Głos Ziemi Urzędowskiej 2010



Bożena Mazik

Sylwetka Jana Gajewskiego z Bęczyna

Jan Gajewski, syn Franciszka i Marianny z Nowaczyńskich, urodził się 10 września 1899 r. na Bęczynie. Miał troje rodzeństwa: starszego brata Władysława, siostrę Józefę oraz młodszego brata Aleksandra. Ojciec Jana oprócz prowadzenia niewielkiego gospodarstwa zajmował się garncarstwem. Jan od najmłodszych lat pracował z rodzicami. Tak jak wielu mieszkańców Bęczyna nazywany był przydomkiem. Przydomek „Supa” towarzyszył mu przez całe życie. Pochodzenie jego było całkiem prozaiczne, po prostu w dzieciństwie tak wymawiał słowo „zupa”.

W wieku 17 lat, 1 lutego 1916 r. razem ze starszym bratem Władysławem wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej. W listopadzie 1918 r., będąc członkiem urzędowskiego oddziału, rozbrajał Austriaków w Kraśniku a następnie, po rozwiązaniu POW w grudniu 1918 r., zgłosił się na ochotnika do tworzącego się wojska. Służył tam jako ułan, biorąc udział w walkach na wschodzie, w tym w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. W jej trakcie odznaczony został Krzyżem Walecznych. Po powrocie do domu, w 1922 r. ożenił się z Ludwiką Wyrostkówną, także z Bęczyna. Wspólnie pracowali w gospodarstwie, wybudowali nowy dom i dochowali się trzech synów: Gabriela, Tadeusza i Stanisława. Jan, tak jak i ojciec, zajmował się także garncarstwem.

Państwo polskie, pragnąc docenić zasłużonych dla odzyskania niepodległości, oferowało im ziemię bądź posady państwowe. Za namową brata Ludwiki, Wacława Wyrostka, porucznika żandarmerii Jan zdecydował się w 1934 r. opuścić Urzędów i objąć posadę najpierw strażnika więziennego a potem został urzędnikiem niższego szczebla w starostwie w Łunińcu nad Prypecią. Najpierw pojechał sam, a po około roku dołączyła do niego żona z dziećmi.

W Łunińcu rodzinie powodziło się dobrze. Jan dobrze zarabiał. W 1937 r. jego zasługi dla Polski zostały nagrodzone Medalem Niepodległości. Najstarszy syn Gabriel uczęszczał do gimnazjum, młodszy Tadeusz do Kolejowej Szkoły Mechanicznej, a najmłodszy Stanisław do szkoły powszechnej.

Wybuch II wojny światowej zastał Jana w wojsku, bowiem już w marcu 1939 r. został powołany na ćwiczenia wojskowe. Po wkroczeniu wojsk sowieckich dostał się do niewoli i został wywieziony do obozu w Kozielsku. Dzięki pomocy spotkanego tam znajomego Ukraińca wydostał się z obozu i dotarł do Łunińca. Tu dowiedział się, że żona z dziećmi, korzystając z wakacji, w sierpniu 1939 r. wyjechała do Urzędowa. On też, chcąc uniknąć aresztowania, musiał się ukrywać i przy pierwszej okazji, ryzykując życiem, wrócił do rodziny w Urzędowie. O tym, że nie brak mu było odwagi świadczy dobitnie fakt, że razem ze szwagrem Bolesławem Wyrostkiem jeszcze raz w 1939 r. udali się do Łunińca, by przywieźć część rzeczy, które rodzina tam pozostawiła. Po wielu perypetiach udało im się powrócić do domu.

W czasie okupacji niemieckiej rodzina Jana Gajewskiego zaangażowała się w działalność partyzancką. Trzej synowie byli w plutonie Kedywu Mieczysława Cieszkowskiego „Grzechotnika”. Najstarszy syn Gabriel ps. „Oset”, zginął już po zakończeniu wojny 6 grudnia 1945 r. z rąk nieznanego sprawcy, młodszy Tadeusz ps. „Nagan” ranny 3 września 1944 r. w starciu z milicjantami na Bęczynie, zmarł 7 września 1944 r.

Pozostała rodzina nie uniknęła przesłuchań i represji. W trakcie jednego z takich przesłuchań Jan został ciężko ranny. Nie było dla niego miejsca w szpitalu w Lublinie, znalazł pomoc dopiero u pochodzącego z Bęczyna doktora Aleksandra Surdackiego, pracującego w Krakowie. Na zawsze pozostał mu jednak niedowład prawej ręki.

Najmłodszy z synów Jana, Stanisław, będący łącznikiem w oddziale „Grzechotnika” został oskarżony o szpiegostwo i współpracę z Francją i osadzony w więzieniu na Zamku w Lublinie. Po sześciu miesiącach starań zrozpaczonej rodziny, obawiającej się utraty ostatniego syna, przy pomocy pochodzącego z Urzędowa mecenasa Edmunda Wlaźlackiego został zwolniony do domu.

Po wojnie Jan w dalszym ciągu zajmował się gospodarstwem i garncarstwem.

W 1971 r. został przyjęty do Stowarzyszenia Twórców Ludowych. Był jednym z bardziej cenionych garncarzy urzędowskich tego okresu. W latach 70. przeniósł się z żoną z Bęczyna do syna i zamieszkał na Zakościelnym. Często jednak jeździł na Bęczyn, tam wypalał wyroby garncarskie. W 1972 r. otrzymał honorową odznakę rzemiosła, w 1976 r. odznakę „Zasłużony Działacz Kultury”. W 1980 r. minister kultury i sztuki nadał mu tytuł Mistrza Rzemiosła Artystycznego. W 1985 r. otrzymał honorową odznakę „Za zasługi dla Lubelszczyzny” a w 1986 r. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Jego zasługi dla niepodległości zostały docenione przez Rzeczpospolitą Polską dopiero w 1991 r., kiedy to został odznaczony Krzyżem za Udział w Wojnie 1918–1921 i mianowany na stopień podporucznika. Zmarł w 1994 r.

Poniżej przedstawiamy relację Jana Gajewskiego pochodzącą z początku lat 90., kiedy będąc już w sędziwym wieku opowiadał o latach młodości. Oto jak przedstawiał je w rozmowie z Bożeną Mazik, która spisała jego słowa wspominające ciekawe, ale i dramatyczne życie.


„Urodziłem się 10 września 1899 r. w Urzędowie, na Bęczynie. Miałem troje rodzeństwa.

Naukę pobierałem u Hilarego Grzebuły. Chodziło nas kilku chłopaków. Jedni uczyli się, a drudzy musieli pilnować czy nie jadą żandarmi. Za naukę płaciło się 10 zł. Chodziłem na te lekcje kilka miesięcy. Potem uczyłem się w szkole, w mieście, ale też kilka miesięcy. Nauczyciel nazywał się Juszko. W szkole trzeba było czcić cara i całą jego rodzinę.

W czasie I wojny światowej na Bęczyn, gdzie mieszkałem w 1915 r., najpierw wkroczyli Niemcy. Usunęli nas z domów i ewakuowali do Szczecyna pod Gościeradów. Stamtąd obserwowaliśmy łuny płonącego Urzędowa.

Po powrocie zastaliśmy spalone domy. Spalone były wszystkie zabudowania pod lasem. Z innymi chłopakami chodziliśmy po polach i zbieraliśmy karabiny. Chowałem je do dołu. Zapanował tyfus. Mieszkaliśmy wtedy u Bogusławskiego.

Ponieważ czasami chodziłem do lasu i strzelałem z tej broni, gajowy Rados doniósł o tym Austriakom. Zostałem aresztowany i wywieziony do Janowa. Uwolnili mnie po pięciu dniach legioniści, którzy tu wkroczyli.

Wstąpiłem do Legionów. Poszedłem do biura werbunkowego, które mieściło się na ulicy Wodnej, w domu Golińskiego. Nie chcieli mnie przyjąć bo miałem dopiero 17 lat, ale jeden porucznik powiedział: „Zapisz, taki chłopaczek się nam przyda” i zostałem zapisany. Do Legionów poszło nas ze dwudziestu. Wkrótce jednak Piłsudski zaprzestał rozbudowy Legionów, a zaczął pod szyldem straży pożarnej tworzyć POW.

W 1918 r. rozbrajaliśmy garnizon austriacki w Kraśniku. Zabraliśmy mundury i karabiny. Jechaliśmy następnie do Lublina. W Wilkołazie zdarzył się nam tragiczny wypadek. Piotr Kuśmiderski wskoczył na wóz i nie zabezpieczony karabin wystrzelił, zabijając Dzikowskiego.

Skierowani zostaliśmy na front rosyjski w rejonie Hrubieszów–Dołhobyczów. W Dołhobyczowie zostaliśmy rozbici. Przerzucono nas na front wileński. Doszliśmy do miejscowości Stołpce. Tam też Rosjanie byli górą. Poszli za nami aż pod Warszawę. Tu jednak z pomocą przyszedł nam 2. czy 3. rocznik wojska wziętego z poboru. Poszliśmy z powrotem w kierunku na Bezdany. Byłem łącznikiem najpierw w 7. a potem 23. pułku lubelskim.

Walki toczyliśmy następnie pod Radziwiłkami i Nowoświęcianami. W Nowoświęcianach cały pułk kozaków dońskich przeszedł na naszą stronę. Wzbudzało to wśród naszych żołnierzy zdumienie i niepokój. Nie dawano wiary zmianie ich przekonań. Pułk ten odesłano do Warszawy. W Warszawie rozprzedano konie.

Przez całą zimę staliśmy na Antokolu w Wilnie. Z Wilna przeniesiony zostałem jako podoficer do Zgierza, gdzie formował się Pułk Strzelców Konnych. Byłem tam instruktorem. W 1922 r. wszyscy, którzy mieli ponad 8 miesięcy służby mogli zostać zwolnieni. Wróciłem do domu 12 maja a 12 czerwca ożeniłem się.

Za zasługi dla ojczyzny proponowano mi 12 mórg ziemi w Opoczce pod Rachowem. Ziemi jednak nie chciałem, wolałem posadę państwową. Miałem bowiem synów i potrzebowałem pieniędzy na ich kształcenie. W 1933 r. objąłem posadę strażnika w Łunińcu. Pracowałem tam do chwili powołania do wojska w marcu 1939 r. W wojsku byłem magazynierem mundurowym w Brześciu. Miałem tam pomocnika Mołczana, Ukraińca z którym byłem w dobrych stosunkach. Pochodził on ze wsi Małowidz.

Kiedy wybuchła wojna oddział nasz, którym dowodził por. Wolfram, szedł na zachód w kierunku Kamienia Koszyrskiego. Celem naszym było dojście w lasy janowskie, gdzie według informacji porucznika, nieznany nam bliżej Kot formuje armię. Porucznik powiedział też, że Rosja idzie nam z pomocą. W Kamieniu więc dopiero się dowiedziałem o wkroczeniu Rosjan na nasze ziemie. Cofnęliśmy się do Janowa Poleskiego. W czasie kiedy robiłem rozpoznanie czy prom jest na Bugu, zostałem wzięty do niewoli.

Najpierw zabrali nas do Niehoryła. Zdejmowali buty, rozbierali. Stamtąd do Szepietówki i Kozielska. W Kozielsku robili ewidencję. Do domów zwalniani byli Ukraińcy i Białorusini. Wśród nich zwolniony został Mołczan.

Mołczan oświadczył, że ja także jestem Ukraińcem, mam takie same papiery jak on i też zostałem zwolniony. Pojechaliśmy razem do jego domu. Byłem u niego parę dni, ale ponieważ istniało niebezpieczeństwo, że doniesie się do władz kim jestem, zaproponowałem Mołczanowi, żeby pojechał ze mną do Łunińca po narzędzia stolarskie, które się nam przydadzą. Ponieważ nie można było opuszczać żadnej miejscowości poza obręb 20 km, załatwił mi przepustkę.

Przyjechałem do Łunińca, Mołczan miał przyjechać potem. Dom, w którym mieszkaliśmy w Łunińcu, należał do Żydów. Dwóch z nich pracowało w tamtejszym urzędzie bezpieczeństwa. Przyszli do mnie wieczorem z pytaniem po co ja chcę dać te narzędzia stolarskie Mołczanowi. Sami bowiem mieli ochotę na te narzędzia. Odpowiedziałem im, że jak przyjdzie Mołczan to niech sami załatwią tę sprawę.

Na drugi dzień przyszedł jeden Żyd i mówi, żebym koniecznie usunął się na 2–3 dni, bo już o mnie mówione było w Urzędzie Bezpieczeństwa, a mój kolega ze starostwa już nie żyje, poderżnął sobie gardło.

Wyszedłem wtedy z mieszkania na ulicę. Zaraz spotkałem żonę kolegi z dwoma chłopcami. Pochodziła ona z Lubartowa. Powiedziałem jej, że idę na stację, a gdy będzie jakiś pociąg to odjadę. Zaczęła mnie prosić żeby i ją zabrać. Męża jej bolszewicy utopili w Prypeci.

Poszliśmy na stację, usiedliśmy na ławce. Zauważyłem, że przechodzi koło nas jakiś człowiek, raz, drugi, trzeci. Ogarnęło mnie przerażenie, że to jakiś szpieg. W końcu człowiek ten podchodzi do nas i pyta skąd jesteśmy. Odpowiadam po rosyjsku, że tutejszy i co jego to obchodzi. On zaś mówi, że słyszał z rozmowy o Lubelskim a on jest właśnie z Lubelskiego.

W trakcie dalszej rozmowy okazało się, że jest z Rybitw w powiecie janowskim i nocował nawet w Urzędowie u Teofila Gajewskiego. Powiedział, że za dwa dni będzie wracał i może mnie zabrać ze sobą. Umówiliśmy się w oznaczonym miejscu i czasie.

Z nowiną tą poszedłem do narzeczonej mojego znajomego Mazura, który pracował w starostwie. Pukam, nikt się nie odzywa ale słychać wyraźnie, że ktoś jest w domu. Zadzwoniłem, otworzyła mi wreszcie dziewczyna drzwi a z piwnicy słysząc mój głos wyszedł Mazur. Schował się tam w tym czasie, kiedy pukałem do drzwi. Bardzo się ucieszył na mój widok, też chciał żeby go zabrać ze sobą. Jego narzeczona zaproponowała, żeby zabrać i inżyniera lasów poleskich Blümke, Niemca z pochodzenia, który też się gdzieś tu ukrywa. Jego teść będący zawiadowcą stacji może się przydać.

Faktycznie przy jego pomocy dostaliśmy się pociągiem do granicy. Zostaliśmy jeszcze złapani przez Rosjan, ale im wytłumaczyłem, że uciekliśmy od Niemców. Przewodnik przeprowadził nas przez granicę. Zostaliśmy zatrzymani przez Niemców. Tym razem wytłumaczył nas inżynier Blümke.

Z Małkini przyjechaliśmy do Warszawy. W Warszawie jeszcze raz zostałem zatrzymany i tylko interwencji inżyniera Blümke zawdzięczam uwolnienie. Kiedy bowiem Niemiec zaczął wywoływać wśród aresztowanych kogoś o nazwisku Halapski, inżynier wskazał na mnie i zostałem wypuszczony.

Wróciłem do Urzędowa. Później raz jeszcze udałem się ze szwagrem Bolesławem Wyrostkiem do Łunińca, żeby zabrać część rzeczy pozostawionych tam przeze mnie i moją rodzinę, która od sierpnia 1939 r. przebywała w Urzędowie.

Po wielu perypetiach udało się nam powrócić do domu w Urzędowie.”

Jan Gajewski




W górnym długim rzędzie Jan Gajewski stoi 7. od lewej a 13. jest jego brat Władysław



fot. Jan Gajewski z żoną Ludwiką i synami: najstarszym Gabrielem – uczniem gimnazjum, średnim Tadeuszem i najmłodszym Stanisławem (pomiędzy rodzicami), Łuniniec 1938 r.



Pogrzeb Gabriela Gajewskiego



Jan Gajewski przy pracy garncarskiej – Zakościelne 1974 r.



Siedzą od lewej: Jan i Ludwika Gajewscy oraz Stefan Turkowski (swat) z wnukami na kolanach – Basią, Jacusiem i Elżunią, stoją: syn Stanisław z żoną Ireną