Głos Ziemi Urzędowskiej 2009


Andrzej Słowik

Grzegorz Sabeł – muzyk waltornista

Już w szkole średniej postawił sobie za cel: „Grać w Filharmonii Narodowej”. Udało mu się, bo naprawdę tego chciał.

Grzegorz Sabeł urodził się 16 marca 1967 r. w Lublinie. Mieszkał i uczył się w Urzędowie. Zamiłowanie do muzyki zrodziło się u niego jeszcze w szkole pdstawowej. Wpływ na rozwój muzyczny, poza szkołą, w której był wysoko oceniany z muzyki, miał również jego aktywny udział w organizacjach kościelnych. Na spotkaniach i wyjazdach z młodzieżą dominowała muzyka i śpiew. Rozwojowi sprzyjała także bardzo dobra atmosfera rodzinna. Jednak największym inspiratorem grania Grzegorza Sabła był Czesław Niećko, organista. To on zauważył jego talent i podsunął propozycję nauki w szkole muzycznej. Kolejnym krokiem ku wielkiej muzyce była gra w orkiestrze strażackiej, gdzie kapelmistrzem był stryj Tadeusz Sabeł. W tej orkiestrze grał na saksofonie tenorowym.

Początkowo z bratem Krzysztofem wybierali się do szkoły muzycznej w Lublinie. Sytuacja jednak się skomplikowała. Do lubelskiej szkoły przyjmowano po VI klasie szkoły podstawowej, a oni, zanim zdecydowali się urzeczywistnić zamiar nauki w szkole muzycznej, byli już po klasie VII. Nie pomogły nawet znajomości matki w Ministerstwie Kultury. Ministerstwo co prawda wyraziło zgodę, jednak nic się nie dało zrobić. Powiedziano, że nie ma możliwości zamieszkania w bursie. Jak się okazało po latach, nie było to prawdą.

Sugestie co do wyboru szkoły przyszły od syna organisty Piotra Niećko. Grał on w Filharmonii Kieleckiej i powiedział, że ma dla Krzysztofa i Grzegorza świetnych nauczycieli. Krzysztof zrezygnował z grania po zdaniu matury.

Ponieważ w Kielcach nie było klasy saksofonu, Grzegorzowi zaproponowano waltornię. Pomimo początkowego szoku związanego z zupełnie nowym, nieznanym instrumentem zaakceptował ową propozycje. Zgodził się na niej grać i, jak się okazało, był to bardzo dobry wybór. Waltornia – jak twierdzi Grzegorz – należy do instrumentów wybitnie trudnych. Sabłowi gra na tym instrumencie zaczęła jednak wyjątkowo dobrze wychodzić.

Nauka w Państwowej Szkole I i II stopnia im. Ludomira Różyckiego w Kielcach trwała sześć lat. Był uczniem wybitnego nauczyciela prof. Władysława Marczaka. Niestety uczył go tylko przez rok. W Kielcach kształcił tylko Grzegorza i nie opłacało mu się przyjeżdżać specjalnie dla jednego ucznia. Zasługą prof. Marczaka było umiejętne ustawienie muzyczne Sabła tak, że dalsza edukacja była ułatwiona.

W kieleckiej szkole wszystko dobrze się układało – jak wspomina Grzegorz. Dużo grał różnych audycji i dość wcześnie zaczął zarabiać. Wynikało to także z sytuacji domowej. Nie chciał obciążać rodziców wszelkimi kosztami. Wówczas można było grać w wielu orkiestrach. Grał w orkiestrze górniczej – oczywiście w Kielcach nie ma węgla kamiennego, tylko kopalnie wapienia i cynku. Grał również w orkiestrze wojskowej zawodowej i w big bandzie przy FŁT „Iskra” w Kielcach z wokalistami muzyki rozrywkowej. Również i te występy rozwijały jego umiejętności. Był to 25-osobowy zespół. Było dużo saksofonów, ale znalazło się także miejsce dla waltornisty.

Po drugim lub trzecim roku zaczął grywać koncerty z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Kieleckiej. Nauczyciel zabierał Sabła, aby grał z nim odpowiednie utwory. Nawet był wówczas na takim małym tournee po Polsce. Występowali z bardzo trudnymi dziełami: uwerturą Eleonora Ludwika van Beethovena i Stworzeniem świata Haydna.

Ważnym wydarzeniem w jego karierze był Ogólnopolski Konkurs Młodego Muzyka w Szczecinku w 1987 roku. Na konkurs ten długo się przygotowywał. Pojechał tam z kolegą klarnecistą. Sabłowi udało się ów konkurs wygrać i zdobyć I nagrodę. Dzięki dobrym wynikom indywidualnym, grupowo zajęli drugie lub trzecie miejsce. To było duże zaskoczenie, ponieważ szkoła kielecka „nie istniała” w instrumentach dętych. W klasie skrzypiec czy fortepianu, owszem ktoś się tam wcześniej pokazywał. Mieli dyrektora, który był rewelacyjnym pianistą, kończył szkołę w Moskwie. Grał genialnie, jak twierdzi Sabeł – był w stanie przeczytać każdy utwór a’vista (granie bez przygotowania). Dyrektor często na koncertach i popisach akompaniował Grzegorzowi.

Po sukcesie w tym konkursie, dodatkowo jeszcze miał koncert z orkiestrą Filharmonii Kieleckiej. Później udzielił wywiadu w radio. Otrzymał także stypendium na rok 1988/1989, finansowo niewielkie, ale dolarowe. Fundowała go Amerykanka polskiego pochodzenia, która sponsorowała najzdolniejszego ucznia.

Dyrektor Kutrzeba (wnuk gen. Kutrzeby) mieszkał na studiach z waltornistą, który uczył w Katowicach. Stwierdził, że Sabeł powinien wziąć u niego przynajmniej kilka lekcji, za które zapłaci szkoła. Tak się stało.

Na pierwszym roku nauka układała się tak dobrze, że uzyskał dyplom „z paskiem”. W nagrodę otrzymał wyjazd na konkurs do Częstochowy jako słuchacz. Był jeszcze za młody, żeby wziąć udział w konkursie. Jechał z nim wtedy puzonista, który na konkursie zajął drugie miejsce. Co ciekawe, wygrał muzyk, z którym obecnie Sabeł pracuje, jest on pierwszym puzonistą w Filharmonii Narodowej.

Kończąc szkołę w Kielcach, nawiązał kontakt z akademią warszawską. Złożył także dokumenty do Gdańska, myślał też o Akademii Muzycznej w Katowicach. Jednak tę szkołę odradzało mu wiele osób. Kiedyś, jak twierdzili znawcy tematu, była to świetna akademia, ale później zaczęła tracić na randze i jakości.

Skontaktował się z prof. Janem Jeżewskim, nauczycielem Państwowej Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie, który doradził mu, aby zapisał się na kurs instrumentalny w Dusznikach Zdroju (kursy te odbywają się do dnia dzisiejszego). Powiedział, że on go poprowadzi i będzie to dobry wstęp do egzaminów na studia. Kursy te były dla instrumentów dętych – drewnianych i blaszanych. Na szkoleniu tym nie tyko dużo się nauczył, ale także poznał jeszcze wielu nauczycieli z akademii warszawskiej i Filharmonii Narodowej, m.in. prof. Siwka – słynnego puzonistę, obecnie już na emeryturze, który jako jedyny Polak wygrał konkurs dla instrumentów dętych w Genewie. Na kursie grali zespołowo i indywidualnie. Później najlepsi uczniowie dali koncert. Wśród nich znalazł się Sabeł, chociaż byli tam starsi od niego waltorniści.

Kolejnym etapem był egzamin na studia. Zdawało dwóch waltornistów. Dostał się tylko Grzegorz. W 1988 roku został studentem Państwowej Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie prof. Jana Jeżewskiego. Bycie jedynym waltornistą na roku ma swoje dobre i złe strony – wspomina Grzegorz. Było to olbrzymim obciążeniem. Musiał obsługiwać kilka zespołów i orkiestrę. W pierwszym roku nauki był przeciążony nadmiarem zajęć. Później sprawy toczyły się coraz szybciej. Wiązało się to z poszukiwaniem pracy, bo koszty utrzymania były jeszcze wyższe niż w Kielcach. Pierwszą pracą, jaką podjął Grzegorz, było pół etatu w Orkiestrze Polskiego Radia, która wówczas mieściła się przy ul. Myśliwieckiej.

Sabeł miał szczęście zagrać ostatni koncert w orkiestrze pod dyrekcją Stefana Rachonia. Później orkiestra Rachonia zmieniła swój status z orkiestry lekkiej, rozrywkowej na bardziej symfoniczną, klasyczną.

Następną orkiestrą, w której grał, była Orkiestra Opery Kameralnej, w której pracował ok. dwóch lat. Udział w niej to była doskonała szkoła – mówi dzisiaj Grzegorz. Grają tam głównie opery Mozarta, największego geniusza muzyki. Pomimo tych trudności Sabeł uwielbia grać kompozycje Mozarta. Po drodze grał jeszcze w zespole smyczkowo-dętym Camerata Vistula. Z kolei z tym zespołem dużo jeździł po świecie.

Po Operze Kameralnej przeniósł się do Filharmonii Narodowej. Stanął do egzaminu i został przyjęty. Wsparcie swojej kandydatury zawdzięcza prof. Jeżewskiemu, który jeszcze wtedy pracował w filharmonii. W Filharmonii Narodowej w Warszawie zaczął grać w 1992 roku i gra w niej do dziś. Obecnie na stanowisku pierwszego waltornisty.

Koncerty Filharmonii Narodowej poza granicami Polski nie należą do podstawowych zadań orkiestry. Muzycy muszą być na miejscu i grać koncerty, które odbywają się co tydzień. Tournee planowane jest raz na jakiś czas. Nie więcej niż dwa razy do roku. Ostatnio była to Ameryka Południowa: Argentyna, Brazylia i Urugwaj.

Orkiestra istnieje już ponad 100 lat i była na wszystkich kontynentach świata. Najczęściej występowała w Japonii. Sam Grzegorz wyjeżdżał z orkiestrą ok. 15 razy. Był wiele razy w USA, a także w Chinach, Korei i całej Europie Zachodniej. Z Europy Wschodniej był tylko na Litwie. Nie był tylko w Australii.

Współpracował z Sinfonią Varsovią. Udział w tej orkiestrze Sabeł zalicza do znaczących epizodów. Sinfonia Varsovia jest dobrą orkiestrą kameralną – twierdzi Sabeł – o nieco innym charakterze niż orkiestra Filharmonii Narodowej. Zaczął z nią współpracować w okresie, gdy grał w Orkiestrze Radiowej. Status jej zmienił się od stycznia 2008 roku. Zostali orkiestrą miejską, tzn. będą musieli więcej koncertować na miejscu – w Warszawie.

Talent to według Sabła zaledwie ok. 20% zostania muzykiem. Podstawą jest ciężka praca, co według niego stanowi 80%. To odpowiednie relacje procentowe, żeby coś osiągnąć. Grzegorz znał i zna wielu ludzi, znacznie bardziej uzdolnionych od niego, którzy nie zrobili kariery, ponieważ zakopali swój talent. Przyczyną najczęściej było lenistwo.

Grzegorz Sabeł jest też nauczycielem uczącym gry na waltorni. Uczniowie zaczynają u niego grać w wieku 14–15 lat. W muzyce niemałe znaczenie ma „muzyczna rodzina”. Jak twierdzi – w muzyce chodzi o to, aby rozwój dziecka był wspierany. Ważne jest, aby miał kto przypilnować w ćwiczeniach. Jeśli rodzice nie słyszą, czy dziecko gra dobrze, to nie sprzyja to jego rozwojowi. Dlatego dzieciom z rodzin niemuzycznych będzie po prostu trudniej odnieść w przyszłości sukces. Podstawową receptą jest najpierw umieć marzyć. Jeśli ktoś naprawdę marzy o czymś rzeczywiście wartościowym, to jego marzenia się ziszczą – mówi Grzegorz. Pragnąć robić rzeczy wielkie – to są prawdziwe marzenia i do nich należy dążyć – dodaje.

Sabeł wziął udział w świetnych koncertach ze wspaniałymi dyrygentami. Były to szczególne wykonania i wyjątkowe symfonie, których granie jest bardzo trudne. Inne dzieła rzadko wystawiane, solowe dla waltornisty, to np. V symfonia Mahlera. Gdy grał swoją partię, stał obok orkiestry, niemalże jakby to był jego koncert. Utwór Mahlera napisany jest jakby na waltornię z orkiestrą. Bardzo ciekawe wyzwanie i przeżycie – wspomina Grzegorz. Inne znamienite utwory grane przez Grzegorza to: Symfonia alpejska Straussa, czy Symfonia domowa. Jest ona ekstremalnie trudna, gdyż napisano ją tak wysoko, że właściwie niewiele orkiestr jest w stanie ją zagrać. Wykonując tę symfonię – wspomina Sabeł – udało się zagrać wszystkie dźwięki.

Praca waltornisty jest wielce stresująca. Wymagania są bardzo wysokie, a każdy musi radzić sobie sam. Zdarzało się, że był chory, a mimo to musiał grać koncert, bo nie można zastąpić kogoś w piątek, kiedy jest próba generalna, a wieczorem koncert. Innym razem pojawiała się opryszczka na ustach – powiada Sabeł – łzy lecą same z oczu, ból jest nieprawdopodobny, a grać trzeba. Mało tego, słuchacz nie powinien odczuć, że coś jest nie tak.

Występował z jednym z największych polskich dyrygentów – z Janem Semkow. Ten genialny dyrygent, który na co dzień mieszka w Paryżu, przyjeżdża do nas co roku. Bardzo długo prowadził orkiestry amerykańskie i jest ceniony na świecie. Drugim takim dyrygentem jest Stanisław Skrobaczewski. Bardzo długo był szefem Minneapolis Orchestra. Do tej grupy należy też Jacek Kasprzak. Dobry dyrygent potrafi tak zainspirować, poprowadzić orkiestrę i wpłynąć przede wszystkim duchowo, że zabrzmi ona wyjątkowo pięknie. W dyrygenturze chodzi o natchnienie i wzniesienie się na wyższy poziom gry – dodaje Grzegorz.

Jednym z planów związanych z karierą Grzegorza Sabła jest pragnienie, żeby zagrać chociaż raz w super orkiestrze światowej, np. Wiener Philharmonicer czy w Chicago Symphony.

 

  Grzegorz Sabeł gra na waltorni

  Grzegorz Sabeł w Trypolisie

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |