Głos Ziemi Urzędowskiej 2009


Małgorzata Anna Ciosmak

Polskie ślady w Monachium

Ostatnie dni sierpnia 2008 roku spędziłam w wyzłoconej wówczas słońcem Bawarii. Stałym miejscem pobytu, z którego wyruszałam na zapoznanie się z okolicą, była stolica tej krainy – Monachium. Miejsca te widziałam po raz pierwszy, więc starałam się zauważyć każdy szczegół i utrwalić go w pamięci. Nie było to zresztą trudne. Turystką, żądną poznawania coraz to nowych miejsc i zdobywania o nich wiedzy, jestem od momentu gdy tylko nauczyłam się chodzić. W albumie rodzinnym jest nawet takie zdjęcie, na którym, jak to wspominali Rodzice, postanowiłam iść w świat, choć kamienie, po których stąpałam, zwane wdzięcznie kocimi łbami, wydawały się niesamowicie duże. Kierując się tym, czym już w dzieciństwie powoli nasiąkałam, postanowiłam poszukać polskich śladów na „obcej” ziemi. Lekcje historii w szkole podstawowej i średniej nie dawały dostatecznej wiedzy na ten temat. Wydawało się, że Niemcy nigdy nie mieli pokojowych zamiarów względem Polski, a my unikaliśmy wszelkich kontaktów z tą nacją. Marchie, landy, wydawały się z definicji nieprzyjazne Polakom. Tymczasem...

Przed odlotem do Bawarii starałam się co nieco przygotować, aby już na miejscu nie plątać się w poszukiwaniach. Najpierw zwróciłam uwagę na zależności dynastyczne. Czy aby Polacy, a raczej potomkowie naszych rodów królewskich, nie mają prawa do jakiegoś tronu, może nawet cesarskiego? Ano właśnie – chyba jednak mają. Dzietności mógłby nam pozazdrościć w minionych wiekach niejeden ród siedzący na tronie cesarsko-królewskim. Z tego właśnie powodu postanowiłam sprawdzić to na miejscu.

Właśnie wysiadłam z metra zwanego w Monachium U-bahnem. Stacja Marienplatz zlokalizowana jest tuż pod Rynkiem, na którym stoi kolumna ze złotą statuą Najświętszej Marii Panny – patronki miasta. Neogotycki styl ratusza (Rathaus) od razu skupił uwagę. Wokół mnóstwo obcojęzycznych turystów. To tak, jak na Rynku w Krakowie – trudno na nim spotkać Polaka. Na Marienplatz trudno spotkać Bawarczyka. Czasem przemknął ktoś w krótkich skórzanych spodenkach, haftowanej białej koszuli, w charakterystycznym kapeluszu i getrach. Jednak gdy się posłuchało mowy, okazywało się, że to język nietutejszy. Całkowitym zaskoczeniem były nieco skośne oczy. Ale prawdziwi Bawarczycy nie wymarli. Pora południowa to pora pracy i tubylczy naród skupiał się na obowiązkach.

Prażące słońce kierowało kroki w okolice cieniste i sugerowało raczej relaks niż wysiłek. Zatrzymałam się przy kiosku z kwiatami, aby kupić jedną białą i jedną czerwoną różę. Na narodowo? Tak, zdecydowanie tak. Prostopadle do rynku biegnie Theatinerstrasse. Nazwę nadano z racji zakonu Teatynów i kościoła klasztornego, najbardziej okazałego, po monachijskiej katedrze. Chłód wnętrza ogromnego kościoła, pełnego ozdobnych detali, wszystkich w kolorze białym, dawał uczucie komfortu. Prawą nawą skierowałam się do krypt cesarsko-królewsko-książęcych. Leciwy jegomość, jak się potem okazało dorabiający sobie emeryt, przyjął dwa euro, wręczył małą książeczkę i zaprosił do zwiedzania krypty Wittelsbachów, rodu z którego pochodził Otton I i wiele koronowanych głów. Doskonale wiedziałam po co tam schodzę. Zaraz na lewo, po pokonaniu ze dwudziestu schodów, ukazała się nisza odgrodzona od korytarza murem do wysokości metra. Za nim stało siedem trumien, nad którymi widniały tablice (fot. 1.) Na jednej z nich widniał napis: „THERESE KUNIGUNDE…” informujący, że tu spoczywa Teresa Kunegunda, żona elektora bawarskiego, Maksymiliana Emanuela, córka króla Jana III Sobieskiego z Polski urodzona 4 kwietnia 1676 r., zmarła 30 marca 1730 r. Papusieńka, bo tak ją nazywał ojciec, odegrała wielką rolę w dziejach Bawarii, przez pewien czas sprawując jednoosobową władzę w zastępstwie męża, ciągle wojującego o wpływy i znaczenie Bawarii. Była jedynym dzieckiem Jana III, które zasiadło na tronie. Miała dziesięcioro dzieci, w tym aż dziewięciu synów. Jeden z nich, Karol VII Albrecht Bawarski został królem Czech (1741–1743) i cesarzem rzymskim (1742–1745). Jego sarkofag również odnalazłam w podziemiach kościoła pod wezwaniem św. Kajetana.

Podziwiając po drodze wnętrze kościoła i misternie wykonane detale, wyszłam na zewnątrz w południowy skwar. Jeszcze rzut oka za bogatą barokową fasadę. I zaskoczenie! Pomiędzy wysokimi wieżami, w tympanonie wieńczącym centralną część, osiemnastowieczny architekt umieścił kartusz herbowy z dwiema tarczami (fot. 2). Jedna z nich to godło Bawarii, a druga – godło Królestwa Obojga Narodów – Polski i Litwy, stanowiących po słynnej polsko-litewskiej unii, zawartej w Lublinie, jeden byt państwowy. Aż trudno uwierzyć, że przez tak długi czas udało się zachować ten symbol Polski. Kościół św. Kajetana zwrócony jest fasadą w kierunku Odeonsplatz, stanowiąc jedną z jego pierzei. Plac ten był jednym z ulubionych miejsc często odwiedzanych przez Adolfa Hitlera. Na tym placu organizował wiece, fotografując się pomiędzy figurami lwów słynnego Feldherrnhalle (fot. 3). Budowla ta była swego rodzaju trybuną dla wystąpień przed zgromadzonym tłumem. Czyżby nikt nie zauważył polskiego akcentu górującego nad placem?

Zamyślona nad dziwnymi dziejami, udałam się do Hofgarten – pięknego ogrodu przylegającego do Residence, głównego pałacu cesarzy niemieckich. Tam mogłam się zrelaksować, podziwiając piękną zieleń i popijając orzeźwiający napój w ogrodowej kafejce, jakich tu w okolicy wiele. W południe, w dającej cień ogrodowej altanie, otoczonej symetrycznie skomponowaną zielenią i kwiatami, emigrant z Ukrainy odegrał na wiolonczeli koncert utworów maryjnych. Było wielu słuchaczy, którzy po koncercie kupowali płyty z nagraniami tego muzyka. Do końca dnia pozostało jeszcze wiele godzin, więc postanowiłam powędrować do katedry, której charakterystyczne wieże widoczne są z każdego punktu miasta. Tu pozwolę sobie na pewną dygresję. Rada Miasta Monachium podjęła godną rozpowszechnienia uchwałę będącą zakazem wznoszenia budynków o wysokości powyżej 99 metrów, niezależnie od ich przeznaczenia. W efekcie tego walory krajobrazowe stolicy Bawarii nie tylko ułatwiają rozpoznawanie topografii tego miasta z każdej dzielnicy, ale umożliwiają również obserwację nieodległych alpejskich szczytów, z Zugspitze (2962,06 m), najwyższym szczytem niemieckich Alp (fot. 4).

Pod gotyckim portalem weszłam do środka. Wnętrze surowe, z niewielu ozdobami, ale o najwyższej wartości artystycznej. Lewą nawą doszłam aż do apsydy. Tam, w oszklonej niszy stał relikwiarz z czaszką św. Benedykta. Na wprost niego było zejście do krypt pod głównym ołtarzem. W podziemiach tych zorganizowano muzeum katedralne. Jakie było znów moje zdziwienie, gdy wzrok padający na wyjątkowy obiekt, odpowiednio podświetlony i zabezpieczony alarmem, zarejestrował wyrazy: „Der polnische König Sigismund III Wasa...”. Treść umieszczona na tabliczce obok wyjaśniła wszystko. Wykonany cały ze srebra relikwiarz w postaci siedzącego na tronie biskupim pod baldachimem świętego Benedykta to dar polskiego króla dla cesarza niemieckiego, przeznaczony do umieszczenia w ołtarzu w katedrze monachijskiej (fot. 5).

Po tych wrażeniach trzeba było coś zjeść, bo żołądek domagał się swoich praw. Letnia restauracja na dziedzińcu ratusza, gdzie można spotkać wiele narodowości świata, zachęcała różnorodnością regionalnych potraw i niskimi cenami. Regionalne specjały zostawiłam na następne dni, a tym razem zamówiłam placki ziemniaczane „po bawarsku”. Piszę w cudzysłowie, bo jednak bawarski kartofel niczym się nie różni od lubelskiego ziemniaka. Tak samo bulwiasty, przyprawiony tak samo i po utarciu usmażony. Zabawne było, że kiedy siedzący przy sąsiednich stolikach zobaczyli co mi przyniesiono do zjedzenia, zaraz zamówili to samo. Ja zaś siedziałam sobie, sącząc powoli mineralną i pisząc kronikę tego dnia.

Następny dzień przynosił nowe odkrycia. Skwarny, jak i poprzedni, zapowiadał jednak nadejście burzy. Rzeczywiście, obserwując okolicę z ostatniego piętra Wieży Olimpijskiej (fot. 7), można było to stwierdzić. 185 metrów nad poziomem terenu umożliwiało nawet zobaczenie Alp. Wzrok przykuwał Park Olimpijski ze słynnym stadionem (fot. 8). Na tym stadionie piłkarska reprezentacja Polski odnosiła największe sukcesy: złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w 1972 r. oraz srebrny (3. miejsce) na Mistrzostwach Świata w 1974 r. (7:0 z Haiti oraz 1:0 w decydującym meczu z Brazylią). Do stadionu wiedzie aleja spacerowa Kusocińskidamm.

Robiłam fotografie jedna za drugą, aby wszystko, co możliwe, przywieźć do domu w aparacie fotograficznym. W pewnym momencie słyszę: „Zdzisiek, widać Alpy! Pamiętasz, byliśmy tam w tamtym roku”. Pomimo wysokości i odległości, poczułam się jak w Polsce. To nie złudzenie i nie do perfekcji opanowany obcy język, a raczej jego zrozumienie. Tu, na 100 metrach kwadratowych, zawieszonych wysoko nad ziemią, byli Polacy! Przyjechali z Gliwic. Ojciec rodziny był piłkarzem w którymś z klubów sportowych Śląska i chciał synom pokazać obiekty olimpijskie. Rozbrykani synkowie dziesiątki razy okrążali oś wieży na tym poziomie, a ja ustawiłam się w kolejce do windy na zjazd. Na dole pożegnało wychodzących grzeczne aż do przesady „wiedersehen!”. Jak po sznurku wszyscy poszli coś zjeść. Po jakiejś godzinie, burza, zamiast ostrzelać piorunami miasto, zawróciła od granic Monachium, kierując się na wschód. Zachęcona dobrą pogodą pojechałam metrem do centrum, by znów pospacerować po starówce i przy okazji zrobić niezbędne zakupy. Po drodze miałam jednak Muzeum BMW. Jakże było tam nie zajrzeć. Obiekt ogromny i o ciekawej architekturze mieścił w sobie eksponaty historyczne i współczesne. Nieco zmęczona wypiłam pyszną kawę w małym bistro, by potem kontynuować zwiedzanie. No i trafiłam. Na drodze mojej wędrówki stanął bolid Formuły 1, otoczony tłumem oglądających. Słowa „Sauber” i „Kubica” były wyjątkowo częstymi w podsłuchanych komentarzach.

Kolejnego dnia zaplanowałam wizytę w Deutsches Museum nad rzeką Isar, pomiędzy Ludwigsbrücke a kolejnym z licznych mostów – Corneliusbrücke. Zielona woda rzeki dodawała uroku miejskiemu krajobrazowi tej okolicy. Zaraz za mostem Ludwika skręciłam w prawo w cienistą aleję. Po jakichś 300 metrach doszłam do bramy, a przez nią na dziedziniec (fot. 9).

Osiem euro i parę folderów, a potem zwiedzanie. Tu można spędzić niemal cały dzień, idąc od sali do sali, od eksponatu do eksponatu, od witryn z możliwością wykonania samodzielnie doświadczeń chemicznych, do wspaniałych kolekcji minerałów. Po drodze mijałam przekrojony na pół airbus z napisem „Lufthansa”, dawne wzorce objętości, modele budowy Ziemi i planetarium. Wreszcie w obszernej przyciemnionej sali, poświęconej historii badań astronomicznych, gdzie można było wyregulować sobie zegarek z niewyobrażalną dokładnością, odnosząc czas do każdego z punktów na Ziemi, znalazłam znajome nazwisko: Johannes Hevelius. Widzący moje zainteresowanie tym fragmentem ekspozycji pracownik muzeum podszedł z zapytaniem, co bym chciała wiedzieć na dany temat. Rozmowa, początkowo oficjalna, przerodziła się w emocjonujący dialog. Więcej emocji dało się zauważyć po stronie pracownika muzeum, który w miarę mojego opowiadania o rodzinnych związkach z Heweliuszem coraz szerzej otwierał zdumione oczy. Zaraz zgromadziła się wokół mała grupka turystów i pracowników słuchających nieprawdopodobnych informacji. Na koniec, przy makiecie obserwatorium Jana Heweliusza na dachach kamienic gdańskich, zrobiono mi moim aparatem zdjęcie (fot. 10).

Była już pora wracać, a i organizm, zmęczony ustawicznym dreptaniem po zawiłych korytarzach muzeum, domagał się paliwa i wypoczynku. Wracałam z nieodpartym wrażeniem, że w Monachium jest więcej akcentów polskich niż się tego spodziewałam.

Jak wspomniałam na początku, przybyłam tu, aby poznawać nie tylko Monachium, ale i okolice. Korzystając z uprzejmości goszczących mnie gospodarzy, pojechałam do miejscowości Andechs, nie spodziewając się, że i tam coś polskiego spotkam. Tymczasem położony na wzgórzu czynny klasztor Benedyktynów, znany z produkcji piwa, nalewek ziołowych i wielu specjałów lokalnych, oraz rozciągnięte u jego podnóża miasteczko Andechs, to siedziba rodowa heilige Hedwig von Andechs, czyli świętej Jadwigi Śląskiej, żony Henryka Brodatego (fot. 11). Kościół ze słynącą cudami postacią patronującej Maryi Panny z Dzieciątkiem jest dla Bawarczyków tym, czym Jasna Góra dla Polaków.

Tak można by opisywać na wielu stronicach cierpliwego komputera i papieru wszelkie, a może lepiej niezliczone, pamiątki po dynastycznych, naukowych i mających związek ze sztuką związkach Polski z Bawarią. Wiele jeszcze spostrzeżeń zarejestrowałam w pamięci: ulicę Fryderyka Chopina, księdza Maksymiliana Kolbe, Morawitzkystrasse, Warszawską, Poznańską. W Starej Pinakotece znajduje się XV-wieczny obraz malowany przez znanego i wielce cenionego malarza Jana Polacka pochodzącego z Krakowa. Każdy z polskich artystów tej miary, co Jan Matejko, Julian Fałat, Olga Boznańska, a także Wierusz, Rosner, Kowalski, Czachórski, Brandt, pozostawił w Monachium jakieś swoje dzieło. Dla nich miasto to miało znaczenie podstawowe. Stało u początków ich sukcesów. Słowo „monachijczyk” otwierało wiele dróg. Pomniki, budowle, obrazy, nazwy. Tyle tego, że gdyby nie systematycznie przeze mnie prowadzona kronika, z pewnością zapomniałabym połowę.

Na ostatni dzień zostawiłam sobie dwa szczególne miejsca. Pierwsze to Residenz, drugie – Schloss Nymphenburg. Oba związane z dynastią Wittelsbach, a więc i z polskimi pamiątkami. Residenz, jako zespół reprezentacyjnych obiektów, w których mieszkali książęta, królowie i cesarze niemieccy bawarskiego pochodzenia, odbudowany po zniszczeniach II wojny światowej, urzeka wielością dzieł sztuki architektonicznej, malarskiej, rzeźbiarskiej, ceramicznej, jubilerskiej i innych. Weszłam do środka z elektronicznym przewodnikiem, gubiąc oczy na perfekcyjnie wykonanych dziełach. Poszczególne komnaty i dziedzińce wewnętrzne zachwycały pięknem i złoceniami. Kiedy obeszłam już prawie wszystko, czując w nogach zrobione kilometry i myśląc, że nic z moich poszukiwań poloników, nagle w wejściu do sali portretowej zamajaczył wyraz sugerujący coś jagiellońskiego. Tym razem ja otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. W złotej oprawie, na ciemnym tle, patrzyła na mnie piękna młoda kobieta, o szlachetnych rysach twarzy. Nie mogłam uwierzyć, że była tak ładna. Zazwyczaj przedstawia się ją jako nieurodziwą, nawet brzydką i starą, choć jednak królową na polskim tronie. Miałam ją na wysokości wzroku. Spojrzałam na ten portret, w zasadzie nikomu chyba nie znany, a na pewno bardzo rzadko publikowany. Ukradkiem zrobiłam zdjęcie bez flesza, stąd jego zła jakość. Mam nadzieję, że Anna Jagiellonka (fot. 12) mi to wybaczy. Za to nie bardzo byli zadowoleni pracownicy muzeum, gdy z fleszem zrobiłam zdjęcie portretowi Teresy Kunegundy Sobieskiej (fot. 13). Jakoś się jednak wybroniłam, nie ponosząc konsekwencji.

Z tej sali, pełna wrażeń, wyszłam już na plac przed Operą, by zaraz udać się na słynne targowisko, gdzie w ogródku pod drzewami można usiąść i pożywić się wspaniałymi regionalnymi specjałami.

Nadeszło popołudnie ostatniego dnia mojego pobytu w Bawarii. Mało czasu pozostało mi do odwiedzin jednego z największych w Europie zespołów parkowo-pałacowych. Zdążyłam jednak zobaczyć, choć z zewnątrz, obiekty i pawilony, a także piękny park w stylu angielskim i francuskim, z przylegającym do niego ogrodem botanicznym. Już z pobranych folderów dowiedziałam się, że w prawym skrzydle, w którym mieszkała pani, znajdują się obrazy i portrety Polek związanych z bawarskimi rodami książęco-królewsko-cesarskimi. Wizytę w pałacu Nymphenburg pozostawiłam do następnych odwiedzin.

Krypta Wittelsbachów – czerwona róża wskazuje trumnę Teresy Kunegundy (fot. M. Ciosmak)

Kartusz herbowy Bawarii i Polski (fot. M. Ciosmak)

Feldherrnhalle (fot. M. Ciosmak)

Zugspitze, najwyższy szczyt Niemiec, widok z drogi do Garmisch Partenkirchen (fot. M. Ciosmak)

Dar polskiego króla Zygmunta III Wazy dla katedry w Monachium (fot. M. Ciosmak)

Wieże katedry i Ratusz w Monachium widziane z Rynku (Marienplatz) (fot. M. Ciosmak)

Olimpijska Wieża w Monachium – Olympiaturm (fot. M. Ciosmak)

Stadion Olimpijski widziany z tarasu widokowego na ostatniej kondygnacji Wieży Olimpijskiej (fot. M. Ciosmak)

Główne wejście do Deutsches Museum (fot. M. Ciosmak)

Autorka w Deutsches Museum przy makiecie obserwatorium Jana Heweliusza na dachach gdańskich kamienic

Kaplica św. Jadwigi w klasztornym kościele w Andechs (fot. M. Ciosmak)

Portret Anny Jagiellonki w sali portretowej Residenz w Monachium (fot. M. Ciosmak)

Portret Teresy Kunegundy Sobieskiej w centralnym miejscu sali portretowej Residenz w Monachium (fot. M. Ciosmak)

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |