Głos Ziemi Urzędowskiej 2008


Marian Surdacki

Bogusław Oblewski – piłkarz z Bęczyna, mistrz Polski

Bogusław Oblewski, nazywany przez nas Bogusiem lub Bogdanem, urodził się 11 października 1957 r. w Kraśniku Fabrycznym, jednak pierwszych dwadzieścia lat swego życia, a więc dzieciństwo, lata szkolne i wczesną młodość spędził wraz z siostrami Grażyną i Anną w Urzędowie, dokładnie na przedmieściu Bęczyn, tuż pod lasem w tzw. Betlejem. Tam zresztą do dzisiaj w skromnej chacie zamieszkują jego rodzice: Krystyna i Stanisław – wcześniej zapalony rybak, z zawodu krawiec, u którego sam wielokrotnie szyłem różne rodzaje garderoby. Jego dziadek Florian należał do licznego grona garncarzy, posiadających swoje warsztaty i piece na Bęczynie, zaś jego stryj Józef Oblewski, jako żołnierz Armii Krajowej, zginął z rąk „instalatorów władzy ludowej” tuż po zakończeniu II wojny światowej, walcząc o niezawisłą Ojczyznę.

   Bogusław Oblewski – mistrz Polski, zdobywca Pucharu Polski

Dzięki trosce i intuicji rodziców, którzy dostrzegali u syna sportowe predyspozycje, w wieku dziewięciu lat podjął profesjonalne treningi w III-ligowym klubie FKS „Stal” Kraśnik, w grupie najmłodszych trampkarzy. Stało się to głównie za sprawą ojca, który na treningi dowoził Bogusia motocyklem WSK do Kraśnika Fabrycznego, oddalonego o około osiem kilometrów od Bęczyna. Od pierwszych treningów Boguś został okrzyknięty dużym talentem, a to za sprawą doświadczonego trenera śp. Ryszarda Łysanowicza, znakomitego wcześniej defensora klubu „Stal” Kraśnik. Pod jego ojcowską ręką i fachową opieką (oraz w późniejszym okresie Jana Błaszkiewicza) przygoda Bogusława z piłką nożną nabrała prawdziwych rumieńców. Kariera młodego piłkarza rozwijała się prawidłowo i dynamicznie. W „Stali” Kraśnik przeszedł wszystkie etapy szkolenia – od trampkarza, poprzez juniora, do seniora. Jako młodzieżowiec szybko zaczął występować w III-ligowej „Stali” Kraśnik u boku bardzo dobrych piłkarzy, tj. Z. Golde, M. Leśniewskiego, W. Dymitraka, J. Szymańczaka, J. Burakiewicza i wielu innych. Obowiązywał wtedy przepis, że w rozgrywkach niższych klas musiało występować przynajmniej dwóch młodzieżowców. Jednym z nich był Oblewski, bardzo dobrze radzący sobie w zespole starszych kolegów i zdobywający wiele bramek. To dzięki między innymi golom Oblewskiego drużyna „Stali” Kraśnik po raz pierwszy w historii klubu zajęła pierwsze miejsce w swojej grupie III ligi i zagrała w barażach o II ligę z tak silnymi drużynami, jak: „Raków” Częstochowa, „Radomiak” Radom (obie grały później w I lidze) oraz „Hutnik” Nowa Huta – zwycięzca tamtych baraży. Bogdan dostał wtedy propozycję gry w drugoligowej „Siarce” Tarnobrzeg, lecz powołanie do wojska przekreśliło dalsze pertraktacje.

 

Bogusław Oblewski (siedzi trzeci z lewej) w składzie „Legii” Warszawa

„Lech” Poznań mistrzem Polski (trzeci z prawej B. Oblewski)

Bogusław Oblewski tuż po zdobyciu bramki w meczu „Lech”–„Wisła” (w tle reprezentant Polski Andrzej Iwan)

Mimo niewykorzystanej szansy w barażach, został dostrzeżony przez wysłanników mistrza Polski, I-ligowej CWKS „Legia” Warszawa, prowadzonej przez trenera Andrzeja Strejlaua, późniejszego pierwszego selekcjonera reprezentacji, wcześniej asystenta legendarnego Kazimierza Górskiego. Jak sam napisał we wspomnieniach, wydawało mu się, że „marzenia z dzieciństwa chłopca z Bęczyna już wówczas się spełniły, gdzie z kolegami z podwórka (braćmi: Marianem, Robertem i Janem Surdackimi; braćmi: Andrzejem, Markiem i Sławkiem Popłońskimi; braćmi: Jurkiem i Bogdanem Surdackimi i ich kuzynem Leszkiem Surdackim), organizowaliśmy wszechstronne igrzyska (między innymi biegi sprinterskie, przełajowe, skoki, gry w siatkówkę i piłkę nożną). Klimat sportowej rywalizacji kształtowały we mnie również rozgrywane w każdą niedzielę na polanie leśnej mecze siatkarskie, organizowane przez Tadeusza Surdackiego. Uczestniczył w nich często proboszcz parafii Urzędów ks. Baca, który kilka lat później udzielił mi sakramentu ślubu z ukochaną Teresą 20 października 1979 r., wygłaszając w czasie tej ceremonii piękną mowę)”.

Po przybyciu do Warszawy, Oblewski występował w „Legii” w najwyższej lidze u boku reprezentantów Polski, takich jak: Paweł Janas, Adam Topolski, Henryk Miłoszewicz, Stefan Majewski czy śp. Kazimierz Deyna, którego nasz bohater uważał za swego polskiego idola i zawodnika kompletnego, jeśli chodzi o wyszkolenie techniczne czy prowadzenie gry na pozycji pomocnika. Z legendą futbolu zagrał wspólnie, między innymi, w 1979 r. na Łazienkowskiej w jego pożegnalnym meczu „Legii” z angielskim „Manchesterem City”. W spotkaniu tym strzelił nawet bramkę, niestety, nie wiadomo dlaczego, nie uznaną. Mając materiały telewizyjne z tego spotkania, Oblewski nadal uważa decyzję arbitra za wątpliwą. Warto dodać, że jego debiut w najwyższej lidze piłkarskiej nastąpił w wyjazdowym meczu „Legii” z „Odrą” Opole, zakończonym przegraną „wojskowych” 1 : 2, ale też zdobyciem pierwszego gola w I lidze.

Trzyletni okres pobytu i gry w „Legii” stanowił niezapomniane sportowe przeżycie. Był to znakomity wówczas klub i zespół, którego większość zawodników występowała w reprezentacji Polski. Gra u boku etatowych kadrowiczów: Marka Kusty, Stefana Majewskiego, Henryka Miłoszewicza, Adama Topolskiego czy Pawła Janasa i wielu innych dawała ogromne możliwości dalszego rozwoju kunsztu futbolowego. W „Legii” Warszawa (1978–1980 r.), jako świeżo upieczony żołnierz Wojska Polskiego, pod fachowym i starannym okiem wieloletniego selekcjonera pierwszej reprezentacji Polski Andrzeja Strejlaua oraz legendarnego napastnika „Legii” i reprezentacji narodowej Lucjana Brychczego Oblewski opanowywał niezbędne arkana sztuki piłkarskiej, która w roku 1980 zaprowadziła go do słynnego „Kolejorza” – „Lecha” Poznań. W międzyczasie odrzucił propozycję gry w „Motorze” Lublin, kuszącą z uwagi na bliskość rodzinnego domu. Wybrał drużynę bardziej perspektywiczną, dojrzalszą umiejętnościami piłkarskimi, w której spędził pięć wspaniałych, najważniejszych i najbardziej obfitujących w sukcesy sportowe lat.

Poznań to cudowne miasto, z niepowtarzalnymi kibicami, którzy w liczbie 30–40 tysięcy przybywali na mecze ligowe. Ta wspaniała atmosfera pozwoliła Oblewskiemu, za kadencji trenera Wojciecha Łazarka, późniejszego selekcjonera reprezentacji narodowej, zdobyć z „Lechem” dwa razy mistrzostwo kraju i dwa razy Puchar Polski oraz wystąpić w 10 meczach rangi UEFA (Puchar Mistrzów i Puchar Zdobywców Pucharów). Z wielu znakomitych meczów „Lecha”, rozegranych w latach 1980–1985 jeden zasługuje na szczególne wyróżnienie. To niesamowita potyczka w Lidze Mistrzów z mistrzem Hiszpanii – „Athletic” Bilbao. Jako jedyny polski klub, „Lech” zdołał pokonać 2 : 0 mistrza Hiszpanii, wprawdzie tylko na Bułgarskiej w Poznaniu, by później w rewanżu ulec 0 : 4 podstępnym Baskom, którzy, używając fortelu (aby anulować naszą przewagę zalali tuż przed meczem boisko), zdołali odrobić straty bramkowe z pierwszej potyczki. Dla Oblewskiego po tym dwumeczu pozostała jednak duża satysfakcja, gdyż za swoją grę został wyróżniony przez trenera baskijskiego klubu Javiera Clemente – późniejszego selekcjonera reprezentacji Hiszpanii.

W roku 1985, po 5 sezonach w „Kolejorzu”, wraz z żoną Teresą i córeczką Aleksandrą przeprowadził się do Gdańska, gdzie przez kolejne 3 lata bronił barw pierwszoligowej „Lechii”. Tu przyszły na świat kolejne jego córki – Natalia i Lena, a w późniejszym okresie Wiktoria. Występując w barwach nadmorskiego klubu, postanowił osiedlić się tam na stałe. Na Morenie we Wrzeszczu znalazł swój wymarzony dom z pięknym widokiem na morze i na statki stojące na redzie. Mieszka w nim zresztą do dzisiaj.

Aby zapewnić godziwe warunki bytowe swoim „ukochanym paniom” w 1988 r., w wieku 31 lat, zdecydował się na karierę zagraniczną i wyjechał na popularne piłkarskie „saksy”. Wybrał grę w kraju Wikingów, w Szwecji, w drugoligowej amatorskiej (jak większość klubów w Skandynawii) drużynie FC Delsbo. Był to w ogóle pierwszy kontrakt podpisany przez ten klub z obcokrajowcem i to jeszcze z byłego układu komunistycznego. Szwecja to inny świat, inna bajka, inne życie, nieporównywalne do tego „na dole”, w komunistycznej wówczas Polsce. Aklimatyzacja w tym nowym świecie przebiegała jednak bardzo szybko. Mimo bariery językowej i kulturowej (Szwecja zawsze uważana była za „chłodny”, mało przyjazny dla cudzoziemców kraj) odczuł wielką troskę ze strony włodarzy klubu oraz kibiców i mieszkańców małego, kilkutysięcznego Delsbo. Gra i pobyt w nim doprowadziły do nawiązania licznych przyjaźni. Dzięki dobrej grze i licznym bramkom (19 w jednym z sezonów) zdobywał kolejnych przyjaciół oraz, niemałe jak na tamte czasy, pieniądze. Z czteroletniego pobytu w Szwecji, oprócz wspaniałego klimatu, zdrowej żywności (wodą bieżącą z kranu biesiadnicy popijają wszelkie posiłki), spotkania z futbolem typu angielskiego, twardym, opartym w większości na przygotowaniu fizycznym, Bogusław najbardziej wspomina wszystkie chwile po wygranych u siebie meczach, gdy wielu rozradowanych kibiców obrzucało go bardzo cennymi banknotami szwedzkimi, a następnie po meczu zapraszało na obfite poczęstunki, również alkoholowe.

Skandynawska „bajkowa” przygoda skończyła się w 1992 r. w wieku 35 lat, dla piłkarza z reguły już emerytalnym. Jednakże za namową swego kolegi i przyjaciela Bobo Kaczmarka, współpracującego w pewnym okresie z selekcjonerem reprezentacji Polski Leo Benhakerem, Oblewski, mając 36 lat, trafił do I-ligowego „Stomilu” Olsztyn. Piłkarz o rodowodzie z Bęczyna nie sądził wtedy, że jego przygoda w „Stomilu” potrwa długo, pomimo że trener tego klubu, wspomniany Kaczmarek, zaproponował mu funkcję grającego zawodnika i zarazem swojego asystenta. Zamiast krótkiego epizodu, tak jak przewidywano we wstępnej półrocznej umowie, pobyt w pierwszoligowym „Stomilu” przedłużył się do czterech lat. Można powiedzieć, że w Olsztynie rozpoczął drugą karierę sportowo-piłkarską, grając przez następne trzy sezony, ze względu na wiek, na pozycji defensora, a nie jak wcześniej ofensywnego pomocnika.

Kończąc dwudziestopięcioletnią karierę zawodniczą w czerwcu 1996 r. meczem z „Górnikiem” Zabrze, mój rodak z Bęczyna i kolega z czasów dzieciństwa i młodości zapisał się w annałach polskiego futbolu jako jeden z najstarszych zawodników I ligi. W 1996 r. rozpoczął karierę trenerską. Został nominowany na pierwszego trenera pierwszoligowego „Stomilu”. Zespół wówczas spisywał się bardzo słabo, wlókł się w samym ogonie tabeli i skazany był na nieuchronną degradację. Mimo wielu obaw jego praca z zespołem okazała się bardzo skuteczna, wręcz błyskotliwa, spektakularna. Odnosząc siedem kolejnych ligowych zwycięstw i awansując z 15. miejsca na 4., Oblewski został wybrany przez czasopismo „Piłka Nożna” „trenerem miesiąca”. Było to dla niego – początkującego adepta „trenerki” – wielkie wyróżnienie, wszak za jego plecami zostało wielu wspaniałych, doświadczonych trenerów prowadzących o wiele silniejsze drużyny, takie jak: „Legia” Warszawa, „Wisła” Kraków czy „Widzew” Łódź. Ofensywny i skuteczny styl gry prezentowany przez drużynę zaowocował powołaniami do reprezentacji Polski. Sylwester Czereszewski, Tomasz Sokołowski, Arkadiusz Klimek wypromowali się właśnie w „Stomilu” Olsztyn pod kierunkiem nowego szkoleniowca. Wprowadzony przez niego styl gry „Stomilu” był w polskiej lidze nowatorski. Drużyna olsztyńska jako jedyna grała bardzo ofensywnym systemem holenderskim w ustawieniu 3 – 4 – 3.

Po poprowadzeniu 32 meczów pierwszoligowych przygoda trenerska Bogusława Oblewskiego na tym szczeblu rozgrywek została przerwana ze względów proceduralno-formalnych. Wprowadzenie od roku 1997 obowiązkowej licencji, której wówczas nie posiadał, zmusiło go do opuszczenia stolicy Warmii i do podjęcia nauki trenerstwa w Warszawie. Z tą ostatnią związany jest z małymi przerwami do dziś. Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, jako trener prowadził kolejno następujące drużyny piłkarskie: „Pomezania” Malbork (IV i III liga), „Jeziorak” Iława (II liga), „Hutnik” Warszawa (III liga), „Okęcie” Warszawa (III liga), „Mazowsze” Grójec (III liga), „Mlekovita” Wysokie Mazowieckie (III liga), „Narew” Ostrołęka (IV liga) i aktualnie znowu „Okęcie” Warszawa (IV liga).

Podczas swojej kariery zawodniczej Bogusław Oblewski, w okresie szesnastu sezonów, w czterech klubach polskiej I ligi piłkarskiej rozegrał około 300 meczów, strzelając w nich 40 bramek. W Szwecji rozegrał kolejnych ok. 120 meczów, zdobywając kilkadziesiąt goli. Co do liczby rozegranych spotkań i strzelonych goli w barwach trzecioligowej „Stali” Kraśnik, można co najwyżej podać dane szacunkowe, biorąc pod uwagę liczbę spędzonych w niej 4–5 sezonów.

Dwukrotnego mistrza Polski i dwukrotnego zdobywcę Pucharu Polski znałem doskonale. Mieszkaliśmy nieopodal siebie. Spotykaliśmy się codziennie w drodze do szkoły, a w wolnych chwilach na różnych dzikich placach, łąkach i leśnych polanach, na których rozgrywaliśmy setki spotkań piłkarskich między jego drużyną a naszą spod samego lasu, której, jako najstarszy, przewodziłem. Nie sposób było sprostać jego profesjonalnej już wtedy i wyrafinowanej piłkarskiej technice, lecz szybkością i ambicją udawało nam się wiele razy pokonać samego Bogusia i jego ekipę. Rozgrywając jesienią 1976 r. jeden z takich meczów na łąkach, z których gospodarze ciągle nas przeganiali, w zażartej, bezpośredniej walce o piłkę trafił on niefortunnie w moją lewą nogę, wskutek czego doznałem złamania w stawie skokowym. Choć skutkowało to ponadmiesięcznym noszeniem gipsu i dwutygodniową absencją w szkole, nigdy nie miałem do Bogdana pretensji, wręcz odwrotnie – zawsze przy różnych spotkaniach się chwalę, że tak ciężką kontuzję odniosłem w starciu z nie byle kim, lecz ze sławnym piłkarzem.

Wspomniałem już o organizowanych, jak to określił Bogdan, igrzyskach lekkoatletycznych, a raczej meczach między ich ekipą a naszą, których areną był najczęściej plac, na którym dzisiaj stoi dom Skowronów oraz bieżnia, za którą służyła nam biegnąca obok mojej posesji wysypana żwirem droga publiczna, prowadząca do Natalina. Muszę przyznać, że inicjatorem i inspiratorem tych drużynowych na ogół zmagań, które miały w swoim programie zawsze około dziesięciu konkurencji (wszystkie skoki, łącznie ze skokiem o tyczce), był piszący te słowa, a niemalże etatowym ich uczestnikiem bohater prezentowanego szkicu. Po rozpoczęciu przeze mnie w 1975 r. studiów, nasze drogi się rozeszły i w tej chwili spotykamy się bardzo rzadko, wręcz okazjonalnie. Kiedy jednak w latach osiemdziesiątych przyjeżdżał ze swoim „Lechem” lub „Lechią” do Lublina na pierwszoligowe konfrontacje z „Motorem”, zawsze byłem na nich obecny, choć okazji do bezpośredniego spotkania z nim wtedy nie miałem. Pomimo zupełnie innych dróg życiowych i zawodowych, jakie wyznaczył nam los, myślę, że my obaj – „chłopaki spod lasu”, a w moim wypadku nawet „z lasu” na Bęczynie – na miarę swoich możliwości wykorzystaliśmy swoje predyspozycje, jakimi obdarzyła nas Opatrzność lub, jak kto woli, natura. Zapewne, choć w małym stopniu podarowaliśmy coś z siebie naszej Małej Ojczyźnie.

Za pośrednictwem moim i redakcji „Głosu Ziemi Urzędowskiej” pan Bogusław Oblewski, nie zapominając o swoich korzeniach, pozdrawia wszystkich swoich kolegów z lat dzieciństwa, sympatyków futbolu ziemi urzędowskiej i kraśnickiej, a także całą społeczność urzędowską, życząc jej wszelkiej pomyślności.

Opracowano na podstawie rękopisu nadesłanego przez B. Oblewskiego, bezpośrednich z nim rozmów, zamieszczonego w „Bractwie” (2007, nr 122) wywiadu przeprowadzonego przez Andrzeja Słowika oraz własnych wspomnień i wiedzy autora tekstu.

 

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |