt przedmieścia Mikuszewskiego Jędrzej Puacz, który cztery razy, nieskutecznie próbował skłonić Mateusza Krzeczowskiego do oddania koni na podwody na potrzebę miasta pod żołnierzy. W swoim uporze właściciel zwierząt był tak agresywny, że pobił woźnego i wójta. Na tego drugiego rzucił się nawet z cepami. Krzeczowski postawił jednak na swoim, bowiem w podwodzie zastąpił go inny gospodarz a zarazem urzędnik Jan Rola. Za odmowę koni i czynną napaść na przedstawicieli władzy został jednak skazany na karę siedzenia dwóch dni w wieży, zapłacenie 8 grzywien: 2 wójtowi, 1 woźnemu, 3 sądowi radzieckiemu, 2 sądowi landwójtowskiemu oraz pokrycie kosztów podwody Janowi Roli.

W zależności od gatunku bójki czy pobić i stopnia ich konsekwencji, uczestników zajść karano wysmaganiem, pobytem w wieży oraz grzywnami finansowymi. W niektórych jednak przypadkach, mniej groźnych, winnym przebaczano, nakazując im jedynie pogodzenie się. Sytuacja taka zdarzyła się w 1785 r., kiedy sąd radziecki uznał zarówno Filipa Ambrożkiewicza, jak i Gołdosińskiego winnymi bójki i wzajemnych kalumnii. Darował jednak awanturnikom po raz ostatni winę i nakazał obopólną deprekację i zgodę.

Pijaństwo i nadmierne spożywanie trunków było przyczyną nie tylko kłótni i bójek zakłócających porządek publiczny, ale prowadziło też do alkoholizmu rujnującego życie rodzinne i niekiedy do bankructwa majątkowego całych rodzin. Mężczyźni nadużywający trunków, przepijający swoje fortuny i nie mający za co dalej pić, brali alkohol w szynkach i karczmach na tak zwany borg. Ich żony, chcąc ratować resztki majątku i nie dopuścić do jego sprzeniewierzenia apelowały poprzez sądy o nieudzielanie mężom trunków na kredyt. Tak postąpiła Katarzyna Bąkowska, która w 1785 r., w obecności swego opiekuna księdza Błażeja Pezielskiego, wniosła do sądu manifest przeciwko mężowi Mikołajowi o bicie i poniewierkę a także o nieudzielanie mu na borg alkoholu, gdyż przez pijaństwo całą fortunę zmarnował. Odpowiadając na jej apel, woźny Jakub Stasicki natychmiast obwieścił wszystkim obywatelom Urzędowa, aby odtąd nikt trunków Bąkowskiemu nie kredytował, pod rygorem przepadku kredytu. Identycznie uczyniła dwa lata wcześniej Konstancja Chudzicka, manifestując przeciwko marnotrawnemu mężowi Antoniemu (ławnikowi) i wszystkim jego kredytorom, by bez jej zgody więcej trunków nie ważyli się mu borgować „na zniszczenie i ogołocenie z fortunki dziatek z nim spłodzonych”. Wychodząc naprzeciw nieszczęsnej kobiecie, prezydent Franciszek Wawrzynkiewicz nakazał wymienionemu wyżej woźnemu ogłosić publicznie manifest przed izbą sądową, co też natychmiast zostało uczynione. Z procederu borgowania trunków korzystali nie tylko miejscowi obywatele, ale także stacjonujące wojsko. Dlatego też ordonans „najwyższej zwierzchności krajowej”, ogłoszony w Urzędowie 19 marca 1791 r., ostrzegał obywateli miasta, jak i wszystkich szynkarzy, kupców i majstrów przed udzielaniem na kredyt trunków szeregowym żołnierzom i ich dowódcom. Niestosującym się do rozporządzenia groziła bezwarunkowa utrata należności za skredytowany alkohol.

Wśród handlujących alkoholem dochodziło do rywalizacji i walki o klientów, toteż niechętnie akceptowali i przyjmowali oni w swoich szynkach osoby zaopatrujące się wcześniej w trunki u innych karczmarzy. Kiedy w 1786 r. do szynkującego alkoholem cyrulika Antoniego Kułaczkowskiego wszedł podpity już Marcin Bojarski z kompanami, właściciel wypchnął go z domu, mówiąc „nie tuś się napił, czego chcesz?”. W odpowiedzi nieproszony intruz powiedział karczmarzowi „co ty z szynkowego domu wypychasz mieszczanina”. W konsekwencji sprawa znalazła epilog w sądzie, bowiem towarzyszący Bojarskiemu wójt przedmieścia Mikuszewskiego Jędrzej Krzeczowski założył sprawę przeciwko niegościnnemu i zazdrosnemu o swój interes cyrulikowi.

Konflikty i waśnie wynikały nie tylko między sąsiadami czy pojedynczymi mieszkańcami; niekiedy spory przyjmowały charakter grupowy i dotyczyły całych przedmieść. Świadczy o tym sprawa rozpatrywana w sądzie starościńskim przeciwko mieszczanom urzędowskim, założona przez wszystkich przedmieszczan bęczyńskich, którzy uskarżali się „jakoby dekretami dawnymi niesprawiedliwie ferowanymi oprymowani zostają i corocznie grzywny nie wiedzieć za co dawać muszą”. W konkluzji sąd zamkowy nakazał mieszczanom urzędowskim „komportację” niesprawiedliwych dla ludzi z Bęczyna dekretów, zaś sąd miejski, czyniąc zadość sentencji zamkowej, „komportował” dekrety. Podobny charakter miały „rozterki” i bunty wzniecone w 1791 r. przez niektórych mężczyzn z pospólstwa przeciwko uchwalonym składkom na potrzeby miasta. Inspiratorem rozruchów był Wojciech Dzikowski, który wraz z kompanami raczył wójta publicznie z rezydencji wypychać, tudzież gwałty czynić, prokuratorowi Franciszkowi Krzeczowskiemu pięścią wymachiwać i grozić mu utopieniem. Tenże sam prokurator, na wniosek ławnika Łukasza Gajewskiego, podał do sądu innego ławnika Kajetana Gajewskiego, Marcina Paszkowskiego z gminu oraz cechmistrza pospolitego Wojciecha Mysłowskiego o kalumnie i zniewagę na Rynku miasta w czasie święta Wniebowstąpienia Pańskiego, jak też o sprzeniewierzanie się urzędnikom, buntowanie i pobudzanie obywateli do nieposłuszeństwa. W 1790 r. w spór z magistratem wdała się wdowa Marcjanna Górska, która w nienawiści posądziła o lekceważenie i kłamstwo cały urząd radziecki, twierdząc, że pomimo trzykrotnej prośby „licytacji substancji urodzonych Bąkowskich w Bęczynie do akt przyjąć nie chciał i nie dopuścił”. Prezydent Mikołaj Paszkowski, imieniem całego magistratu zaprzeczył jakoby składała takowe prośby, obiecał czynić zadość wszelkim jej żądaniom, jednocześnie jednak postanowił zaskarżyć Górską do sądu o zniesławienie urzędu.

Aktów agresji dokonywali także żołnierze stacjonujących lub przechodzących przez Urzędów wojsk polskich. Przykładowo w 1791 r. szeregowy żołnierz pobił w kwaterze chorążego wojsk żonę ławnika Wojciecha Łukaszewicza. W rok później do urzędu miejskiego zgłosił się Wojciech Jagiełło ze skargą na namiestnika kawalerii narodowej „o to, że bez powodu wraz z innymi żołnierzami naszli go w jego domostwie, bili, poniżali i maltretowali”. Tego samego roku (1792) mieszkaniec Urzędowa Błażej Chudzicki został brutalnie pobity w swoim domu przez Moskala, co świadczy o pobycie wojsk rosyjskich w mieście. Choć do miejscowych sądów zgłaszano stosunkowo liczne przypadki rozbojów i zakłócania spokoju przez wojskowych, w żadnym wypadku źródła nie informują o finale spraw i karach nałożonych na winnych. Zapewne porywczy żołnierze, po doniesieniu o wywołanych przez nich ekscesach do dowódców, ponosili konsekwencje służbowe we własnych oddziałach.

Niezadowolenie mieszczan związane z nieprawnym pojawieniem się Żydów w mieście doprowadzało nieraz do zatargów i bójek między katolikami a niewiernymi. W 1789 r. niewierny kupiec kraśnicki Haskiel Moskiewicz handlujący solą pobity przez prezydenta miasta Urzędowa Franciszka Wawrzynkiewicza, zgłosił sprawę do sądu, jednakże po odebraniu od napastnika „satysfakcji” zawarł z nim dobrowolną ugodę. Pobicia niewiernego Martki Abrahamowicza dopuścił się też na przedmieściu Bęczyńskim w 1788 r. Izydor Turkowski. Za dokonaną przemoc sąd miejski skazał go na zapłacenie 8 grzywien zadośćuczynienia poszkodowanemu, 4 grzywien urzędowi oraz siedzenie w wieży do momentu uiszczenia wszystkich kar.

Niekiedy konflikty i rozboje na terenie Urzędowa wywoływali ludzie z zewnątrz, często goszczący tutaj na jarmarkach lub targach. W maju 1785 r. do sądu miejskiego trafiła sprawa z powództwa starozakonnego Lewka Izraelewicza, obywatela sandomierskiego, arendarza wsi Zadzierz należącej do wojskiego wiślickiego Lipowskiego, który razem z innymi Żydami udawał się na jarmark do Łęcznej. Oskarżył on o „szkaradne pobicie” szlachciców Wita Wojciecha Piotrowskiego i Antoniego Pszonkę z wsi Sobieszczany. Zajście miało miejsce na gościńcu podczas jarmarku urzędowskiego. Starozakonni, widząc szarpiącą się między sobą szlachtę, poprosili o ustąpienie im drogi. Gdy pokojowo próbowali usunąć ich z drogi, Pszonka uderzeniem w głowę ranił Izraelewicza. Sąd uznawszy winnym rozboju tego pierwszego, nie nałożył na niego żadnej kary, gdyż nie podlegał on jurysdykcji miejskiej, w związku z tym roszczeń za krzywdę zranienia zalecił dochodzić Żydowi w odpowiednim do tego „przyzwoitym sądzie”.

Czasami dochodziło do konfliktów między mieszkańcami Urzędowa a ludnością okolicznych wiosek. Przykładem tego była bójka, przypominająca „regularną wojnę”, w którą wdali się w 1786 r. obywatele urzędowscy z zamieszkującymi od strony Kraśnika ludźmi z Ordynacji Zamoyskiej.

Zdarzające się w Urzędowie konflikty, kłótnie, waśnie i bójki kończyły się nie tylko pobiciami i ciężkimi zranieniami, ale także niekiedy śmiercią. Dramatyczny epilog miał bunt kolegów rajców przeciwko burmistrzowi Jakubowi Tłusto w 1624 r., w wyniku którego część radnych na czele z rajcą Tomaszem Dużycem i przedstawicielami pospólstwa zaatakowała w ratuszu, a następnie zrzuciła go z ganku wieży ratuszowej na bruk uliczny, wskutek czego poniósł śmierć. Zarzewie zdarzenia tkwiło w konflikcie między burmistrzem a pozostałymi rajcami i pospólstwem, które Dużyc podburzał przeciwko przewodniczącemu rady. Do zbadania okoliczności wydarzenia i ukarania winnych zjechali do Urzędowa komisarze królewscy. Rajcy rezydujący: Walenty Mirosław, Wawrzyniec Nowak i Albert Marszałek, pytani przez komisarza Jana Łącznego o okoliczności tragedii, odżegnywali się od zamysłu rozprawienia się z burmistrzem i nawoływania pospólstwa do ekscesów, twierdząc, że nie „chcą nic wiedzieć o zamordowaniu [...] kolegi naszego”. Jednocześnie za wszelką cenę pragnęli zatuszować sprawę i uniknąć wikłania miasta w procesy sądowe. W czasie przesłuchania ławnik Andrzej Beszka zeznał, że zamierzano obesłać zawiadomienie o zebraniu, na którym przeciwstawiono by się burmistrzowi, dodając jednocześnie, że wprawdzie „miasto przywiódł do jakiej zależności, ale niegodzien jeno zrzucenia z Ratusza”. Tymczasem Dużyc, bez porozumienia się z pozostałymi urzędnikami zebrał pospólstwo i ruszył do ratusza, gdzie namawiał zebranych do samosądu. Według relacji ławnika Jana Mroczka, przed zrzuceniem przewodniczącego rady z wieży, Dużyc powiedział: „co macie czynić, czyńcie, bo nas dnia wczorajszego niemały despekt spotkał”, zaś według innego ławnika Franciszka Jarzynki miał powiedzieć „co macie czynić to czyńcie, wszak wiecie jaki jest Tłusto”. Pomimo że Dużyc był inspiratorem zamieszek, sam osobiście nie brał udziału w zabójstwie, o czym zaświadczył ławnik Wawrzyniec Kozdroj, który usłyszał z ust rajcy słowa: „cóż czynić mam, co widzicie, co się tu stanie”, po czym odszedł z miejsca wydarzeń. Dopiero po tragicznym epilogu Dużyc uświadomił sobie grozę i konsekwencje zaistniałej sytuacji, wypowiadając słowa: „źle się stało, będzie tu kat miał co czynić za dwie niedziele”, na swoją obronę stwierdził też „jeślim go kazał zrzucić, alem go nie kazał zabijać”, a ponadto dodał, że „wszystkim Tłusto sadła zalał za skórę”. Za zabicie burmistrza obarczono zbiorową odpowiedzialnością całe miasto, toteż chcąc uniknąć lub ograniczyć grożące sankcje, pospólstwo uchwaliło swego rodzaju wzajemną solidarność i zmowę milczenia. Każdemu kto „oderwałby się od pospólstwa” zagrożono „karaniem na majętności”. W celu zadośćuczynienia krzywdzie postanowiono też wypłacić odszkodowanie za stratę męża wdowie Annie Tłustowej. Ostatecznie sąd komisaryczny obciążył miasto za zabicie burmistrza wysoką grzywną pieniężną. Na jej zapłacenie uchwalono w 1625 r. obowiązkową składkę od mieszczan po cztery złote z łanu, po 2 zł i 2 gr od domów rynkowych, zaś proporcjonalnie mniej od budynków ulicznych i innych. Nie wiadomo, czy i jaka kara spotkała Dużyca, który sam doniósł o śmiertelnym wydarzeniu do starosty. Według obowiązującego prawa buntownikom i gwałtownikom groziła kara śmierci. W 1626 r. w wyjaśnienie sprawy, w imieniu Rzeczypospolitej i urzędu królewskiego, zaangażował się starosta urzędowski Grzegorz Rzeczycki, zaś do negocjacji z nim miasto wydelegowało dwunastu deputatów na czele z czterema aktualnymi rajcami. Trzech członków pospólstwa: Jan Bohdan Beszka, Andrzej Beszka i Jan Mroczek, czując się najbardziej winnymi i „powodami do gubienia nieboszczyka Tłusta burmistrza”, bojąc się wymiaru sprawiedliwości ukrywało się, dlatego „przez kilkanaście niedziel w domach swych nie mieszkało”. Gdy jednak dowiedzieli się o zgodzie Rzeczpospolitej i króla ze starostą, a w konsekwencji o załagodzeniu sprawy za cenę zapłacenia przez miasto 5000 zł do skarbu królewskiego, wyrobili sobie glejt o swej rzekomej niewinności, a następnie zbuntowali pospólstwo przeciwko dwunastu deputatom, zawartej zgodzie i płaceniu odszkodowania.

Śmiertelne pobicie przez nieznanych sprawców mężczyzny urzędowskiego miało miejsce w marcu 1790 r. Ofiara napaści nie zmarła od razu i była jeszcze przez pewien czas kurowana przez felczera Jana Mojskiego. Nie zawsze sprawcy i ofiary zabójstw pochodziły z Urzędowa. W 1662 r. doszło do tragicznego konfliktu między goszczącą w mieście szlachtą, w czasie którego życie stracił Jan Napadowski z chorągwi Mirosława Czecha, zastrzelony przez szlachetnie urodzonego Waleriana Zapalskiego. Zdarzało się, że sprawcami zabójstw było stacjonujące w Urzędowie i jego okolicach wojsko. Pierwszego kwietnia 1786 r., został brutalnie pobity przez żołnierzy gwardii pieszej koronnej pod komendą Pawła Trzcińskiego szlachetnie urodzony leśniczy Stanisław Narawski, zatrudniony w dobrach podczaszego włodzimierskiego Józefa Chojnackiego w sąsiednich Skorczycach. O agresji i brutalności napastników świadczy obdukcja ciała zmarłego cztery dni później leśniczego, dokonana przez prezydenta Tomasza Bąkalskiego, landwójta Wojciecha Mazickiego, pisarza Grzegorza Ambrożkiewicza i woźnego miejskiego Jakuba Stasickiego. Zabity miał „na głowie od kija grubego na ciemieniu raz aż się ciemię zatęchło, drugi raz nad okiem prawym wyżej czoła, raz przecięty wszerz na pół cala, wzdłuż na półtora i całe czoło potłuczone sine i spuchłe aż krew przez czoło wypierzchnięta i tył głowy cały stłuczony i spuchły siny, zgoła wszystkie plecy zbite spuchłe sine i krwią zaszyte i niżej ciało zbite”.

Naruszanie porządku publicznego, używanie przemocy i siły w stosunku do innych osób, nieraz nawet kobiet, zdarzało się również przedstawicielom władzy, powołanym do pilnowania spokoju w mieście i sądzenia wszelkich nadużyć i niesprawiedliwości. W sprzeczkę z Ewą Grzebuliną przed arendą na rynku miasta wdał się w 1783 r. pisarz sądu starościńskiego Aleksander Chudzicki. W porywie emocji uderzył on trzy razy kobietę „aż do rozkrwawienia twarzy”, tak że upadła na ziemię i rozbiła sobie czoło, co poświadczył w czasie obdukcji ran woźny miejski Jakub Stasicki. Poszkodowana wniosła, poprzez swego szwagra, sprawę do sądu radzieckiego i wójtowskiego. To samo uczyniła i druga strona konfliktu, skarżąc kobietę o dyfamację i czynienie publicznego gwałtu. Po rozpatrzeniu sprawy sąd uznał Grzebulinę winną całego zajścia, wobec czego za szarpanie honoru pisarza nakazał jej uczynić mu publiczną deprekację, a za czynienie gwałtów w mieście skazał ją na zapłacenie urzędowi sądowemu jednej grzywny kary. Taką samą karę otrzymał Chudzicki za to, że nie wstrzymał się od bicia niewiasty. W tym samym roku skandalicznego zachowania dopuścił się ówczesny ławnik – wcześniej pisarz miejski, a późniejszy prezydent i posthalter – Antoni Chudzicki. Za wszczynanie awantur oraz czynienie „nieznośnych kalumnii i występków dla zbytniego pijaństwa popełnionych” i nie licujących z zajmowanym stanowiskiem i pozycją społeczną, prezydent miasta Wojciech Wojtuszkiewicz wraz z całym pospólstwem, landwójtem i pozostałymi ławnikami wnieśli przeciwko niemu protestujący manifest. Inny urzędnik, wówczas rajca, Franciszek Wawrzynkiewicz pobił w 1790 r. do tego stopnia swoją żonę Elżbietę, że po dokonaniu obdukcji otrzymanych razów skierowała ona przeciwko swemu mężowi pozew do sądu radzieckiego.

Niekiedy demoralizujący i gorszący przykład dawali stróże porządku – wójtowie przedmieść. Przykładowo w 1784 r. wójt Bęczyna Wincenty Bobowski pobił woźnego miejskiego Jakuba Stasickiego, natomiast dwa lata później wójt Mikuszewskiego Jędrzej Krzeczowski użył fizycznej przemocy w stosunku do mieszczanina Nowackiego. Porywczy charakter Krzeczowski objawił już miesiąc wcześniej przed opisanym incydentem, kiedy w publicznym domu szynkowym niesłusznie szkalował Sebastiana Kłyszowskiego, za co ten ostatni wniósł przeciw niemu manifest, podobnie jak przeciwko całemu przedmieściu Mikuszewskie, które go na urząd wójta wybrało. Wspomniany wójt Bęczyna Wincenty Bobowski był postacią kontrowersyjną i skłonną do konfliktów, o czym świadczą liczne sprawy w sądach z jego udziałem. Posądzony przez mieszkańców Bęczyna o pobieranie od nich, za pozwoleniem dworu dzierzkowickiego, 3 gr „spaśnego” od bydlęcia został w 1785 r. pozbawiony swojej funkcji, którą powierzono Wacławowi Kudlińskiemu. Nie zaprzestał jednak intryg przeciwko nowemu wójtowi, za co ten oskarżył go o kalumnie i dyffamację. Były wójt nie poddał się i w rewanżu złożył w sądzie remanifest przeciwko Kudlińskiemu i innym mieszkańcom Bęczyna Antoniemu Chęcińskiemu i Aleksandrowi Mędajowi o niesłuszne zarzuty i nieprawne usunięcie go z wójtostwa.

Częste przypadki pobicia żon przez swych mężów świadczą o występowaniu dużej skali przemocy rodzinnej. Można przyjąć, że skala zjawiska była o wiele szersza niż to pokazują akta sądowe, gdyż większość przypadków stosowania siły fizycznej ze strony mężczyzn w stosunku do swych małżonek pozostawała w ukryciu i nie podlegała urzędowej rejestracji. Finał w sądzie znajdowały wyłącznie przypadki drastycznych pobić, grożących śmiercią poszkodowanych kobiet. O ciężkim pobiciu swojej żony przez mieszczanina urzędowskiego informują akta sprawy sądowej z 3 czerwca 1783 r. Przypadek „frywolnego pobicia i niegodziwej poniewierki żony po połogu będącej” odnotowano w aktach sądowych z listopada 1784 r. Z kolei w 1787 r. będąca w ciąży Mitalowa została dolegliwie pobita przez małżeństwo Chęcińskich, spośród których szczególną agresją wykazała się żona. Na skutek pobicia kobieta ciężarna poważnie zachorowała i zmuszona była leżeć w domu, co stwierdzili wysłani do niej: ławnik Antoni Chudzicki i rajca Jan Sienkiewicz. Za pobicie żony trzewikiem oraz publiczne jej wyzywanie skazano w 1784 r na półtora dnia wieży i jedną grzywnę młodego małżonka Karola Putka.

Kobiety doznawały przemocy nie tylko ze strony swych mężów, niekiedy stawały się ofiarami agresji ze strony innych osób. Sytuacja taka miała miejsce w 1778 r., kiedy to Mateusz Rodzonek zranił biczyskiem w głowę żonę cechmistrza cechu szewskiego Kazimierza Kapalskiego, która broniła przed zajęciem swoje bydło pasące się w ogrodzie ks. Franciszka Pikulskiego. W 1791 r. Antoni Kudliński pobił na publicznym gościńcu żonę Józefa Chęcińskiego.

Stosunkowo często uczestnikami i prowodyrami konfliktów oraz wzajemnej agresji były same kobiety. Podczas świniobicia odbywającego się w 1785 r. doszło do ostrej kłótni między dwiema sąsiadkami. Gdy z niewiadomych powodów Błażejowa Jagiellina, goniąc Agnieszkę Kurczową, uderzyła ją kijem, obie kobiety w ferworze emocji „pochwyciły się za czupryny” i stoczyły między sobą zażartą bójkę. W następnym roku żony wójta Wincentego Bobowskiego i Tadeusza Krzeczowskiego, mieszkających w sąsiedztwie na Bęczynie, wszczęły kłótnie i dyfamacje, zakończone zażartą bójką ich mężów. W 1784 r. inspiratorką i uczestniczką pobicia Anastazji Surdackiej była Sionkowska, matka Filipa, która podpuszczała do bicia i kłucia swego syna Filipa Ambrożkiewicza. W wyniku jej działań napadnięta została brutalnie pobita. Dokonujący obdukcji stwierdził u niej: zbitą, napuchłą, siną i krwią zaszłą lewą rękę, zbity i krwią zaszły raz na ramieniu, zbite i krwią podeszłe plecy. W sumie oprócz drobnych śladów pobicia narachował u poszkodowanej 39 poważnych, sinych i podeszłych krwią razów.

Nadzwyczaj burzliwy, nieomal tragiczny, przebieg miały wydarzenia, które rozegrały się w sąsiedztwie kościoła parafialnego 27 maja prawdopodobnie 1735 lub 1736 roku. Ich negatywnymi bohaterami były najwyższe elity i autorytety miasta oraz parafii, na czele z plebanem Adamem Drzewickim i bakałarzem szkoły parafialnej. Zarzewiem wielkiego tumultu był krzyk bab kościelnych „gwałtu” na widok ognia wydobywającego się wierzchem komina ze szkoły, w której piekli chleb mieszkający tam komornicy. Na jego widok, część mieszczan zaczęła wynosić dobytek ze swych domostw usytuowanych koło kościoła, inni rzucili się do gaszenia ognia, który został uśmierzony przez komorników, a w szczególności przez bakałarza, co sam potwierdził w obecności szlachcica Węglińskiego (kolatora bractwa różańcowego). Wtedy to nauczyciel wypadłszy z domu począł wyzywać zebranych mieszczan na czele z rajcą Rzeczyńskim, wykrzykując „wy tacy a tacy synowie, hultaje nie burmistrze, po coście się zeszli”. W reakcji na obelgi „rezydent” Pikul zaczął uciszać rzucającego kalumnie, na co ten chciał uderzyć w gębę rajcę, który broniąc się zdzielił bakałarza laską. Rozsierdzony nauczyciel, chwyciwszy cięte narzędzie, niewinnemu pisarzowi Kazimierzowi Jędryszewiczowi rękę obciął, zaś Pikulowi głowę potłukł, przez co ten o mało nie umarł. Gdy Pikul zobaczył wychodzącego na cmentarz plebana i chciał się poskarżyć na bakałarza, kapłan zelżył rezydenta słowami „ty złodzieju, psie, hultaju, baranie” itp. Zachęciło to bakałarza do dalszej agresji, w której chciał szablą rezydenta rąbać, czemu tym razem zapobiegł ks. pleban. Po tych wydarzeniach pleban oskarżył mieszczan przed zwierzchnością zamkową oraz wytoczył prawie całemu miastu sprawę w konsystorzu sandomierskim, narażając mieszczan na uciążliwe podróże. Dzięki wstawiennictwu pana Węglińskiego, duchowny obiecał dalej mieszczan procesami nie turbować, lecz niebawem ekskomunikę na nich nałożył i klątwę odprawił, obciążył ich kosztami sądowymi i obowiązkiem uiszczenia 20 korców owsa, a co najgorsze z kościoła wyganiał i nadal do konsystorza wzywał, w którym zeznał, że to mieszczanie nie na ratunek przybyli ale na kościół samowolnie naszli. Dodatkowo zażądał od nich utrzymania wikariusza i wybudowania dla niego mieszkania, czego „nigdy za dziadów i pradziadów ubogich mieszczan nie było słychać”. Szczególną zawziętość wykazywał w stosunku do rajców i „obciętego” pisarza, który ciągle w słabości zdrowia pozostawał. Zdaniem rozgoryczonych obywateli, pleban ingerował też nadmiernie w działalność bractwa literackiego, którego zarząd do mieszczan miał należeć. Ponadto pozabierał im żyto i przywłaszczył sobie mieszczańskie grunta.

Odnotowywane z wielką częstotliwością akty agresji i przemocy fizycznej stanowiły trwały i stały element stylu życia codziennego staropolskiej społeczności urzędowskiej. Często poprzedzane spożyciem trunków, były środkiem rozwiązywania konfliktów, wyrównywania rachunków i krzywd, sposobem dochodzenia i egzekwowania prawdy. Był to jednak sposób zawodny, nieskuteczny, powodujący eskalację wcześniejszych zadrażnień, a w konsekwencji prowadzący do niekończących się procesów. W takich wypadkach warunkiem założenia sprawy sądowej, a zwłaszcza perspektywy jej wygrania, było udowodnienie skutków pobicia poprzez wykonanie wizji i obdukcji odniesionych ran i urazów. Jak wynika z przedstawionych przykładów, przeprowadzali ją z reguły cyrulicy bądź woźni. W poważniejszych przypadkach w oględzinach ran uczestniczyli przedstawiciele władzy. Gdy 29 maja 1786 r., w wyniku bójki na Bęczynie, ciężkich obrażeń doznał Tomasz Gajewski, jego ojciec Kajetan wezwał na miejsce wydarzenia trzech urzędników: rajcę Grzegorza Ambrożkiewicza, ławnika Marcina Bojackiego i wiceprezydenta Jana Rolę. Stwierdzili oni ślady pobicia nie tylko u Gajewskiego, ale także rany u napastnika Izydora Rodzonka. Niespełna miesiąc później sprawa znalazła się w sądzie miejskim, jednak jej epilog nie jest znany.

Swoistą plagą w życiu społeczności urzędowskiej były wszelkiego rodzaju obrazy, kalumnie, dyfamacje, pomówienia i posądzenia, zdarzające się jeszcze o wiele częściej niż bójki, przemoc fizyczna i naruszenie ciała. Za podważanie przywileju królewskiego nadanego cechowi kowalskiemu oraz zelżywe i sromotne znieważanie podczas schadzki cechowej w 1658 r. jego członków, w szczególności Mateusza Ciupy, w więzieniu umieszczono Walentego Paniąta. Za aresztanta wstawili się jego kompani Bartosz Mirek i Gabriel Rodzonek, którzy wykupili go z więzienia za kaucję i porękę pieniężną pod warunkiem uczynienia przeprosin i zawarcia pokoju z obrażoną stroną oraz zapłaty jej 10 grzywien zadośćuczynienia.

W 1790 r. wójt Bęczyna Wincenty Bobowski oskarżył o lżenie i dyfamacje swej żony młodzieńca Tomasza Surdackiego, który choć tłumaczył się, że to kobieta była przyczyną kłótni, został skazany na karę trzech grzywien: dwóch dla wójtowej, jednej dla sądu. Rok później cyrulik Antoni Kułaczkowski wniósł pozew do sądu przeciw Ignacemu Kowalewskiemu o pobicie, kalumnie oraz nazwanie go szelmą i włóką. Ówcześni mieszkańcy byli bardzo wrażliwi na rzucane pod ich adresem obelgi i przezwiska. Obrażani i zniesławiani natychmiast wnosili z tego powodu skargi i manifestacje do sądu. Postąpił tak np. w 1791 r. garncarz Michał Gajewski, który za niesłuszne wykrzykiwanie do niego „bestio, psiawiaro itd.” pozwał do miejscowej jurysdykcji Łukasza Gozdala. Poważnego zniesławienia doznał w 1793 r. magister profesji cyruliczej Antoni Kułaczkowski, którego kościelny Wincenty Moryl i jego córka Petronela publicznie lżyli i posądzili o kradzież jakiegoś „wisiadełka”. Po przesłuchaniu obu stron sąd uwolnił cyrulika od niesłusznych zarzutów, zaś pomawiających ukarał 6 grzywnami, zabraniając im jednocześnie dalszego szkalowania. Nie sposób rozstrzygnąć jak wyglądała prawda w sprawie, jaką założył w 1783 r. w sądzie ławnik Antoni Chudzicki, oskarżając wybranego na rzecznika Wojciecha Łukaszewicza o złodziejstwo. Skutkiem posądzenia było założenie przez pospólstwo aresztu na sprawowanej funkcji rzecznika, który postanowił dochodzić swojej niewinności i podał do sądu Chudzickiego o zadanie dyshonoru i kalumnii. Z kolei pospólstwo, występując przeciwko Łukaszewiczowi, argumentowało, że nie godzi się mieć na publicznym urzędzie złodzieja. Skłonności Antoniego Chudzickiego do oskarżeń i obrazy ponownie dały znać o sobie w 1785 r. Wtedy to ławnik, chcąc uniknąć sądu i kary, musiał przeprosić za obrazę po pijanemu rodziny Zarębów i obiecać, że już nigdy nie dopuści się zadawania złodziejstwa, potwarzy i niegodziwości.

W 1791 r. z szerokim repertuarem wyzwisk i podejrzeń spotkał się pisarz miejski, a wcześniej pisarz sądów starościńskich Aleksander Chudzicki, którego dom i zarazem kancelarię naszli po pijanemu członkowie cechu pospolitego Marcin Paszkowski i Wojciech Mysłowski. W obecności ludzi i licznych wówczas żołnierzy wykrzykiwali oni pod adresem pisarza obraźliwe słowa, grozili zrzuceniem z zajmowanego urzędu, a także wyrażali następujące opinie: „to twoja robota, że się z rzemiosła trzeba opłacać i składkę czyli ofiarę dla Rzeczpospolitej z miast oświadczoną i cechy muszą dawać, a tego nie było i teraz nie damy”. We wzajemne spory i obrazy z wdową Marcjanną Górską wdał się również Aleksander Chudzicki w 1786 r. Czując się szkalowany i szykanowany przez kobietę, która zadała mu „niegodziwość i niepowinność funkcji żadnej sprawowania” wniósł przeciw niej pozew do sądu. W celu rozsądzenia i wyjaśnienia sprawy wysłano poselstwo rajców Franciszka Wawrzynkiewicza i Jacka Wrońskiego do domu Górskiej, która powiedziała o swoim adwersarzu: „bywał w moim domu, alem żalu swojego przeciwko niemu nie powiedziała, bom dotychczas o czynnościach jego nie wiedziała, ale gdy mi teraz objaśniono, że w regestrach po łacinie podpisywał, czego ja nie rozumiała, prawdę mówiłam, że się ze mną niesłusznie obchodził i po szelmowsku, ale w domu, a nigdzie indziej”. Wymieniona Górska spotkała się w tym samym roku z obmową i zniesławieniem ze strony szynkującego w jej domu trunek Antoniego Kułaczkowskiego.

Do szczególnie dolegliwych dyfamacji należało oskarżenie o nieślubne pochodzenie, którego konsekwencją było pozbawienie prawa do sukcesji. Doświadczył tego w 1785 r. Franciszek Putek, którego brat Marcin publicznie nazywał go po arendach i domach szynkowych bękartem zrodzonym z innego ojca, przez co odsądzał go od majątku rodzinnego.

Dyfamacje rzucano również pod adresem Żydów. Uczynił to w 1785 r. Kielian Świerczyński, oskarżając niewiernego Herszka Mortkowicza o wynoszenie słomy ze stodoły. Sąd uniewinnił jednak podejrzanego, ukarał za to siedzeniem świadka Kaspra, który opowiadał o kradzieży lecz nie mógł jej udowodnić. Rok wcześniej temu samemu Żydowi – karczmarzowi zarzucono sprzedawanie mięsa pochodzącego z zarazy. Urażony i zniesławiony Herszek złożył manifest protestujący, w wyniku którego delegowana komisja stwierdziła, że mięso wołowe nie jest zarażone, tylko zapieczone przez daleką podróż, a tym samym nadające się do handlu i spożycia.


Artykuł opracowano na podstawie akt miejskich miasta Urzędowa znajdujących się w Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Lublinie. Stanowi on skróconą wersję fragmentu tekstu zawartego w książce: M. Surdacki, Urzędów w XVII–XVIII wieku. Miasto – Społeczeństwo – Życie codzienne, Lublin 2007, s. 459–473 (tam też noty bibliograficzne.