Głos Ziemi Urzędowskiej 2009


Zdzisław Wośko

Dominik Wośko i jego rodzina

 

Dominik Wośko urodził się na przedmieściu Bęczyn w Urzędowie 3 sierpnia 1894 r., a zmarł w Lublinie 25 lipca 1979 r. w wieku 85 lat i został pochowany w grobowcu rodzinnym Staszyców na cmentarzu przy ul. Lipowej w Lublinie.

W roku 1972, w wieku 78 lat zasiadł do spisywania wspomnień ze swojego życia. Pracę tę wykonywał ręcznie. Przerwał ją w 1978 roku po zapisaniu 840 stron „kancelaryjnych” papieru. Nie są nam znane powody przerwania pracy przez ojca, na pewno nie miał już dostatecznych sił fizycznych, aby wkroczyć w tragiczny okres II wojny światowej, która zastała go w sile wieku 45 lat.

Pracę tę prowadził w okresie późnej emerytury, w chwilach wolnych od obowiązków, we własnym, wymarzonym domu przy alei Kraśnickiej w Lublinie z inspiracji zamieszkującego z nim syna Tadeusza, który namówił go do spisania tak bardzo żywych w pamięci wspomnień. Pozostali synowie, nie mieszkający razem z nim, w ogóle nie mieli o tym pojęcia, żałując po jego śmierci i po zapoznaniu się z tekstem, że nie mogli z nim na ten temat podyskutować.

Wspomnienia – to tytuł nadany przeze mnie, po zapoznaniu się z całością materiału. Zadziwiająca szczegółowość opisywanych zdarzeń pozwala przypuszczać, że ich autor opierał się na wielkiej ilości zapisków, które zamierzał wykorzystać w późniejszym czasie – a taki zdarzył się dopiero pod koniec jego życia.

Pradziadkiem mojego ojca był Jacenty Wośko – gospodarz z Bęczyna, ojciec dwóch córek i syna Wojciecha. Wojciech Wośko ożenił się z Katarzyną i miał z nią sześcioro dzieci, wśród których był Marcin Wośko – mój dziadek, który poślubił Franciszkę Gajewską – moją babcię, a po jej śmierci Juliannę Rachoń. Z pierwszego małżeństwa pochodziło czworo dzieci: Dominik (mój ojciec i autor omawianych wspomnień), Eufrozyna, Antoni i Stefan, z drugiego: Bronisława i Bolesław.

Reasumując – kolejność naszych przodków była następująca: 1. Jacenty Wośko, 2. Wojciech Wośko, 3. Marcin Wośko, 4. Dominik Wośko, który, zawarłszy małżeństwo z Janiną Staszyc, miał z nią trzech synów. Są nimi: autor niniejszego tekstu Zdzisław Wośko (ur. 19 lipca 1925 r., żonaty z Barbarą z Sadowskich), Kazimierz Wośko (ur. 13 czerwca 1932 r., żonaty z Lucyną z Gałków) oraz Tadeusz Wośko (ur. 24 września 1938 r., żonaty z Wiesławą z Jarzębowskich).

Dominik i Janina Wośkowie byli nauczycielami szkoły powszechnej (podstawowej). Ich syn Zdzisław jest emerytowanym architektem, wcześniej pracował zawodowo jako projektant, od 1949 roku w Warszawie, a od 1958 roku w Lublinie, jego żona Barbara jest stomatologiem, obecnie na emeryturze. Drugi syn Kazimierz i jego żona Lucyna, z wykształcenia architekci, całe zawodowe życie spędzili w Warszawie; obecnie obydwoje są na emeryturze. Z kolei trzeci syn Tadeusz – technik budowlany – pracował do emerytury w biurach projektowych i w urbanistyce.

Autor Wspomnień Dominik był najstarszym dzieckiem Marcina, utrzymującego się z rolnictwa. Nową chałupę, z bali pochodzących z wyrębu własnego lasku, nasz dziadek Marcin rozpoczął budować w 1897 roku, gdy pierworodny Dominik miał dopiero 3 lata. Szczegółowy opis tego zdarzenia jest tak realistyczny, jakby to ten 3-letni szkrab sam tę chałupę budował. I tak to wszelkie przejawy tamtego trudnego, biednego życia zostały przez niego po niemal 80 latach opisane w sposób niebywale szczegółowy i realistyczny. Mogłyby one stać się kanwą niejednej powieści. Znajdziemy tu opisy położenia geograficznego miasteczka Urzędowa wraz z jego przedmieściami (Bęczyn, Rankowskie, Mikuszewskie, Góry, Zakościelne, Wodna), opisy pór roku, prac polowych, zabaw dziecięcych, świąt kościelnych i związanych z nimi obrzędów, noszonych ubrań, spożywanych posiłków, pierwszych kroków w nauce, a potem prawdziwej nauki w szkole – słynnej „Jagiellonce”. Poznajemy chwile radosne, związane z kolejnymi narodzinami, jak i smutne, gdy kolejno odchodzili dziadek, babcia, matka. Opisane są obrzędy religijne – katolickie i żydowskie. Szkoła zajmuje wiele kart we wspomnieniach, wraz z drobiazgowym opisem uczęszczania do niej ojca w latach 1907–1911. Jest to znakomity materiał dla historii szkolnictwa w tamtych trudnych latach zaboru rosyjskiego. I wreszcie ukochane przez ojca czasy nauki w seminarium nauczycielskim w Warszawie, w pięknym pałacu w Ursynowie. Te dwa miejsca na „U”: Urzędów i Ursynów – to dwa przez ojca ukochane symbole, które starał się przekazać swojej rodzinie, najpierw w wielu opowieściach, aby u kresu swego życia zapełnić karty pamiętnika czytelnym, kaligraficznym pismem, wystudiowanym w latach nauki, a potem przekazywanym swym uczniom. To okres od 1911 do 1914 roku, trzech lat kursów, przerwanych wybuchem wojny. Na tych kartach jest wszystko, co można było napisać o tym ukochanym seminarium: opis szkoły – pałacu, grona nauczycielskiego (np. Henryk Mościcki – historyk, brat późniejszego Prezydenta RP Ignacego, albo Henryk Raabe – późniejszy, po II wojnie światowej, rektor UMCS), charakterystyka kolegów, zajęć pozalekcyjnych, przygód uczniowskich, wycieczek, egzaminów, wakacji w Urzędowie i trudności komunikacyjnych. A wszystko to kosztem wielu wyrzeczeń, przymierania głodem i uzasadnionej po części niechęci jego ojca, któremu pierworodny syn wymknął się z oczekiwanej pomocy przy gospodarstwie dla uzyskania, nie zawsze rozumianej, odmiany losu. A przecież nie był to jednostkowy wybryk. Od wielu lat Urzędów chlubił się wieloma wykształconymi, nawet na Uniwersytecie Jagiellońskim, synami.

Pierwsza wojna światowa przekreśliła wszystkie plany. Jeszcze krótkie kontynuowanie nauki na IV kursie w 1915 roku, a potem nieoczekiwany pobór rocznika 1894 do wojska. Odnotowany przez żandarmerię w Ursynowie, musiał ojciec w początkach lutego wracać do domu, a potem do Lublina. W połowie marca pociąg ruszył z Lublina, aby w ciągu 10 dni, po przejechaniu wielu kilometrów, dojechać do trzeciego etapu w życiu ojca na literę „U” – do pasma gór Uralu, a tam do Orenburga, gdzie poddano rekrutów polskich, w masie różnych nacji, obróbce frontowej. I znów kolejne, gęsto zapisane karty, odtworzone z zachowanych zapisków, dramatycznych dni, tygodni i miesięcy na dalekiej, prawie azjatyckiej ziemi.

Ojciec przechodzi podstawowe szkolenie, uzyskuje awans na kaprala, a potem – plutonowego (czerwiec 1917). Wcześniej odbywa długą podróż przez Orsk do Petersburga z transportami rekrutów, zwiedzając przy okazji te miasta, jak też Moskwę. Jeszcze przed wyjazdem na front doświadcza wszystkich dolegliwości rewolucji. Nikt nie jest pewny, co się może przydarzyć, nie wiadomo po czyjej stanąć stronie. Na szczęście mundur chroni od niespodziewanych wydarzeń, choć szereg zabójstw i samobójstw ma miejsce w szeregach. W czerwcu 1917 roku wyrusza na front, dojeżdżając do Łucka na Polesiu, a więc już bliżej domu. 22 lipca w ataku pod Ludmiłówką, w błotach poleskich, zostaje ciężko ranny w nogę. Po podleczeniu zostaje skierowany do kancelarii batalionowej, a w lutym 1918 roku zostaje zwolniony na jeden miesiąc, lecz wkrótce front się załamuje i wkraczają Niemcy. W marcu zostaje podpisany rozejm w Brześciu i realna nadzieja na odrodzenie Polski, w wyniku czego ojciec, przymierając głodem, wraca do domu. Otrzymuje pierwszą posadę w Grabówce w gminie Annopol jako nauczyciel tymczasowy. Po rocznej pracy wraca do Warszawy, by zakończyć naukę na IV kursie seminarium. Mimo nawrotu choroby przestrzelonej na froncie nogi, po operacji, udało mu się w czerwcu 1920 roku po egzaminie maturalnym ukończyć seminarium. Jako rekonwalescent, nie zostaje przyjęty do wojska w wojnie z bolszewikami. Otrzymuje posadę w Trzcinie, rozpoczynając, po zakończeniu wojny, swoją drogę nauczyciela. We Wspomnieniach znajduje się obszerny opis zakończonej wojny z jej głównymi wydarzeniami i dojściem Polski do uzyskania niepodległości, z wymienieniem np. pełnego składu rządu J. Moraczewskiego, z datami sprawowania urzędu przez poszczególnych ministrów! Teraz już spokojnie, z kronikarską szczegółowością kreśli ojciec obraz swego nowego życia w szkole, działalności społecznej, wśród społeczności i grona nauczycielskiego gminy Chodel. W tej samej miejscowości poznaje koleżankę nauczycielkę Janinę Staszycównę. Po wielu tarapatach udaje mu się zdobyć jej serce i w 1924 roku poślubić w kościele pw. św. Pawła w Lublinie, ponieważ była rodowitą lublinianką i należała do tej parafii. Po ciężkiej chorobie (tyfus brzuszny) w domu kuzynów przy ul. Foksal w Lublinie urodziła swojego pierwszego syna w dn. 19 lipca 1925 r., dając mu na chrzcie w tej samej parafii imiona Zdzisław Wincenty (drugie z dnia urodzenia). Po powrocie do Chodla ojciec dostał przeniesienie z Trześnia i z dniem 4 września zaczęło się wspólne zamieszkanie w tym miasteczku.

Rodzice pragnęli jednak zamieszkać bliżej Lublina. Odpowiedź władz szkolnych na ich prośbę była pozytywna, dlatego w sierpniu 1928 roku dostali przeniesienie do Bystrzejowic, posiadających lepsze połączenie autobusowe z Lublinem. Szkoła, której kierownikiem został ojciec, mieściła się w zwykłej chłopskiej chałupie, krytej strzechą, ale miała pełne 7 klas nauczania. Tutaj już moja pamięć, 3–4-letniego dziecka, doskonale zachowała obraz tego domu – szkoły i mieszkania z dużym sadem, aleją drzew morwowych i hodowlą jedwabników, prowadzoną corocznie przez ojca, mającego w morwie materiał do tej hodowli. Strach przed pożarami, które często wybuchały w okolicy, utrwalił się we mnie w traumatycznych snach. Tu zmarła 17 czerwca 1929 r. mieszkająca z nami babcia ze strony mamy – Marianna Staszyc z domu Muszyńska. W tym roku władze szkolne zleciły ojcu budowę nowej szkoły, która, jako duży piętrowy gmach powstała w ciągu roku przy szosie Lublin–Piaski, na wydzielonej działce z dworu rodziny Koźmianów z Wierzchowisk. Tu przeżyłem niemal śmiertelną chorobę zapalenia płuc. Niebawem, bo w czasie wakacji 1931 roku, rodzice otrzymali posadę w kolejnej szkole, tym razem przy linii kolejowej do Lublina – w Trawnikach, odległych o 36 kilometrów od Lublina. Trakcja kolejowa była wówczas nobilitacją, gdyż zbliżała do dużego, bo ponad 100-tysięcznego miasta. Dodatkowo, czynna była tu cukrownia, dająca zatrudnienie nie tylko biedniejszej ludności, ale i dozorowi technicznemu i administracji, wzbogacając grono inteligencji wspomagającej działalność oświaty.

Szkoła była mniejsza, parterowa, z białego kamienia wapiennego, ale na wyższym poziomie, z większym gronem nauczycielskim, i mieściła się w dużej wsi, liczącej ok. 2 tys. mieszkańców. Z dniem 1 września rodzice, a wraz z nimi ja, sześciolatek, rozpoczęliśmy naukę. Mama otrzymała wychowawstwo I klasy wraz ze mną i ok. 30 uczniami. Ojciec uczył w klasach od V do VII geografii i przyrody, mama – języka polskiego. Początki nauki nie były dla mnie trudne – już czytałem i pisałem duże litery, teraz musiałem zaczynać od „Ala ma kota”. Stopniowo poznawałem kolegów i wtapiałem się w środowisko wiejskie bez żadnych problemów, a bieganie boso przez połowę roku było największym przywilejem. Szkoła miała swoją biblioteczkę, kasę oszczędnościową, chór, orkiestrę mandolinowo-smyczkową i drużynę harcerską z gromadą zuchową, do której zapisałem się po uzyskaniu odpowiedniego wieku. Opiekunem był mój ojciec, który, mimo braku przynależności do skautingu, świetnie organizował pracę w tych organizacjach, pozostawiając we mnie do dziś wrażenie pełnego oddania tej pracy, gdzie umiejętności wychowawcze, a także niezbędny styl wyniesiony przez niego z wojska, przyciągały młodzież, poszerzając ich wiadomości, umiłowanie ojczyzny, religii i braterstwa.

Trawniki stały się dla mnie symbolem, bo spędziłem w nich 12 młodzieńczych lat, które zwykle kształtują młodego człowieka do późniejszych lat dorosłości. Mimo ówczesnego kryzysu przełomu lat 20. i 30., czego wynikiem było m.in. zamknięcie cukrowni i obniżenie możliwości zarobkowych, lata 1931–1939 wspominam bardzo miło. Tu dojrzewałem pod czujnym okiem rodziców, tu powiększyła się rodzina o braci – Kazimierza Antoniego i Tadeusza Mariana. Szkołę powszechną im. Józefa Piłsudskiego ukończyłem w 1937 roku, zdając egzamin do gimnazjum im. Stanisława Staszica w Lublinie. W 1939 roku uzyskałem tam promocję do III klasy.

W tym czasie ojciec, korzystając z rozliczeń spadkowych i zgromadzonych oszczędności (pensje obojga rodziców były w 1939 roku w wysokości 260 zł), zakupił w Lublinie z parcelacji pól tzw. Konstantynowa działkę o powierzchni 4 tys. m2. W 1939 roku, w czasie wakacji, rozpoczął budowę domu według projektu wykonanego przez architekta Barszczewskiego. Ja, w drużynie „Błękitnej jedynki”, zdobyłem stopień wywiadowcy i w lipcu 1939 roku spędzałem czas na obozie w Wólce Profeckiej koło Puław. Ojciec w końcu roku szkolnego 1938/1939 zapadł na chorobę płucną i wyjechał do sanatorium, ale obawy o gruźlicę nie spełniły się, wobec czego mógł się zająć budową, którą zakończył na poziomie murów parteru, bez stropów, z powodu wyczerpania wszelkich zasobów, zaciągając nawet dług pieniężny. Mama w 1934 roku zachorowała bardzo ciężko na szkarlatynę i leczyła się w szpitalu lubelskim Jana Bożego, a niedaleko dwaj jej chłopcy (9- i 12-letni) wywiezieni z zakażonego mieszkania w Trawnikach do brata mamy, Karola, oczekiwali na jej wyzdrowienie. Nic nie pomogła szczegółowa dezynfekcja – po powrocie zachorowali obaj, ale choroba miała już bardzo łagodny przebieg. Moja nauka w gimnazjum była dość trudna, ale na świadectwie po II klasie miałem już niezłe stopnie.

Relacje ojca z naszego życia kończą się wraz z wybuchem II wojny światowej, tj. napaścią Niemiec na Polskę, opisem zdania w komisariacie posiadanego w związku z pełnieniem funkcji rewolweru z nabojami, powołania komitetu Pomocy Wojennej w biurze likwidacji cukrowni i powierzenia ojcu kierowaniem sekcji propagandowej, jako prezesowi Koła Polskiego Związku Zachodniego, odznaczonego wcześniej Srebrnym Krzyżem Zasługi.

Wojna zepchnęła całe nasze życie na nowe tory. Po napadzie Niemiec i próbach obrony przez naszą armię, po nalotach na wszystkie miasta i wioski, w tym Trawniki, wojska wroga wkroczyły w połowie września, potem oddały część Lubelszczyzny bolszewikom po ich zdradzieckim napadzie 17 września. A gdy sowieci wycofali się za Bug, wróciły walczące oddziały polskie, wyparte ostatecznie przez Niemców. W październiku otworzono szkołę, ale mama nie została zatrudniona przez okupanta przez całą wojnę. Ceny żywności szły w górę, wprowadzono kartki z minimalnymi przydziałami, do rodziny zajrzał głód.

Zapasy wkrótce się wyczerpały, handel zszedł do podziemia, jednak gimnazjum próbowało rozpocząć naukę. Pojechałem do Lublina, do III klasy, ale przed 11 listopada wszystkie szkoły średnie i wyższe zostały definitywnie zamknięte, nastąpiły aresztowania nauczycieli, studentów, uczniów. Szukano działaczy i inteligencji, a następnie zamykano ich w więzieniach i obozach koncentracyjnych. Dopiero w 1941 roku otworzono szkołę handlową i budowlaną. Z grupą kolegów udało nam się zdać do Szkoły Budowlanej na kurs przygotowawczy, podczas którego przez rok przerobiliśmy skrócony materiał III i IV klasy (bez historii, geografii i literatury) w oparciu o notatki z wykładów. Świadectwa z ukończenia kursu były przepustką do liceum. W ciągu dwu kolejnych lat ukończyłem w lipcu 1944 roku dwie klasy liceum budowlanego z tytułem technika. Brat Kazimierz zaczął naukę w szkole powszechnej w 1939 roku, kończąc ją w 1945. Przez te trzy lata mieszkałem u mego wujka Karola Staszyca i jego syna Tadeusza z rodziną.

Wojnę udało nam się przeżyć bez strat, choć kilka razy o włos ominęła nas tragedia. W 1939 i 1945 roku musieliśmy uciekać z domu, w którym byliśmy lokatorami, bo znajdował się on w odległości 50 metrów od torów kolejowych przy skrzyżowaniu z szosą Fajsławice–Włodawa i około 300 metrów od dworca kolejowego, bombardowanego przez Niemców, którzy zrzucili około 200 bomb na Trawniki. W 1944 roku dom ten został poważnie uszkodzony przez sowieckie pociski artyleryjskie, które wybiły dziury w mieszkaniu i zawaliły strop nad piwnicą. W Lublinie w 1943 roku w czasie łapanki na dworcu, gdy jechaliśmy po nauce do Trawnik, uniknąłem wywiezienia do obozu koncentracyjnego na Majdanku, podając żandarmerii legitymację a na pytanie o wiek, zmniejszyłem go z 18 na 16 lat (kolega idący przede mną, z mojego rocznika 1925, nie wrócił do domu i dopiero po kilku tygodniach, chyba za łapówkę, został zwolniony z obozu). W 1943 roku zostałem wraz z czwórką kolegów zwerbowany do konspiracyjnej organizacji harcerskiej Szare Szeregi, przygotowującej się do walki o wyzwolenie w ostatnich miesiącach okupacji. Prawie cała klasa była zaangażowana w konspirację, a ostatnie tygodnie nauki upłynęły dla wielu w partyzantce, do której uciekli wobec aresztowania jednego z uczestników i obawy, że wyda innych w czasie tortur. Ja miałem uzyskane (za łapówką) odroczenie powołania do Baudienstu do 31 lipca 1944 r. Wejście sowietów 22 lipca do Chełma i Lublina stało się moim ratunkiem przed Baudienstem. Z dalszej rodziny zginął w powstaniu warszawskim brat mojej mamy, Marian Staszyc z Warszawy, pozostawiając żonę z dwojgiem dzieci.

Po wakacjach zaczęła się normalna nauka. Mama została wreszcie przyjęta do pracy w szkole trawnickiej, a ojciec, chcący przenieść się z rodziną do Lublina, aby dokończyć budowę domu, uzyskał pracę w Lublinie tylko dla siebie, zostawiając mamę z trzema synami na cały rok w Trawnikach. Usilnie starał się o zamieszkanie w Lublinie. Ja znalazłem pracę na kolei, gdzie jako robotnik torowy przekuwałem tory na szerokie, a potem z powrotem na normalne, lądując przed zimą w kancelarii zawiadowcy drogowego. Kolej została zmilitaryzowana (co uratowało mnie przed poborem do wojska i wyjazdem na front) do zakończenia wojny w maju 1945 roku.

Moje dalsze plany dostania się na Politechnikę Warszawską w Lublinie stały się nierealne wobec konieczności zostania z rodziną w Trawnikach. Dopiero latem 1945 roku ojciec uzyskał mieszkanie w Lublinie, do którego w czasie wakacji przenieśliśmy się z całą rodziną. Ale wtedy Politechnika wróciła do Warszawy, a z nią wielu moich kolegów z budowlanki. Ja otrzymałem pracę w Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych, gdzie jako technik pracowałem tylko kilka miesięcy, bo, korzystając z demilitaryzacji kolei po zakończeniu wojny, zwolniłem się na studia. Nie udało mi się dostać na Politechnikę, wobec czego zdecydowałem się na naukę na UMCS – Wydziale Przyrodniczym – sekcji matematyczno-fizycznej. Pilnie studiowałem, zaliczając wykłady i ćwiczenia, by wreszcie po roku i zdanym egzaminie rozpocząć studia na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, którą ukończyłem w 1951 roku, uzyskując tytuł magistra inżyniera architekta. W 1948 roku poznałem studentkę stomatologii Barbarę Sankowską, z którą wziąłem ślub 28 sierpnia 1949 r., zamieszkując, po opuszczeniu Domu Akademickiego, w jej mieszkaniu wraz z teściową Marianną przy ul. Radzymińskiej. Pracę zawodową rozpocząłem w czasie studiów od 1949 roku w pracowni architektów Bieńkowskich przy obiektach administracji rządowej PKPG i Ministerstwa Finansów, a następnie od 1956 roku w Biurze Projektowania Specjalnego zespołów przemysłu motoryzacyjnego i telekomunikacyjnego. Tam pracowałem do roku 1958.

Rodzice pracowali w szkołach lubelskich nr 8 i 10. W szkole nr 25 ojciec był przez kilka lat kierownikiem, a w szkole nr 24 przy ul. Radziwiłłowskiej pracowali oboje do czasu uzyskania emerytury. Po wielu trudach, budowany od 1939 roku dom został ukończony i rodzice wraz z najmłodszym Tadeuszem przeprowadzili się do niego z ul. Kościuszki. Brat Kazimierz w 1945 roku zdał egzamin do liceum im. St. Staszica, ale na skutek represji po młodzieżowym wyskoku politycznym z okazji 11 listopada został karnie usunięty. Przyjęty do Szkoły Budownictwa ukończył ją i, idąc śladami starszego brata, zdał egzamin na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej, który ukończył w 1959 roku. Wraz z żoną pozostał w Warszawie w wybudowanym przez siebie domu w Falenicy. Brat Tadeusz, który ukończył Szkołę Budownictwa w 1955 roku, odbył służbę wojskową w pułku czołgów. Rozpoczęte studia na Wydziale Mechanicznym w Częstochowie przerwał i wrócił do pracy w biurze projektowym, gdzie po uzyskaniu uprawnień stał się projektantem architektury, dorównującym uzdolnieniami starszym braciom. Jego też zasługą jest przebudowa domu rodzinnego, który uzyskał w ten sposób dzisiejszy standard użytkowy i architektoniczny.

W roku 1958 zaproponowano mi pracę w administracji samorządu urzędu lubelskiego. W marcu tego roku opuściłem Warszawę, a w listopadzie cała rodzina wprowadziła się do nowo wybudowanego bloku przy ul. Lipowej 18, gdzie mieszkamy do dzisiaj. Do 1988 roku, przez 30 lat, poza 2,5-letnim okresem pracy w Pracowniach Konserwacji Zabytków (1968–1970), pracowałem w miejskiej pracowni urbanistycznej, dwukrotnie jako kierownik pracowni, opracowując plany ogólne i szczegółowe dla miasta Lublina i okolic. Odszedłem od projektowania kubaturowego, które miałem w Warszawie, co ujemnie wpłynęło na mój dorobek zawodowy. Działałem z powodzeniem w organizacjach społecznych, jak: SARP, TWP, Stowarzyszenie Szarych Szeregów, Lubelski Uniwersytet Trzeciego Wieku, Towarzystwo Ziemi Urzędowskiej, a nawet przez 50 lat w Towarzystwie Śpiewaczym „Echo”, uzyskując wiele odznaczeń, nagród i dyplomów – państwowych, regionalnych i społecznych.

Uczestniczenie w bardzo prężnej organizacji, jaką jest Towarzystwo Ziemi Urzędowskiej, zawdzięczam nieodżałowanej pamięci prof. dr. hab. Ignacemu Wośko i jego małżonce dr med. Domiceli Pomykalskiej-Wośko, przewodniczącej Sekcji Lubelskiej Towarzystwa, zaś czasopismo „Głos Ziemi Urzędowskiej” uważam za pierwszorzędne, godne naśladowania, podstawowe źródło wiedzy o tym ważnym historycznie obszarze na ziemi lubelskiej, godnym przywrócenia do dawnej przeszłości.

 

P.S. Dziękuję Panu Profesorowi Marianowi Surdackiemu, naczelnemu redaktorowi „Głosu”, za usilne nakłanianie mnie do zajęcia się tym tematem, któremu jednak nie zdołałem sprostać wobec konieczności ponownego przewertowania wspomnień mego ojca – tak zakochanego w swoim Urzędowie. Raduje się on, patrząc z góry, że nie był w tym odosobniony i znalazł znakomitych kontynuatorów pięknej idei miłości do swej „małej ojczyzny”.

 

 

  Dominik Wośko w lipcu 1914 roku (góra) i w roku 1920

Lata 30. XX w. Rodzina Marcina Wośko. Siedzą: Julianna Wośko z d. Rachoń i Marcin Wośko. Stoją od lewej: Bronisława, Dominik, Bolesław, Antoni, Eufrozyna, Stefan

 Okres służby wojskowej w Armii Rosyjskiej (1917 r.). Stoi

Dominik Wośko, siedzi: Jan Gedymin (Litwin)

 Młoda para: Dominik Wośko z żoną Janiną z domu Staszyc (1924 r.)

  Dominik Wośko – nauczyciel

 

 Rok 1933. Rodzina Dominika Wośko: żona Janina, syn Kazimierz (1 rok), syn Zdzisław lat 8, za 5 lat urodzi się syn Tadeusz

 

  Rok 1935, w Lublinie

Dominik Wośko, 22 maja 1978 r.

Jubileusz 50-lecia małżeństwa – odznaczenie u prezydenta Lublina (obok Dominika syn Zdzisław) (1975 r.)

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |