Głos Ziemi Urzędowskiej 2009


Kazimierz Cieślicki

Wrzesień 1939. Niemcy w Urzędowie

Dnia 15 września we wczesnych godzinach popołudniowych 14-letni obywatel miasta Urzędowa, w krótkich majtkach, boso, załatwiał swoje ważne sprawy z kolegami na rynku w Urzędowie.

Nagle wśród jego rówieśników podniósł się krzyk, że jakieś dziwne wojsko jedzie od strony ul. Wodnej. Pobiegła dzieciarnia przez rynek bliżej wylotu ul. Wodnej. Oto, co zobaczyła:

Dwóch żołnierzy w mundurach w kolorze zgniłej zieleni, w hełmach na głowie, wjeżdżało konno na rynek. Lewą ręką trzymali cugle, a w prawej szable, którymi łagodnie machali, po obu bokach końskiego łba. Za nimi, w odległości ok. 50 m jechała dalsza grupa złożona z pięciu podobnych jeźdźców.

Pierwszych dwóch zatrzymało się na rynku, do nich dołączyli pozostali. Na rynku w tym czasie było trochę kobiet i dzieci. Jeśli gdzieś przechodził jakiś mężczyzna – na widok jeźdźców szybko znikał z rynku.

Podoficer zaczął głośno pytać: „Vo ist Gemeinde? Gmina?” Ktoś wskazał budynek gminy. Podjechali doń. Dzieci za nimi. Wówczas jeden z żołnierzy zaczął pytać dziwnym językiem słowiańskim, czy tu jest ktoś, kto pracował w gminie. W pobliżu kręcił się pan Dorosz, który właśnie tam pracował.

„Ja pracowałem” – powiedział. Starszy, przez żołnierza tłumacza wypytał Dorosza: „Czy tu gdzieś jest polskie wojsko?”. „Jeszcze wczoraj było, czy dziś jest – nie wiem” – odpowiedział.

„Czy w gminie jest broń?” „Za piecem jest jeden karabin, czy gdzieś jest więcej – nie wiem” – odpowiedział.

Wtedy starszy ustawił 4 żołnierzy przed wejściem do budynku gminy. Dwóch po lewej, dwóch po prawej stronie wejścia z bronią gotową do strzału.

Potem wspólnie z Doroszem i pozostałymi czterema żołnierzami weszli do budynku gminy. Przebywali tam ok. 10 minut. Następnie wyszli, a jeden z żołnierzy niósł na plecach dodatkowo polski karabin. Potem starszy żołnierz wyszedł kilka kroków naprzód i rękami zaczął przywoływać ludzi. Trochę kobiet i kilkoro dzieci podeszło bliżej.

Wtedy jeden z żołnierzy zaczął przemawiać. Nie wiem, w jakim języku przemawiał, niewątpliwie słowiańskim, bo ja go trochę rozumiałem.

Żołnierz mówił, że w pobliskim lesie (dzierzkowickim) jest dużo niemieckiego wojska (to była prawda). Żeby obywatele tego miasteczka nie próbowali oporu zbrojnego, bo w przypadku zaistnienia tegoż – miasteczko zostanie zrównane z ziemią.

Zakazane jest strzelanie do wojska, zakazane posiadanie broni i innego sprzętu, zakazane, zakazane. To jedyne słowo, pamiętam dosłownie, że było wielokrotnie wymawiane.

Po tym przemówieniu żołnierze wsiedli na konie. Jeden z nich wyjął mapę, spojrzał na nią i powiedział: „Nach Popkowitz”. Podoficer, odwracając głowę w stronę zgrupowanych dzieci i kobiet z uśmiechem powiedział: „Also (no więc) cieńtopry!” Spięli konie ostrogami i w uliczkę między Spółdzielnią a domem Tadeusza Więckowskiego pojechali.

Nazajutrz rano mama budzi mnie, mówiąc: „Cały rynek zapchany niemieckim wojskiem”. Wybiegłem popatrzeć. Rzeczywiście. Na całym rynku stały rzędami obok siebie samochody wojskowe, transportery, działa, moździerze, kuchnie.

Rozpoczął się w Urzędowie pierwszy dzień okupacji niemieckiej.

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |