Głos Ziemi Urzędowskiej 2008


abp Stanisław Wielgus

Moja pamięć o Janku

Był moim stryjecznym bratem. Trzy lata młodszy ode mnie. Pamiętam go już z wczesnego dzieciństwa. Jego ojciec Władysław, uczestnik bitwy pod Kutnem, dostał się do niemieckiej niewoli, w której przebywał ponad dwa lata. Przez kilka lat nasze obydwie rodziny mieszkały razem w jednym domu w Wierzchowiskach, przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo w tych niesłychanie trudnych wojennych latach. Po wyzwoleniu spod okupacji niemieckiej, co nastąpiło latem 1944 roku, stryj Władysław wraz z rodziną wrócił do Wolicy, gdzie położone było gospodarstwo stryjenki. Od tamtej pory widywałem Janka rzadziej, czasami podczas prac polowych, gdy wraz z rodzicami przyjeżdżał do Wierzchowisk, gdzie znajdowała się druga część ich gospodarstwa. Przy każdym spotkaniu długo rozmawialiśmy ze sobą. Potem drogi nasze rozeszły się. Ja uczęszczałem do szkoły średniej w Lublinie, a on w Janowie Lubelskim i w Kraśniku. Spotkania stały się rzadsze, ale zawsze były bardzo przyjazne. Rozmawialiśmy o wielu sprawach. Także o kapłaństwie. Do Seminarium Duchownego w Lublinie wstąpiłem w roku 1956, a Janek nieco później – w roku 1961. Przez jeden rok byliśmy w seminarium razem. Wprowadzałem go w tajniki seminaryjnego życia. Nie potrzebował wielu uwag. Był bardzo samodzielny. Cieszył się wielkim autorytetem wśród swoich kursowych kolegów. Wybrali go na swojego dziekana, który ich reprezentował w relacjach z władzami seminaryjnymi. Jako kleryk (jeszcze bez sutanny) uczestniczył w moich prymicjach 17 czerwca 1962 roku. Studiował w seminarium w tym czasie, gdy ja pracowałem już jako wikariusz, najpierw w Zamościu, a potem w Lublinie, w parafii św. Pawła. Często mnie wówczas odwiedzał.

Prowadziliśmy długie rozmowy na tematy związane z kapłańskimi problemami i sytuacją Kościoła w Polsce. Zadziwiał mnie wówczas bardzo dojrzałymi sądami i ocenami. Towarzyszyliśmy sobie na drogach naszego kapłańskiego życia. Byliśmy obydwaj uczestnikami wszystkich zmian, jakie w nim następowały. Braliśmy udział we wszystkich ważniejszych zdarzeniach w życiu naszych rodzin. Razem odprowadzaliśmy naszych bliskich zmarłych na cmentarzach. Wspólnie uczestniczyliśmy także w zaślubinach naszego rodzeństwa. Spotykaliśmy się z okazji imienin. Byłem na wszystkich parafiach, w których Janek pracował. Najczęściej z posługą duszpasterską. On także uczestniczył w ważniejszych momentach mojej drogi naukowej na uniwersytecie. Był dla mnie autentycznym przyjacielem. Odznaczał się wielkim poczuciem humoru. Kochany przez ludzi, z którymi stykała go Opatrzność, był człowiekiem o wielkim poczuciu godności osobistej, a jednocześnie bardzo skromnym. Miał z kapłanami i wiernymi świetny kontakt. Było tak dlatego, że autentycznie kochał ludzi i spalał się w pracy dla nich. Z ogromnym zaangażowaniem i wielką ofiarnością podchodził do swoich duszpasterskich obowiązków. O siebie niestety nie dbał. Nie zwracał uwagi na coraz cięższe problemy ze zdrowiem. Swoje sprawy zawsze zostawiał na marginesie. Myślał przede wszystkim o innych.

Byłem w kontakcie z nim do ostatnich dni jego życia. Na kilka godzin przed udaniem się do szpitala długo rozmawialiśmy przez telefon. Zauważyłem, że mówił z wielkim trudem. Gdy go zapytałem o stan zdrowia, odparł, że przeżywa przejściowe trudności, ale to nic szczególnego. Okazało się, że jest inaczej. Z ogromnym bólem przyjąłem wiadomość o śmierci Janka i ciężko przeżyłem jego pogrzeb, który zgromadził tak wiele osób, duchownych i świeckich. Jestem przekonany, że Pan Bóg wynagrodził go już wiecznym zbawieniem za jego piękne, głęboko chrześcijańskie, pełne oddania dla bliźnich życie.

         

    Jego Eminencja ks. bp Stanisław Wielgus                                          Ks. kanonik Jan Wielgus

 

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |