Głos Ziemi Urzędowskiej 2009


WSPOMNIENIA

 

Konstanty Wójcik

Czas okupacji od października 1939 r. do sierpnia 1944 r.

 

Od niemieckiego żołnierza, który konwojował naszą grupę jeńców, dowiedziałem się, że jako mieszkańcy wschodniej Polski zostaniemy przekazani do niewoli sowieckiej na podstawie paktu Ribbentrop–Mołotow. Perspektywa niewoli u sowietów przerażała mnie bardziej niż wizja niewoli niemieckiej, więc postanowiłem zrobić wszystko, aby do tego nie doszło. Kiedy znaleźliśmy się w przejściowym obozie w Puławach, postanowiłem działać i pierwszemu przechodzącemu oficerowi niemieckiemu zameldowałem się po niemiecku, twierdząc, że znalazłem się w obozie przez pomyłkę, gdyż jako obrońca Warszawy zgodnie z warunkami jej kapitulacji nie powinienem być wzięty do niewoli. Pokazałem mu legitymację obrońcy stolicy i domagałem się wydania mi przepustki na opuszczenie obozu celem powrotu do domu. Nie wiem, co podziałało na tego oficera: mój poprawny język niemiecki, postawa żołnierza czy też zadziałał jego niewypaczony jeszcze przez wojnę humanitaryzm, ale taką przepustkę mi wydał.

Do Urzędowa dotarłem na piechotę przez Kazimierz, Opole i Chodel. Mój ojciec i brat Zygmunt wraz z żoną byli moim pojawieniem się niezwykle uradowani, gdyż żyli w przekonaniu, że zginąłem lub zostałem ranny. Był to listopad 1939 roku, a radość z mojego powrotu mąciła niepewność co do losów drugiego brata, Henryka, zmobilizowanego do Armii „Łódź”, doszczętnie rozbitej przez nieprzyjaciela. Wiadomość o tym, że znajduje się on w niewoli niemieckiej dotarła do nas dopiero w styczniu 1940 roku. Brat Zygmunt nie został zmobilizowany z powodu pracy w fabryce zbrojeniowej.

W długie wieczory zimy 1939/1940 roku dochodziły do nas wieści o tworzącym się ruchu oporu, więc Urzędowiacy zaczęli szukać sposobu nawiązania kontaktu z tym ruchem oraz zdobycia radia i broni. Do organizowanego w Urzędowie Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) wprowadził mnie Kostek Gajewski, starszy sierżant i były policjant. Moje zaprzysiężenie do konspiracyjnej piątki nastąpiło na początku kwietnia 1940 roku i od razu otrzymałem polecenie zorganizowania następnej piątki w Bęczynie. Wciągnąłem do niej trzech chłopców w moim wieku i dwóch po odbytej służbie wojskowej. Początkowo całe nasze uzbrojenie stanowił jeden pistolet i wykonane przez nas butelki zapalające, natomiast szkoliliśmy się, korzystając z podręcznika dowódcy plutonu. Jednak szkolenia i produkcja butelek zapalających nie dawały mi pełnej satysfakcji, ponieważ pragnąłem walczyć czynnie. Podobnie czuło trzech moich kolegów, maturzystów z Urzędowa, więc postanowiliśmy przedostać się do polskiej armii walczącej na Zachodzie. Niewiele się namyślając i bez specjalnych przygotowań Tadek Moch, Olek Pomorski, Fredek Pomykalski i ja rankiem w dzień Zielonych Świątek 1940 roku ruszyliśmy w kierunku granicy z Węgrami. O naszych planach nie informowaliśmy nikogo, nawet rodziców, ale moja mama coś przeczuwała, bo kiedy po ciemku wymykałem się z domu wstała, pożegnała mnie i dała mi kilka srebrnych monet, ubolewając przy tym, że nie ma złota, które bardziej by mi się przydało. Widząc zapłakaną twarz matki pocałowałem ją w rękę i szybko wybiegłem z domu.

Kierując się na Węgry, dotarliśmy do Sanoka i tam spotkała nas przykra niespodzianka, bowiem na ulicy słychać było wyłącznie język niemiecki i ukraiński, więc nie było jak „zasięgnąć języka”. Musieliśmy zachowywać się nietypowo, bo w pewnym momencie podszedł do nas mężczyzna w wieku około 30 lat, rozejrzał się czy nie ma nikogo w pobliżu i przyciszonym głosem ale ostrym tonem powiedział: „Harcerzyki! Tu takimi jak wy przepełnione jest więzienie w Sanoku! Zabierajcie się stąd do mamusi!”.

Mimo wszystko nie chcieliśmy z naszego planu zrezygnować, jednak postanowiliśmy omijać miasta. Wszystkie nasze próby uzyskania jakiejkolwiek informacji umożliwiającej realizację naszego planu kończyły się niewypałem, bo zagadywane osoby odsyłały nas do policji albo sołtysa, a te funkcje pełnili z reguły Ukraińcy. W tej sytuacji wróciliśmy do Urzędowa i włączyliśmy się czynnie do Ruchu Oporu. Tadek Moch i Olek Pomorski działali w Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW) a ja w Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) i utrzymywaliśmy ścisłą współpracę, np. uczęszczając wspólnie do konspiracyjnej podchorążówki zorganizowanej przez NOW, wymieniając między sobą prasę konspiracyjną, słuchając wspólnie radia, między innymi u Heńka Chudzickiego mieszkającego przy Rynku.

Oprócz działań konspiracyjnych pomagałem rodzicom w gospodarstwie i robotach rolnych, odbudowie zabudowań gospodarczych po pożarze itd. Dodatkowo cały czas udzielałem korepetycji z matematyki uczniom ze szkoły tajnego nauczania, między innymi Krzyśkowi Gruchalskiemu, Teresie Golińskiej, Zosi Pomykalskiej, Ewie Turkowskiej, a także jej koleżance Krystynie Pyzel (uciekinierce z Warszawy), która obecnie jest moją żoną. W tajnym nauczaniu ogromne zasługi mieli małżonkowie Stefania i Michał Pękalscy, jak też inni nauczyciele z Urzędowa oraz moja kuzynka Todzia Turkowska.

Byliśmy młodzi, więc okres okupacji był dla nas również czasem życia towarzyskiego, które, w zależności od pory roku, odbywało się bądź w domach panien (w okresie jesienno-zimowym), bądź w lesie lub przy kaplicy św. Otylii (wiosną i latem) i wypełnione było grami towarzyskimi i śpiewem. Były też spotkania z okazji dzielenia się opłatkiem lub jajkiem święconym, no i kawalerskie spotkania, najczęściej u Mariana Pastuszewskiego, i przy takich okazjach piliśmy własnoręcznie pędzony bimber. Nauczyłem się nie tylko produkować bimber z żytniej mąki, ale również mydło. Dużo zabawy dostarczał nam śmigus-dyngus, podczas którego solidnie wywiązywaliśmy się z obowiązku oblewania wodą pań i panien, a Ferdkowi Pomykalskiemu udało się nawet oblać wiadrem wody panią aptekarzową Sawinę.

Rozrywki te zostały znacznie ograniczone, kiedy wstąpiłem do partyzanckiego oddziału Dyspozycyjnego Kierownictwa Dywersji Armii Krajowej zwanego w skrócie Kedywem. Rozkazem Komendy Głównej AK z 22 stycznia 1943 roku powstało Kierownictwo Dywersji AK w celu przejścia z dywersji technicznej na tzw. dywersję wielką, bojową, która trwała od stycznia 1943 roku do lipca 1944 roku. W poszczególnych okręgach powstały oddziały dyspozycyjne Kedywu do wykonywania zadań walki czynnej w zakresie dywersji, sabotażu i odwetu. Początkowo zadania te miały wykonywać małe grupy o charakterze garnizonowym, zwane patrolami, a z czasem zostały zorganizowane leśne oddziały dyspozycyjne Kedywu lotne lub półgarnizonowe. Takim półgarnizonowym patrolem był pluton Kedywu AK w Urzędowie zwany patrolem „Grzechotnika” ponieważ jego dowódcą był Mieczysław Cieszkowski pseudonim „Grzechotnik”. Oddziały Kedywu podlegały do 1944 roku bezpośrednio Komendantowi Okręgu AK i stąd ich nazwa oddziały dyspozycyjne.

W okresie kiedy przeszedłem do Kedywu zmarła moja mama na raka gruczołów limfatycznych. Był to okres żniw, a mimo to w ostatniej drodze na cmentarz towarzyszyło jej mnóstwo osób, a trumna była niesiona na ramionach przez 3 kilometry z domu do kościoła i na cmentarz. Sympatię i przyjaźń otoczenia zyskała swoją skromnością, gościnnością i ugodowym charakterem. W ciężkim okresie okupacji nigdy nie odmówiła pomocy potrzebującym i dzieliła się żywnością nawet kosztem własnego żołądka. Przypomnę tu bardzo wzruszające zdarzenie, jakie miałem z moją mamą. W ścisłej tajemnicy przed rodziną zainstalowałem w domu radio na słuchawki, wyłączając głośnik. Pewnego razu zapomniałem zamknąć pokój, nałożyłem słuchawki i nastawiłem radio na Londyn. Weszła mama i, wiedząc czym to groziło, przeraziła się bardzo, ale ponieważ nadawali właśnie polskie kolędy nałożyłem jej słuchawki na uszy. Z jej twarzy zniknęło przerażenie, natomiast popłynęły łzy wzruszenia. Od tego czasu, jeśli była w domu i widziała, że zamykam się w pokoju pilnowała tylko, aby ktoś niepowołany nie wszedł do domu. Była wspaniałą mamą, jak większość matek „pokolenia Kolumbów”.

Po śmierci mamy cały ciężar prowadzenia gospodarstwa spadł na barki mojej bratowej, Janiny, która dzielnie mamę zastępowała aż w końcu doczekała się powrotu męża z niemieckiej niewoli.

Organizacje polityczne oraz żyjący jeszcze członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) z czasów I wojny światowej włączyli się na początku II wojny światowej do organizowania ruchu oporu, najpierw w ramach Służby Zwycięstwu Polski (SZP) a następnie w Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) i Narodowej Organizacji Wojskowej (NOW), a także w szeregach Batalionów Chłopskich scalonych następnie w jedną Armię Krajową (AK).

Komendantem Rejonu Armii Krajowej Urzędów–Dzierzkowice w Obwodzie Janów Lubelski (Kraśnik) został Hipolit Cieszkowski pseudonim „Odyniec”, ceniony konspirator i współorganizator POW w 1916 roku, a po wyzwoleniu aresztowany we wrześniu 1944 roku i wywieziony do obozu w Obwodzie Riazańskim w ZSRR, gdzie zmarł w 1945 roku.

Brat „Odyńca”, Mieczysław Cieszkowski pseudonim „Grzechotnik”, były wachmistrz Wojska Polskiego został dowódcą patrolu dywersyjnego Rejonu Armii Krajowej w Urzędowie.

W początkowym okresie patrol ten składał się z kilku osób, które zostały zdekonspirowane w swoich okolicach („Bufor”, „Koniczyna”, „Chrzestny”, „Lew”, „Mars”, „Tygrys”), a jako obcy w Urzędowie mogli tu i w okolicach realizować zadania patrolu dywersyjnego. „Chrzestny” i „Lew” zostali przyjęci bez dokładnego sprawdzenia ich osobowości, co w późniejszym okresie stało się przyczyną popełnienia przez nich tragicznych w skutkach prowokacji. Mianowicie „Lew”, w dniu 4 października 1943 roku, bez rozkazu, samowolnie zastrzelił w Woduńczy, półtora kilometra od Urzędowa, volksdeutscha, za co Niemcy w odwecie rozstrzelali dwudziestu mieszkańców Urzędowa i Skorczyc. W 1944 roku „Lew” przeszedł do oddziału NOW „Potoka”.

Natomiast „Chrzestny” („Bartosz”) podawał się za oficera, uczestnika Brygady Hiszpańskiej i początkowo szkolił członków AK. Zimą 1943/1944 roku poszedł do placówki BCh w Wandalinie, niepodporządkowanej AK, której członkowie w maju 1944 roku zastrzelili z zasadzki dwóch ludzi z oddziału „Potoka” podch. Henryka Golińskiego i strzelca Władysława Jagiełłę oraz woźnicę a ciężko ranili podch. Zbyszka Bijasiewicza. „Chrzestnego” („Bartosza”) zobaczyłem ponownie dopiero w 1946 roku na ulicy w Warszawie i był wtedy w mundurze pułkownika.

Z czasem patrol ten rozrósł się do rozmiaru plutonu liczącego ponad 30 żołnierzy rekrutujących się głównie z Urzędowa, w tym 11 z Bęczyna. W patrolu było dziesięciu rolników, tyluż robotników oraz 13 uczniów i absolwentów szkół średnich. Młodzież w wieku od 16 do 23 lat stanowiła 70% składu osobowego. W pewnym okresie w urzędowskim patrolu Kedywu AK znalazło się czasowo 24 Rosjan wyzwolonych przez nas z posterunku własowców w Chodlu, którzy jednak stopniowo przeszli do Armii Ludowej PPR.

Patrol był świetnie uzbrojony dzięki temu, że wiosną 1942 roku Franciszek Ludwin ps. „Hart”, Mieczysław Cieszkowski ps. „Grzechotnik” i Marek Mazurek ps. „Dziedek” dokonali za pośrednictwem księdza proboszcza z Chrzanowa k. Janowa Lubelskiego zakupu broni z walk 1939 roku. Zakupiono dwa karabiny maszynowe (rkm i lkm), około dwadzieścia karabinów (kbk), kilka pistoletów wis oraz znaczne ilości amunicji i granatów. Dozbrojenie patrolu następowało stopniowo w miarę zdobywania broni w akcjach bojowych oraz poprzez zakupienie 2 stenów polskiej produkcji w Skarżysku Kamiennej.

Na początku 1943 roku patrol „Grzechotnika” wszedł w skład oddziału dyspozycyjnego Kedywu AK utworzonego przez cichociemnego ppor. Jana Poznańskiego ps. „Ewa”, a po jego śmierci 22 października 1943 roku dowództwo objął cichociemny ppor. Stanisław Jagielski ps. „Siapek”. Oprócz patrolu „Grzechotnika” w jego skład wchodziły patrole „Kordiana”, „Szmerlinga”, „Ducha”, „Żbika”, „Wampira”, „Babinicza” i „Maksa”. Po aresztowaniu i zamordowaniu 6 marca 1944 roku ppor. Jagielskiego dowódcą został cichociemny por. Hieronim Dekutowski ps. „Zapora”, a jego zastępcą był Stanisław Wnuk ps. „Opal”.

W maju 1944 roku patrole „Grzechotnika” i „Szmerlinga” zostały podporządkowane zgrupowaniu dowodzonemu przez por. Mariana Sikorę ps. „Przepiórka” w Inspektoracie AK Puławy w ramach pododdziału dowodzonego przez por. Czesława Piaseckiego ps. „Agawa-Azja”. Komenda AK Okręgu Lublin uznawała pododdział „Agawy”, w skład którego wchodził patrol urzędowski „Grzechotnika”, za samodzielny oddział Obwodu AK Kraśnik, który miał odtworzyć trzeci batalion ósmego pułku piechoty w Lublinie.

W skład zgrupowania „Przepiórki”, oprócz pododdziału „Agawy”, wchodził pododdział „Puszczyka” i „Błyskawicy” oraz leśny oddział Jerzego Jaskólskiego ps. „Zagon”/„Zagończyk”.

W połowie 1944 roku pluton Kedywu AK z Urzędowa posiadał ręczny karabin maszynowy (polski), talerzowy lekki karabin maszynowy rosyjski, jedenaście pistoletów maszynowych (schmeisery, steny, pepesze), ponad 20 karabinów, nie wliczając radzieckich, kilkanaście sztuk pistoletów wis i parabellum, dostateczną ilość amunicji oraz granatów. Dzięki takiemu uzbrojeniu dysponowaliśmy dużą siłą ognia.

Trzonem plutonu Kedywu AK „Grzechotnika” z Urzędowa (skład osobowy w załączniku), była drużyna Konstantego Wójcika ps. „Chińczyk”. Składała się ona głównie z młodzieży gimnazjalnej, dobrze uzbrojonej i przystosowanej do walk dywersyjnych i sabotażowych. Szkoliłem chłopców mojej drużyny, wykorzystując wiadomości nabyte podczas przysposobienia wojskowego w liceum, w konspiracyjnej podchorążówce, walkach w obronie Warszawy we wrześniu 1939 roku, a także wykorzystując podręcznik dowódcy plutonu. Była to wspaniała młodzież, a za wzór dobrego partyzanta uważam Tadeusza Gajewskiego ps. „Nagan”, najmłodszego w mojej drużynie.

Tadeusz Gajewski, młodszy brat Gabriela, uczeń gimnazjalny, wstąpił do patrolu mając 16 lat. Można o nim mówić w samych superlatywach, ponieważ charakteryzował się głębokim patriotyzmem, bojowością, zdyscyplinowaniem, uczciwością, koleżeńskością, miał niezwykłe na te czasy poczucie obowiązku i wysokie morale, tak trudne do zachowania w warunkach partyzanckiego życia przy możliwościach nadużycia przewagi, jaką daje posiadanie broni. Swoją rozwagą i autorytetem pozytywnie oddziaływał na swojego porywczego brata i pozostałych kolegów. Do patrolu zgłosił się z karabinem własnoręcznie zdobytym przez rozbrojenie żołnierza niemieckiego przy użyciu pistoletu wystruganego z drewna. Ze względu na swoją odwagę i opanowanie otrzymał do obsługi ręczny karabin maszynowy. Brał udział nie tylko we wszystkich akcjach bojowych patrolu, ale często był brany do akcji poza plutonem „Grzechotnika”, takich, które wymagały specjalnych kwalifikacji bojowych. We wszystkich walkach i działaniach stanowił źródło moralnego i bojowego wsparcia. Był bardzo skromny, a swoimi prostymi dowcipami umiał podtrzymać nastroje w ciężkich chwilach wyczekiwania na akcję w deszczowe i chłodne dni.

Po wyzwoleniu ukrywał się z innymi przed aresztowaniem i deportacją do ZSRR. Jego spotkanie 3 września 1944 roku z Milicją Obywatelską skończyło się dla niego tragiczną śmiercią. Ciężko ranny w głowę zmarł 7 września 1944 roku, mając zaledwie 19 lat. Okoliczności tej śmierci były następujące: rolnik Stefan Wyrostek otrzymał od partyzantów AK konia w zamian za konia zabranego mu przez oddział Armii Ludowej Wyderskiego ps. „Grab” (w zasadzce na nasz oddział pod Wandalinem). Czterech milicjantów przyjechało do Wyrostka, aby mu konia zarekwirować jako należącego kiedyś do AK. Rolnik, znając miejsca pobytu ukrywających się chłopców z naszego patrolu, udał się do nich, błagając o pomoc w uratowaniu jedynego i niezbędnego mu w gospodarstwie zwierzęcia. Chłopcy nie kwapili się do spotkania z milicją, ale „Nagan” wierzył w swojej naiwności, że uda mu się milicjantów przekonać. Poszedł sam z karabinem zawieszonym na ramieniu. Po jakimś czasie zdecydował się pójść za nim jego brat „Oset” i kilku innych. „Nagan” zbliżał się do domostwa Wyrostków, ale nie trzymał broni w pogotowiu. Gdy dochodził już do obejścia, jeden z milicjantów, prawdopodobnie Władysław Rosowski z Urzędowa, strzelił i trafił „Nagana” w głowę. Wtedy brat „Nagana” i reszta kolegów włączyła się do wymiany strzałów, w wyniku której zginęło trzech funkcjonariuszy milicji. Czwarty został wypuszczony bez uszczerbku, aby mógł zaświadczyć władzom, że walkę rozpoczęła milicja. Tadeusz Gajewski został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Walecznych i spoczywa na cmentarzu w Urzędowie.

Bardzo cennym nabytkiem mojej drużyny, zwanej młodzieżową, był starszy wiekiem Witold Zajączkowski ps. „Melina”, inżynier mechanik. Przed przyjściem do nas pracował w fabryce broni w Skarżysku Kamiennej, gdzie na polecenie AK zajmował się produkcją pistoletów maszynowych typu sten na potrzeby Armii Krajowej. Kiedy został „spalony” przydzielono go do patrolu „Grzechotnika” i do mojej drużyny z zakwaterowaniem u Gołdusia w Bęczynie. Swoim opanowaniem i spokojem wpływał bardzo tonująco na często niestosowne zachowania i sztubackie pomysły skądinąd świetnych partyzantów, jak bracia Gabriel i Tadeusz Gajewscy, Benedykt i Robert Surdaccy, Tadeusz Malinowski i Jerzy Pawełczak. Inż. Zajączkowski miał też umiejętność przekonywania, co do celowości określonych poczynań i zachowań w konkretnych sytuacjach. Jego wysokie kwalifikacje zawodowe oraz znajomość zarówno języka niemieckiego, jak i rosyjskiego była bardzo dla drużyny cenna i z tych też względów otrzymywał zadania o mniejszym zagrożeniu zdrowia i życia.

Niniejsza relacja obejmuje zdarzenia, w których sam uczestniczyłem lub o których byłem informowany po wykonaniu zadania. Nie wszyscy jednak mogli lub chcieli dzielić się ze mną swoimi czynami. Dla przykładu podam, że podczas akcji niszczenia w 1943 roku dokumentów w gminie Urzędów byłem wyznaczony do ubezpieczania drogi wylotowej do Kraśnika i nie byłem poinformowany o celu głównego zadania. Podobnie było przy wykonywaniu wyroków sądów konspiracyjnych na terenie Urzędowa przez ludzi z innych patroli lub od nas, ale nieznanych miejscowej ludności.

Z uwagi na fakt, że byłem członkiem Kedywu, którego patrol wykonywał akcje głównie na terenach odległych od Urzędowa, wiele działań realizowanych przez miejscową placówkę AK uszło mojej uwadze. Powszechnym zjawiskiem w tym czasie było rozwinięcie się działalności elementów kryminalnych spowodowane osłabionym działaniem sił policyjnych okupanta. Aby zapobiec kradzieżom, gwałtom i innym przejawom bandytyzmu wobec umęczonej przez okupanta, obciążonej kontyngentami rolnymi i zwierzęcymi, podwodami i odpowiedzialnością za ruch oporu ludności, organa Armii Krajowej przejęły zadania służby porządkowej. W tym celu komórki wywiadu zbierały materiał dowodowy obciążający nie tylko Niemców, konfidentów, zdrajców i kolaborantów, ale również osoby ze środowiska kryminalnego. W Urzędowie pracą takiego wywiadu kierował pracownik urzędu gminnego, przesiedlony z poznańskiego Franciszek Ludwin ps. „Hart”. Materiały obciążające były kierowane do sądu konspiracyjnego, którego wyroki wykonywał patrol Kedywu. Zadania te realizowali nieznani mieszkańcom Urzędowa „Lew”, „Chrzestny”, „Bufor”, „Koniczyna” i „Tygrys”.

Kary były różnego typu: od ostrzeżenia, upomnienia poprzez ogolenie głowy, karanie cielesne prętem, aż do pozbawienia życia. Głowy ogolono między innymi córkom kowala z Bęczyna o nazwisku Dziedzic i córkom Wziątka z Urzędowa. Cieleśnie kijami ukarano urzędników zajmujących się ustalaniem i egzekwowaniem kontyngentów płodów rolnych i żywca, podwodami, bandytyzmem i kradzieżami. Ukarano również proboszczów z Popkowic i Urzędowa za żądanie wysokich opłat za posługę pogrzebową dwudziestu mieszkańców zamordowanych przez okupanta w dniu 4 października 1943 roku. Na kilku osobach zostały wykonane wyroki śmierci za zdradę, szpiegostwo i bandycką recydywę. Za niszczenie i rabunek lasu karano mandatami pieniężnymi.

W dniu 28 października 1943 roku patrol Kedywu AK „Grzechotnika” brał udział w wypłaszaniu z lasu w Wolskim Borze za Natalinem rabusiów okradających miejscową ludność z bydła i żywności. W tej walce poległ kpr. Piotr Pacanowski ps. „Luśnia”. Jest on pochowany na cmentarzu parafialnym w Urzędowie. Była to pierwsza ofiara śmiertelna naszego patrolu. W tej akcji poległ również szer. Bachra z Olbięcina.

Patrol „Grzechotnika” po raz pierwszy zetknął się z innymi patrolami Kedywu AK Lublin i Puławy podczas uroczystości pogrzebowych organizatora oddziału Kedywu por. Jana Poznańskiego ps. „Ewa”, który poległ 22 październiku 1943 roku w Opolu Lubelskim podczas likwidacji konfidentki.

Względy zasad konspiracyjnego działania oraz mój niski stopień funkcyjny uniemożliwiały mi wgląd w nadsyłaną korespondencję, rozkazy, polecenia, meldunki itp. Nie byłem też informowany o realizacji przez patrol niektórych zadań specjalnych, jak np. wykonywanie wyroków na terenie Urzędowa, wyroków wydawanych przez odpowiednie konspiracyjne sądy AK.

Nasz oddział „Grzechotnika” uczestniczył w około 20 akcjach dywersyjno-sabotażowych, rekwizycyjnych, manifestacyjnych, pościgowych oraz ochronnych.

Akcje na pociągi, których łącznie było siedem, miały zarówno cel militarny jak i psychologiczny, np. pociąg urlopowy 21 listopada 1943 roku pod Sadurkami, w Sylwestra 1943/1944 pod Zaklikowem, 10 lutego i 25 lutego 1944 roku pod Leśniczówką, w maju 1944 roku na stacji Gołąb pod Dęblinem, 3 kwietnia 1944 roku na linii rozwadowskiej, pociąg wojskowy pod Gołębiem.

Znaczenie psychologiczne miały akcje na pociągi wiozące żołnierzy niemieckich z frontu wschodniego do Niemiec w okresie świąt. Zdobycie broni miało tu drugorzędne znaczenie a zasadą było oszczędzanie osób cywilnych. Wywiad określał jakiego typu to pociąg i czy maszynistą jest Polak czy Niemiec. Jeśli maszynistą był Polak, to miny zakładaliśmy w ten sposób, żeby zrywały drugi lub trzeci wagon za lokomotywą aby zniszczyć sprzęt wojskowy oszczędzając maszynistę.

Niezwykłym przeżyciem było przyjmowanie zrzutów, np. zrzutu w Radlinie k. Chodla w nocy z 12 na 13 września 1943 roku.

Akcje rekwizycyjne, w których uczestniczyliśmy, miały na celu zdobycie żywności lub innych przedmiotów w majątkach administrowanych i pilnowanych przez niemieckie siły zbrojne. Takich akcji było około ośmiu.

Uczestniczyliśmy w akcjach dywersyjnych, np. przy likwidacji landwirta (niemieckiego zarządcy majątku) w Ratoszynie 20 czerwca 1943 roku, przy ataku na koniuszych Turkmenów własowców w Puławach 30 czerwca 1944 roku. Ponadto w likwidacji żandarmów niemieckich z Ireny, którzy właśnie wracali samochodem po obrabowaniu pasażerów pociągu w dniu 30 czerwca 1944 roku.

W dniu 14 lipca 1944 r. atakowaliśmy osadę niemiecką w tartaku i młynie w Kluczkowicach i w tej akcji poległ „Grzechotnik” oraz Jacek Malinowski.

Po tragicznym mordzie w Owczarni k. Opola w dniu 4 maja 1944 roku dokonanym przez oddział Armii Ludowej pod dowództwem Władysława Kowalskiego ps. „Cień” na oddziale AK Zdzisława Targosińskiego ps. „Hektor”, nasz oddział uczestniczył w manifestacyjnym przemarszu pościgowym za oddziałem „Cienia”. W wyniku tej zbrodni dokonanej przez AL zginęło 17 żołnierzy AK i około 20 zostało rannych. Sześciu z tych rannych leczyło się potem w Urzędowie. Skutkiem mordu w Owczarni było zmniejszenie intensywności działań sabotażowo-dywersyjnych wobec niemieckiego okupanta. Poniżej opiszę wrażenia z naszej akcji manifestacyjno-propagandowej przeciw postępowaniu oddziałów AL.

Nasz patrol uczestniczył w dniu 25 czerwca 1944 roku w propagandowym występie w Baranowie nad Wieprzem w ramach zgrupowania liczącego ponad 170 osób pod dowództwem „Zagona”. Zgrupowanie nastąpiło kilka dni przed planowaną akcją w leśniczówce pod Puławami. W tym okresie otrzymałem rozkaz prowadzenia gimnastyki porannej dla całego zgrupowania przed poranną modlitwą i polowym śniadaniem.

W niedzielny poranek dnia 25 czerwca padł rozkaz wymarszu do Baranowa nad Wieprzem. Moja drużyna z plutonu „Grzechotnika” otrzymała zadanie przedniego ubezpieczenia przemarszu oddziału. Droga prowadziła przez las, a następnie przez orne pola obsiane zbożem, obsadzone ziemniakami i przez pastwiska. Kiedy nasze ubezpieczenie zbliżało się do miejscowości Pogonów, położonej w niedalekiej odległości od Baranowa, zostaliśmy ostrzelani z broni ręcznej z pozycji ukrytych za budynkami. Kiedy moja drużyna z marszu rozwinęła tyralierę i otworzyła silny ogień z broni maszynowej i pistoletów maszynowych, posuwając się skokami do zabudowań, przeciwnik przerwał ogień i wycofał się, więc nie doszło do walki całego naszego oddziału. Przemarsz oddziału w szyku ubezpieczonym trwał nadal aż do Baranowa bez zakłóceń. W tym dniu w kościele w Baranowie odbywały się uroczystości zwane świętem odpustowym. Na placu przed kościołem zastaliśmy stragany pełne zabawek, dewocjonaliów, słodyczy i innych towarów pozostawione bez opieki, gdyż zarówno kramarze jak i miejscowa ludność, słysząc strzały, przerażona niebezpieczeństwem przeszła na drugi brzeg rzeki Wieprz. Kościół również był pusty.

Przed nadejściem głównego oddziału rozstawiłem wartę do pilnowania zawartości straganów, aby uchronić mienie przed grabieżą, której skutki miejscowa ludność mogłaby przypisać żołnierzom. Mieszkańcy poinformowali nas, że Polska Partia Robotnicza zorganizowała w dzień uroczystości odpustowych konferencję z udziałem około 200 członków w celu zamanifestowania swojej ideologii. Konferencję miał ochraniać oddział AL Edwarda Gronczewskiego ps. „Przepiórka” w sile ok. 30 osób i to ten właśnie oddział usiłował zatrzymać nasz marsz do Baranowa ale wycofał się wobec naszego zdecydowanego stanowiska bojowego. W rezultacie zamiast manifestacji komunistycznej odbyła się w baranowskim kościele manifestacja katolicka zgrupowania oddziałów Armii Krajowej.

Po nadejściu całego naszego zgrupowania i wystawieniu czujek ubezpieczenia oddział w szyku zwartym wkroczył do kościoła i uczestniczył w uroczystym nabożeństwie, podczas którego dwóch żołnierzy z naszego oddziału służyło do mszy jako ministranci.

Atmosfera tego nabożeństwa była bardzo specyficzna i wzruszająca: centralną część kościoła zajęła zwarta kolumna około 170 partyzantów z bronią, którzy ze skupieniem uczestniczyli we mszy świętej celebrowanej przy pomocy naszych kolegów, podczas gdy za murami kościoła, ale w tej samej miejscowości, znajdowało się ponad 200 osób o skrajnie różnym od naszego światopoglądzie, a jeszcze dalej, ale niezbyt przecież daleko, bo w Puławach, Kocku, Dęblinie i Rykach, znajdowały się silne garnizony niemieckie.

Kiedy ksiądz z ambony odczytał ewangelię nastąpił moment absolutnej ciszy, podczas której ksiądz wodził wzrokiem po naszej zwartej kolumnie partyzantów a potem powoli skierował rękę i palec wskazujący w naszą stronę i dobitnie wypowiedział pamiętne dla mnie słowa: „To są właśnie polscy żołnierze i tu jest ich właściwe miejsce.” Nastąpiła chwila napięcia i wzruszenia, bo ksiądz zamilkł na chwilę. Słychać było szloch kobiet i widać było łzy w oczach mężczyzn. Również w oczach wielu partyzantów pokazały się łzy wzruszenia, ale nikogo to nie krępowało, a ksiądz kontynuował kazanie o patriotyzmie i chrześcijańskich tradycjach oręża polskiego.

Po skończonym nabożeństwie nastąpił wymarsz oddziału z Baranowa na miejsce zakwaterowania, a moja drużyna ponownie otrzymała rozkaz ubezpieczania, tym razem tyłów. Kiedy mijaliśmy ostatnie zabudowania Baranowa pożegnały nas, niegroźne na szczęście, strzały rodaków o innych poglądach na przyszłą władzę w wolnej Polsce.

 

Kompleksowa akcja na załogi niemieckie w zespole majątków Kluczkowice w dniu 14 lipca 1944 roku

W zmasowanej akcji na różne załogi niemieckie w okolicach Kluczkowic wziął udział oddział „Zagona”. Wzmocniony plutonem „Grzechotnika” z Urzędowa, miał za zadanie zlikwidowanie załogi esesmanów w majątku Góry oraz załogi tartaku i młyna w Kluczkowicach.

Pięciu chłopców przebranych w mundury żandarmów, w tym „Nagan” z mojej drużyny, pod dowództwem Jana Stobnickiego ps. „Murzyn”, dokonało wypadu na majątek Góry. W akcji tej zostało zabitych dwóch Niemców, natomiast nie było strat własnych. Pozostali Niemcy schronili się na górnej kondygnacji budynku, ostrzeliwując klatkę schodową, w związku z tym zrezygnowaliśmy z dalszej walki, która nie miała szans powodzenia bez poniesienia strat własnych.

W ataku na tartak i młyn w Kluczkowicach miała wziąć udział tylko niewielka ilość ochotników, ponieważ, według informacji podanej nam przez przedstawiciela miejscowej placówki BCh, załoga niemiecka miała składać się tylko z ośmiu esesmanów, którzy codziennie, punktualnie o godzinie trzynastej jedli obiad w jadalni na piętrze. Okna tej jadalni wychodziły na las, w którym zatrzymał się nasz oddział. Z informacji wynikało również, że w porze obiadowej tylko jeden Niemiec miał pełnić służbę wartowniczą przed wejściem do budynku. Przedstawiciel BCh nie poinformował nas o sprawie najważniejszej, a mianowicie o istnieniu na terenie tartaku dobrze zamaskowanych bunkrów z bronią maszynową, a muszę dodać, że swoje informacje składał on przed całym oddziałem. Gdy padł rozkaz: „Ochotnicy wystąp!”, najpierw, pospiesznie, aby ich nikt nie wyprzedził, wystąpili chłopcy z naszego urzędowskiego plutonu. Wystąpiło nas około dwudziestu ochotników, wszyscy z plutonu „Grzechotnika”. Na końcu, z pewnym wahaniem, przyłączył się do nas „Grzechotnik” i por. „Agawa-Azja”. Około godziny trzynastej ochotnicy pod dowództwem „Agawy” ruszyli do ataku, forsując parkan i zamkniętą bramę, osłaniani ogniem przez oddział „Zagona” kierowanym ze wzgórza zalesionego wysokimi drzewami z podszyciem. Zdołaliśmy przebiec kilkanaście kroków, kiedy zaskoczyła nas seria karabinu maszynowego z bunkra vis a vis nas, zamaskowanego zrzynami tartacznymi. Poległ wówczas śmiertelnie ranny dowódca naszego plutonu Mieczysław Cieszkowski ps. „Grzechotnik” oraz kolega Tadeusz Malinowski ps. „Jacek”. W tym momencie odezwał się również drugi karabin maszynowy nieprzyjaciela na lewym skrzydle, gdzie znajdował się młyn atakowany przez grupę dowodzoną przez por. „Agawę”.

Zalegliśmy na otwartej przestrzeni na rzut granatem od bunkra i murowanego budynku z Niemcami na piętrze. Rzucaliśmy w kierunku bunkra granaty, ale nie trafiały w otwory strzelnicze tylko zapalały zrzyny, przy których leżały ciała „Grzechotnika” i „Jacka”. Zaczął płonąć również murowany budynek, jednak dym nie wypłoszył Niemców z bunkrów bo nieustannie ze szczeliny bunkra widać było błyski seryjnych wystrzałów.

W sytuacji kiedy zaskoczenie nie udaje się, zasady walki partyzanckiej mówią, że należy walki zaprzestać i wycofać się z akcji, aby uniknąć strat własnych. Tak stało się i w tej sytuacji – otrzymaliśmy rozkaz wycofania się pod osłoną ogniową oddziałów „Zagona”. Wycofywanie ułatwił dym z palących się zrzynów tartacznych i budynku. Dalszych strat własnych nie było, ale też nie byliśmy w stanie zabrać ciał „Grzechotnika” i „Jacka”.

Po sprawdzeniu stanu naszego plutonu por. „Zagończyk” powierzył mnie, Konstantemu Wójcikowi ps. „Chińczyk”, pełnienie obowiązków dowódcy patrolu „Grzechotnika” z Urzędowa i polecił udać się na kwatery w Urzędowie do czasu nadejścia dalszych rozkazów.

Miejscowa ludność pochowała ciała poległych kolegów w pobliskim lesie, skąd po kilku dniach sprowadziliśmy je do Urzędowa. „Grzechotnik” został pochowany na cmentarzu parafialnym w Urzędowie i odznaczony pośmiertnie Krzyżem Walecznych. Ciało „Jacka” zostało pochowane w Księżomierzy.

 

Udział plutonu Kedywu z Urzędowa w realizacji planu „Burza” w dniach od 20 do 28 lipca 1944 roku na terenie Urzędowa

Plan „Burza” AK miał za zadanie wywołanie wzmożonego dywersyjnego działania o charakterze ograniczonego powstania przeciw Niemcom na obszarach przyfrontowych w miarę przybliżania się frontu wschodniego. Chodziło tu o likwidowanie garnizonów okupanta, zdobycie obiektów ważnych dla zorganizowania polskiej administracji i gospodarki, aby wobec wkraczającej Armii Czerwonej wystąpić jako kombatanci a zarazem gospodarze na terenach należących do Polski.

W ramach planu „Burza”, zwanego w skrócie planem B, w obwodzie puławskim AK miał być odtworzony 15. pułk piechoty pod dowództwem Zygmunta Żebrackiego ps. „Żeliwa”, a w obwodzie janowsko-kraśnickim miał być odtworzony trzeci batalion 8. pułku piechoty pod dowództwem Tadeusza Wingerta ps. „Warta”.

W obwodzie janowsko-kraśnickim Bataliony Chłopskie opóźniały akcję scaleniową w szeregach AK aż do lipca 1944 roku. Z tych też powodów, według J. Cabana i Z. Malinowskiego, na ogólną ilość 1800 członków BCh w tym obwodzie do AK weszło tylko około 900 osób w 22 plutonach.

Mobilizacja garnizonu urzędowskiego AK i wydanie zmagazynowanej broni nastąpiło w dniach 20–23 lipca 1944 roku.

Mobilizację przeprowadził Hipolit Cieszkowski ps. „Odyniec” a dowódcą zgrupowania został z rozkazu dowódcy obwodu por. Stefan Rolla ps. „Sten-Stefan”. „Odyniec” został mianowany szefem tego oddziału. Ponadto w okolicy Urzędowa był lotny oddział partyzancki AK por. Stanisława Łokuciewskiego ps. „Mały”, „Sokół” z oddziału „Potoka” oraz pluton AK pod dowództwem Konstantego Wójcika ps. „Chińczyk”. W Dzierzkowicach dowódcą zmobilizowanego oddziału został por. Jerzy Wywioł ps. „Wilga”.

Wobec braku rozkazów od por. „Agawy”, Konstanty Wójcik ps. „Chińczyk” zgłosił swój pluton Kedywu AK do dyspozycji por. Stefana Rolli w okresie akcji „Burza”.

Pluton nasz, ze względu na dobre uzbrojenie i nabyte w akcjach partyzanckich doświadczenie w walkach z Niemcami, stanowił poważne wzmocnienie miejscowego garnizonu, nieobytego dotychczas w walkach i z tego też względu byliśmy kierowani na najbardziej zagrożone odcinki. Miejscem postoju plutonu była ul. Wodna w pobliżu lasu i cmentarza z uwagi na fakt, że w nieodległej leśniczówce kwaterował dowódcza zgrupowania por. Stefan Rolla.

W niedzielne południe 23 lipca 1944 roku żołnierze garnizonu urzędowskiego AK osaczyli i rozbroili na rynku w Urzędowie dwa samochody osobowe oficerów niemieckich i przyprowadzili ich do szefa akcji „Burza” w domu Sabiny Chudzickiej na przedmieściu Mikuszewskim. Jeńcy z rozkazu por. „Stefana” zostali wysłani do wsi Wierzbica.

Podchorąży „Chińczyk” wysłał patrol dwuosobowy („Jurę” i „Sosnę”) do obserwowania wylotu drogi do Kraśnika w okolicy kaplicy św. Elżbiety. Wieczorem tegoż dnia, około godz. 19. od strony Kraśnika podjechały w okolice kaplicy trzy samochody ciężarowe z wojskiem niemieckim. Żołnierze wysiedli, rozwinęli tyralierę i zaczęli ostrzeliwać zabudowania ulicy Wodnej silnym ogniem z broni maszynowej. Pluton „Chińczyka” podjął z nimi walkę, zajmując pozycje obronne pomiędzy zabudowaniami i cmentarzem, odcinając Niemcom możliwość posuwania się w kierunku leśniczówki. Wymiana ognia trwała do zmroku po czym Niemcy wycofali się do samochodów i odjechali do Kraśnika. Podczas tych działań poległ z naszego plutonu Jan Mazik ps. „Sosna”.

W chwilę potem nasz pluton otrzymał rozkaz ubezpieczania Urzędowa od strony Kraśnika i zajął stanowiska przy drodze w lesie na granicy gruntów rolnych. Do zadań plutonu należało związanie nieprzyjaciela ogniem, a w przypadku dużej przewagi odciągniecie go od drogi w kierunku lasu dzierzkowickiego. Pluton zajął przygotowane stanowiska obronne i rozsypał kolce na jezdni drogi. Spodziewaliśmy się ataku Niemców w każdej chwili, ponieważ z pobliskiej fabryki dochodził szum motorów a nawet odgłosy rozkazów. Niemcy nie spali, więc i my musieliśmy zachować czujność.

Wysłałem inż. Zajączkowskiego „Melinę” na tyły pod pozorem ubezpieczenia naszych stanowisk od Urzędowa, a właściwie chciałem go uchronić przed większym niebezpieczeństwem ze względu na jego wiek i fach. Noc była ciemna. Obszedłem linię naszych stanowisk. Sprawdziłem, że wszyscy czuwali, więc poszedłem środkiem szosy w stronę Urzędowa, aby sprawdzić stanowisko inżyniera „Meliny”. Po przejściu około stu metrów zauważyłem stojącą w rowie postać z karabinem skierowanym w moją stronę. Sądziłem, że jest to inż. Zajączkowski. Dość ostrym tonem zwróciłem mu uwagę, dlaczego zmienił wyznaczone stanowisko. Osobnik ten jednak strzelił do mnie. Nie trafił, więc zacząłem go głośno rugać, by mnie nie straszył bo zaalarmuje Niemców. Dopiero gdy postać ta wskoczyła w zboże a z drugiej strony drogi odezwał się głos inżyniera, zorientowałem się, że był to Niemiec zagubiony podczas przedwieczornych walk z nami koło cmentarza. Jak się później okazało, inżynier, będąc pewnym, że od strony Urzędowa nic nam nie grozi, zbagatelizował czujność i nie zauważył Niemca idącego rowem po drugiej stronie drogi. Niemiec ten prawdopodobnie dotarł do fabryki i złożył meldunek o naszej obecności pod ich bokiem, co zmuszało nas do jeszcze większej czujności.

Tymczasem Niemcy, mając w pamięci wydarzenia poprzedniego dnia w Urzędowie i widząc śmiałe podchodzenie oddziału partyzanckiego pod fabrykę postanowili ratować jeńców – oficerów niemieckich, których wzięliśmy do niewoli w Urzędowie – i to ratować nie siłą, ale poprzez pertraktacje. W tym celu wysłali samochodem parlamentariuszy do rozmów z dowództwem partyzantów w Urzędowie. Rano 24 lipca około godziny 7. rano zbliżył się do naszych stanowisk, jadąc poboczem i omijając rozsypane przez nas kolce, samochód marki Volkswagen. Z otwartego okna wystawała ręka z białą flagą. Wyszedłem z ukrycia w lesie na środek drogi i dałem znak zatrzymania pojazdu. Z samochodu wysiadł oficer i po niemiecku oznajmił, że są parlamentariuszami Wehrmachtu i pragną rozmawiać z dowództwem partyzantów w sprawie wymiany będących w naszej niewoli oficerów niemieckich na więźniów polskich zatrzymanych w Kraśniku, w tym również mieszkańców Urzędowa. Kierowca posiadał pistolet, który zabrałem w depozyt i skierowałem ich do naszego dowództwa w Urzędowie.

W godzinach południowych parlamentariusze niemieccy wrócili w towarzystwie naszego przedstawiciela na koniu. Oddałem Niemcowi pistolet, chcąc w ten sposób okazać, że broni mamy dosyć i przepuściłem samochód przez nasze stanowiska. Obawiając się, że parlamentariusze mogli podać nasze stanowiska, narażając nas na ostrzelanie przez niemiecką artylerię, zdecydowałem przenieść stanowisko do Woduńczy. Wymiana jeńców została dokonana.

Po kilku godzinach nasze zadanie przejął pluton „Sokoła” z oddziału „Potoka” a my wróciliśmy na kwatery przy ul. Wodnej, gdzie miejscowe panie przygotowały nam skromny posiłek i udaliśmy się na wypoczynek do stodoły państwa Surdackich.

Wypoczynek jednak nie był nam dany, bo około godziny 18. zostaliśmy zaalarmowani o walkach toczących się za młynem Masiaka z kolumną niemiecko-ukraińską oraz eskortą ogromnego taboru i bydła. Jednostki te wtargnęły na przedmieścia Rankowskie i Zakościelne traktem lubelskim od wsi Leszczyna z zamiarem przejścia polnymi drogami do mostu na Wiśle w Annopolu.

Wobec mordów popełnionych przez wkraczającą kolumnę na miejscowej ludności walkę podjął najpierw mały oddział garnizonowy AK, którego miejsce postoju znajdowało się najbliżej. W następnej kolejności dołączyły inne drużyny garnizonowe, oddział „Małego”, pluton „Sokoła” i pluton „Chińczyka”, który zajął lewe skrzydło ataku na kolumnę ukraińską napierającą z „lubelskiej góry”. Polnym traktem z tej góry spływał nieprzerwany potok taborów, ludzi i bydła silnie ostrzeliwany przez nas. Wobec rozproszenia się nieprzyjaciela po polach oraz jego odwrotu i ucieczki, otrzymałem rozkaz oczyszczenia pól i wsi Leszczyna z rozbitków niemiecko-ukraińskich. Po wykonaniu zadania wróciliśmy do Urzędowa, oddając do dyspozycji dowództwa zgrupowania AK około pięćdziesięciu jeńców i wozaków oraz zdobytą broń.

Wieczorem otrzymaliśmy zadanie ubezpieczenia Urzędowa od strony Lublina z miejscem postoju na przedmieściu Rankowskie. Zadanie to pluton „Chińczyka” wykonywał do dnia 26 lipca 1944 roku rano, kiedy to od strony Wilkołaza, przedmieściem Zakościelne wkroczyła do Urzędowa pancerna kolumna niemiecka. Przez jakiś czas obserwowaliśmy ruchy jednostki pancernej oraz czołgów patrolujących wyloty dróg w kierunku Leszczyny i wsi Wierzbica.

Następnie nasz pluton wycofał się polami do lasu za Bęczynem do miejsca zgrupowania oddziałów garnizonowych, oddziału „Małego” i plutonu „Sokoła”. Zameldowałem por. „Stefanowi” uwagi o obserwowanej jednostce pancernej. Dowództwo udało się na naradę, a żołnierze oczekiwali na rozkazy. Rankiem 28 lipca nadeszła jednak wiadomość, że niemiecka jednostka pancerna opuściła Urzędów o świcie i skierowała się na Dzierzkowice. Dowódca zgrupowania zarządził wymarsz oddziałów z lasu do Urzędowa, a mój pluton otrzymał rozkaz przedniego ubezpieczania oddziału.

Przemarsz plutonu ubezpieczającego i całej kolumny odbył się bez przeszkód przez Bęczyn i Mikuszewskie do grobli, na której, opodal kaplicy św. Jana, stał czołgista radziecki. Rozmowę z czołgistą tłumaczył inż. Zajączkowski. Gdy doszliśmy do rynku w Urzędowie i nawiązali kontakt z dowódcą czołgów stojących na rynku poinformowałem go o nadchodzącym zgrupowaniu oddziałów partyzanckich AK i naszym zamiarze współdziałania z Armią Radziecką w kontynuowaniu walki z Niemcami. Dowódca patrolu czołgów wyraził gotowość ułatwienia spotkania naszego dowódcy z dowódcą odcinka frontu Armii Czerwonej.

Wysłałem meldunek o przebiegu wstępnych rozmów do por. „Stefana” a sam wprowadziłem na rynek najpierw nasz pluton, nakazując czujność i zakazując rozpraszania się. Miejscowa ludność, a w szczególności dziewczyny, owacyjnie witała chłopców.

Po niedługim czasie nadjechała amfibia zdobyta uprzednio na Niemcach a w niej por. Stefan Rolla i por. Jerzy Wywioł, obaj w oficerskich mundurach z narzuconą na ramiona podhalańską peleryną. Pojechali do majątku Skorczyce na rozmowę z dowódcą odcinka frontu radzieckiego.

Nasz radosny nastrój przeplatał się z niepokojem o wynik rozmów oraz przyszłość Polski i każdego z nas. W budynku urzędu gminnego kręcili się cywile i żołnierze miejscowej placówki AK, którzy mieli objąć zadania władzy cywilnej oraz służby porządkowej.

To jednak nie dotyczyło chłopców z naszego plutonu. My liczyliśmy na to, że może wspólnie z wojskiem radzieckim będziemy gonić Niemców aż do Berlina.

Trzy czołgi radzieckie dalej stały na rynku, a ich załogi spokojnie obserwowały zachowanie się ludności i partyzantów. Nasi dowódcy wrócili z rozmów z dowódcą radzieckim z zakłopotanymi minami i na odprawie dowódców plutonów poinformowali nas, że dowództwo radzieckie żąda bezwzględnego podporządkowania się władzy radzieckiej, złożenia broni i zgłoszenia się do wojska polskiego organizowanego na Wschodzie.

W tej sytuacji, wobec znanych nam wypadków rozbrajania oddziałów AK przez Armię Radziecką na terenach wschodnich oraz aresztowania i deportowania w głąb ZSRR przywódców i zwykłych żołnierzy, por. „Stefan” rozwiązał nasze zgrupowanie, zalecając każdemu podjęcie dalszej decyzji według własnego uznania. Ostrzegł tylko przed prowadzeniem walki z wojskiem radzieckim.

W wyniku takiej decyzji każdy z nas przejął odpowiedzialność za własne dalsze postępowanie, a było ono różne, więc i los każdego z nas był różny. Dla młodych, mniej odpornych psychicznie chłopców koniec na ogół był tragiczny. Część żołnierzy oddała broń i wróciła do życia cywilnego i wykonywania swoich zawodów, niewielu kontynuowało naukę, a znaczna część przeszła do podziemia i zginęła, broniąc się przed aresztowaniem i wywiezieniem do ZSRR. Wielu popadło w konflikt z władzą ludową lub ludnością cywilną, a wielu też zginęło od kul nieznanych zabójców. Na skutek załamania psychicznego wobec faktu, że niedawno traktowani z sympatią jako patrioci stali się nagle w ocenie władzy „wrogami ludu”, opuszczeni przez ludność zastraszoną karami za pomoc „bandytom” często popadali w alkoholizm i stali się naprawdę groźni dla otoczenia, a nawet dla dawnych kolegów.

 

Skład osobowy plutonu Kedywu AK „Grzechotnika” z Urzędowa

Lp.

Nazwisko i imię

Pseudonim

Rejon

Zawód

Uwagi

1

Cieszkowski Mieczysław

„Grzechotnik”

Bęczyn

 

dowódca, poległ 14.07.1944 r., odzn. pośm. Krzyżem Walecznych

2

Nesterowicz Zbyszek

„Lis”

Zakościelne

elektryk

z-ca dow. plutonu

3

Pacyna Józef

„Chrzestny”

Mikuszewskie

oficer

w 1943 r. przeszedł do BCh

4

Marciniak Benedykt

„Lew”

Bęczyn

 

przeszedł do „Potoka”

5

Smok Mieczysław

„Bufor”

Kraśnik

 

 

6

Smok Piotr

„Mars”

Kraśnik

 

 

7

Niewiadomski Eugeniusz

„Koniczyna”

Budzyń

 

 

8

Kleniewski Bogdan

„Sokół”

Urzędów

uczeń

poległ 26.07.1944 r.

9

Adamski Bogumił

„Tygrys”

Bęczyn

uczeń

przeniesiony do „Opala”

10

Mazurek Marek

„Dziadek”

Rankowskie

studniarz

legionista, POW

11

Michalczak Margarita

„Stella”

Urzędów

 

sanitariuszka

12

Francuz NN

„Bęczyn”

 

 

jeniec, przeszedł do „Potoka”

13

Rosjanie (24–25 osób)

„Bęczyn”

 

 

odbici Niemcom, przeszli do AL

14

Wójcik Konstanty

„Chińczyk”

Bęczyn

 

podch., dowódca sekcji i drużyny młodzieżowej, p.o. dow. plutonu

15

Zajączkowski Witold

„Melina”

Bęczyn

inż. mech. ze Skarżyska

kapral

16

Gajewski Tadeusz

„Nagan”

Bęczyn

uczeń

erkaem, poległ 7.09.1944 r.

17

Gajewski Gabriel

„Oset”

Bęczyn

uczeń

zamordowany 6.12.1945 r.

18

Gajewski Stanisław

„Staś”

Bęczyn

uczeń

najmłodszy, łącznik, goniec

19

Gajewski Władysław

„Kruk”

Bęczyn

rolnik

 

20

Malinowski Tadeusz

„Jacek”

Bęczyn

uczeń z Księżomierzy

poległ 14.07.1944 r.

21

Surdacki Robert

„Jurek”

Bęczyn

uczeń

poległ po wyzwoleniu

22

Surdacki Benedykt

„Cygan”

Bęczyn

uczeń

poległ po wyzwoleniu

23

Surdacki Czesław

„Zew”

Bęczyn

rolnik

 

24

Surdacki Leon

„Korzonek”

Bęczyn

uczeń

poległ po wyzwoleniu

25

Pawełczak Jerzy

„Jur”

Popkowice

uczeń

poległ po wyzwoleniu

26

Pawełczak Marian

„Morwa”

Popkowice

uczeń

 

27

Pawełczak Janusz

„Janusz”

Popkowice

uczeń

poległ po wyzwoleniu

28

Pomorski Józef

„Sroka”

Góry

rolnik

kapral, dowódca drużyny

29

Mazik Jan

„Sosna”

Rankowskie

rolnik

poległ 23.07.1944 r.

30

Ciuryłowski Jan

„Zegar”

Góry

młynarz

 

31

Ambrożkiewicz Stanisław

„Butla”

Urzędów

elektryk

 

32

Łata Kazimierz

„Gruszka”

Rankowskie

rolnik

 

33

Kasza Marian

„Róża”

Urzędów

robotnik

 

34

Chudzicki Czesław

„Młotek”

Urzędów

robotnik

 

35

Jóźwiak Jan

„Wrzos”

Urzędów

robotnik

 

36

Mazik Józef

„Maziarz”

Urzędów

rolnik

 

37

Jacniacki Eugeniusz

„Wątróbka”

Mikuszewskie

rolnik

ranny przy rozbrajaniu granatu

38

Jacniacki Tadeusz

„Sosna”

Urzędów

uczeń

 

39

Pacanowski Piotr

„Luśnia”

Góry

rolnik

kapral, poległ 28.10.1943 r.

40

Łata Józef

„Piła”

Mikuszewskie

rolnik

 

41

Machnica Teofil

„Toll”

 

 

ppor., przejściowo

 

W plutonie nie było regulaminowego przydziału funkcji i podziału osobowego na sekcje i drużyny. Utarło się zwyczajowo, że w początkowym okresie zastępcą „Grzechotnika” był „Lis”, któremu podlegały osoby zdekonspirowane, nieznane w Urzędowie, przeznaczone do specjalnych zadań, np. do wykonywania wyroków sądu konspiracyjnego i dywersji miejscowej w Urzędowie. Do tej sekcji wchodziła sanitariuszka i Rosjanie własowcy z Chodla. W drużynie „Chińczyka” była młodzież szkolna oraz mieszkańcy i zakwaterowani w Bęczynie. W skład drużyny „Sroki” wchodzili pozostali żołnierze zamieszkali na terenie Urzędowa.

Konstanty Wójcik na obozie przysposobienia wojskowego w liceum (Wólka Prefecka, 1938 r.)

 

Po powrocie z niewoli niemieckiej w listopadzie 1939 r. z sąsiadami z Bęczyna, pierwszy z lewej – autor wspomnień

 

Nasłuch radiowy u Henia Chudzickiego w Rynku (Urzędów, 1940 r.)

 

Konstanty Wójcik z żoną Krystyną z Pyzlów i córkami Joanną i Renatą (Konstancin Jeziorna, lipiec 2000 r.)

 

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |