Głos Ziemi Urzędowskiej 2009


Anna Wnuk

Dziecięca tułaczka Edwarda Dubanowicza

Wojna odcisnęła piętno na życiu wielu ludzi. Szczególnie okrutna okazała się dla mieszkańców polskich Kresów. Ci, co przeżyli koszmar wojny, do dziś noszą w sercu bolesne wspomnienia, które zaważyły na ich dalszym życiu. Jedną z takich postaci jest pensjonariusz Domu Pomocy Społecznej w Popkowicach, pan Edward Dubanowicz.

Urodził się 3 kwietnia 1939 r. we wsi Trościańce w powiecie Buczacz, w województwie tarnopolskim. Był synem Szczepana i Józefy z domu Flendro. Miał 5 starszych sióstr. Jego rodzice prowadzili ok. 8-hektarowe gospodarstwo rolne.

Spokojne życie rodziny zostało zakłócone przez wybuch II wojny światowej, ale tragiczne wydarzenie miało miejsce 10 lutego 1940 r. W nocy, o godzinie 2.30 przyszli do ich domu sowieccy żołnierze i w ciągu 15 minut załadowali całą rodzinę na sanie i przewieźli do stacji kolejowej w Haliczu. Podobny los spotkał innych mieszkańców ich wsi.

Pociąg zatrzymywał się na stacjach towarowych oraz na otwartym szlaku, na pustym, zaśnieżonym stepie i stał godzinami. Dokuczające zimno zmuszało do palenia w żelaznych piecykach. Żandarmi wydzielali węgiel i wrzątek dla przewożonej ludności. Zima była bardzo śnieżna i mroźna, temperatura utrzymywała się w granicach 20–30 stopni poniżej zera.

Z powodu ciasnoty w wagonie większość pasażerów spała na siedząco. Przez trzy miesiące wysiedleni jechali koleją do Kotłosu. Następnie saniami przewieziono ich do tajgi – Sywtikarski Rejon miejscowość Czasowo-Kraskij Otdalinyj Mechaniczeskij Lesopunkt. Zanim zesłańcy pobudowali baraki – mieszkali w ziemiankach.

W czasie pobytu na Syberii Polacy przechodzili okrutną szkołę życia. Byli skazani na przymusową, katorżniczą pracę, utrudnioną zimą przez dokuczliwy mróz i głęboki śnieg, a latem przez plagę komarów, z zawsze nędznym, głodowym wyżywieniem. Ciągle znajdowali się pod nadzorem oschłych i uwłaczających ludzkiej godności funkcjonariuszy NKWD.

Rodzice Edwarda pracowali przy wyrębie sosen w tajdze, pokonując 15 km drogi. Dla całej rodziny dostawali 400 gram czarnego chleba. Choroby wycieńczały i dziesiątkowały zesłańców. W 1942 roku, w wieku 44 lat, na tyfus lub malarię zmarł ojciec pana Edwarda. Po śmierci głowy rodziny matka dalej pracowała przy wyrębie sosen, ale do baraku przychodziła co drugi dzień. W tym rejonie zima trwa 9 miesięcy. W czasie lata gotowano zupę z trawy i grzybów. Z powodu głodu i niewłaściwego żywienia zdarzały się też przypadki śmiertelnych biegunek. Dzieci całymi godzinami wołały: „Mamo, chleba!”. Jako lekarstwo podawano małemu Edwardowi sok z syberyjskiej brzozy i sosny. Po nim zdarzały się kilkudniowe halucynacje, majaczenia i bezsenne noce. Po latach ciężkiej pracy matka zachorowała na „kurzą ślepotę” tak, że inne osoby przyprowadzały ją do baraku. Zmieniono jej pracę na palenie w piecu. Ze względu na zimno i ciągły głód oraz wycieńczenie mały Edward długo nie mógł chodzić. Bolały go kości i stawy. Zaczął chodzić dopiero w drodze powrotnej z Syberii na Ukrainę, koło Czernichowa. Wtedy miał już 7 lat i był lepiej żywiony.

Do Polski Edward Dubanowicz wrócił 26 lutego 1946 r. Przez trzy lata przebywał w sierocińcu w Bielawie (aktualnie w województwie dolnośląskim). Obecnie mieszka w Domu Pomocy Społecznej w Popkowicach. Jest przekonany, że wojna oraz zsyłka odcisnęły straszne piętno na jego dorosłym życiu.

Do dziś trudno precyzyjnie określić, ilu Polaków deportowano na polecenie Stalina na Syberię. Nie wiemy też, ilu wywiezionych nie zniosło cierpień i różnych form represji, pozostając na zawsze na szlaku katorgi.

Opracowano na podstawie relacji Edwarda Dubanowicza.

  Edward Dubanowicz

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |