Głos Ziemi Urzędowskiej 2007


Anna Wnuk

Sto lat temu

Piotr Żak, włościanin z Leszczyny, znany jest dzisiaj jako społecznik z początku XX wieku, rolnik wprowadzający nowoczesne metody uprawy roli, wójt gminy Urzędów i poseł do II Dumy Rosyjskiej. Jako samouk rozumiał znaczenie nauki i dzielił się swoją wiedzą praktyczną i przemyśleniami, pisząc ciekawe i cenione artykuły do prasy ogólnopolskiej. Mało kto wie jednak, że był też twórcą dzieł literackich. Poniższy utwór został opublikowany w kalendarzu „Gospodarz Polski” w 1904 roku. Mówi o problemie, który w bolesny sposób dotykał ludność wiejską. Chodzi bowiem o niski poziom wiedzy medycznej na wsi, zaufanie jakim włościanie obdarzali szerzących zabobon znachorów i związaną z tym niechęć ludności wiejskiej do korzystania z pomocy lekarzy.

Ponowna publikacja tej zapomnianej sztuki ludowej jest możliwa dzięki uprzejmości pana Ludwika Dzikowskiego, którego dziadek Błażej Dzikowski był przyjacielem Piotra Żaka.

 

Rozmowa Jana z Maciejem
O TEM
Jak stara Grzybkowa Maciejowi żonę wyleczyła

 

Jan

– Dokąd to, kumotrze, tak śpiesznie idziecie?

Oto świeża tabaczka, może zażyjecie.

Maciej

– Za poczęstunek Bóg wam zapłać, miły Janie,

Trudno mi opowiedzieć, w jakim jestem stanie.

Jan

– Cóż takiego, mówcie! Wszak troskę uśmierza,

Kto w niedoli swojej drugiemu się zwierza.

Maciej

– Wiecie, że po chrzcinach sutych u Michała

Moja się układła i dotąd nie wstała.

Byli jej tam radzi, ona się cieszyła,

Jadła dość kołacza, wódki wiele piła.

Teraz ma ból głowy i kości łamanie:

Kołtuny to będą, bo narzeka na nie.

Jać temu nie wierzę, – ale powiadają,

Że są przecie tacy, którzy je zadają.

Zadano też mojej... Znająca Grzybkowa

Tak mi powiadała i przysiądz gotowa.

Nazwała go nawet, bo ona wie przecie

Wszyściuchno, co tylko dzieje się na świecie.

Domowym nierządem gdym bardzo się zbiedził,

Bóg jeszcze i drugiem nieszczęściem nawiedził:

Małgosia mi znów zachorowała,

I w rękę i w nogę postrzału dostała.

Chcąc ulżyć obojgu, zaraz po Grzybkową

Poszedłem, na takie usługi gotową.

By zaś dobrą wolę zaostrzyć babiny,

Wziąłem worek mąki, trzy funty słoniny,

Bochen chleba, mendel jaj i dwie kiełbasy,

Serek, trochę grochu i cokolwiek kaszy.

Trzebaż bo, kumotrze, mieć wzgląd na każdego:

Wszak nie ma dostatków, żyje tylko z tego.

Z darów przyniesionych Grzybkowa mi rada,

Nawet już obiadu swego nie dojada.

Wzięła z sobą zaraz całą swą apteczkę,

Świętości najsamprzód – wodę, kredę, świeczkę,

I święcone ziele różnogatunkowe,

Krzemień mały, stalkę wygiętą w podkowę,

Trochę utartego w papierze bursztynku,

Dwie szczypetki prochu, pełną garść barwinku.

Gdyśmy już stanęli w mej chałupy progu,

Żegnała się wodą, oddając cześć Bogu.

Potem do mej córki żwawym poszła krokiem,

Rzucając po izbie wkoło błędnym wzrokiem.

Chuchając, szeptała coś niezrozumiale,

Słowa nie pojąłem, choć słuchałem stale.

Odbywszy z krzesiwkiem dziwne tajemnice,

Wzięła poświęconą kredę, małą świecę,

Pierwszą coś pisała, drugą zapaliła,

A ogień zagasiwszy, dymem zakadziła;

Ukruszyła kredy i nią wraz z bursztynem

Okadzała dziewczę, izbę za kominem.

I odchodząc, jeszcze ziela jej dodała,

Żeby się trzy razy w tydzień okadzała.

Żonie zaś na głowę garść barwinku sporą,

żeby go przykładać, póki będzie chorą.

Wdzięczna za podarki całemu domowi,

Chociaż nieproszona, radziła Tomkowi;

Chleb zaś popisawszy , dała go Marynie,

Że od tego febra ma zginąć dziewczynie.

Wdzięczny za usługi, dałem tej babinie

Jeszcze dwie kiełbasy, co były w kominie.

Jan

– Proszę was, mój kumotrze, wszak mi darujecie,

I dokądże teraz jeszcze wędrujecie?

Maciej

– Córka znów ma postrzał, a żona ból głowy:

Idę więc po pomoc do starej Grzybkowej...

Jan

– Dziwi mnie, Macieju, że w gusła wierzycie,

Oddając tej babie żony, dziecka życie.

Do wszego rzemiosła i do każdej sztuki

Trzeba wiele wprawy i wiele nauki.

Wiecie, że uczonym nikt z nas się nie rodzi,

I to, że nauka sama nie przychodzi.

Wiecie dobrze, jak to w rzemiosłach się dzieje:

Że szewc robi buty, dzwona kołodzieje;

Że miskami, garnki trudnią się garncarze;

Że stoły i szafy sklejają stolarze;

Inszy szyje suknie, tamten kuje wozy.

Ten garbuje skóry, ów kręci powrozy.

To też nikt do krawca nie idzie z butami,

Nie radzi się szewca, co robić z bronami...

Do czego innego macie rozum w głowie:

Lecz braknie, gdy chodzi o życie lub zdrowie.

Nie chcecie nic wiedzieć, że żyją doktorzy,

Do których iść trzeba,  gdy jesteśmy chorzy.

Każdy woli szukać, gdy jest bardzo słaby,

Pomocy u starej opętanej baby.

Ta mu głupstwa prawi, świętościami łudzi,

A potem się sama śmieje z ciemnych ludzi!

Wierzcie mi, kumotrze, ten w Boga nie wierzy,

Kto pomocy szuka u bab i szalbierzy.

Zakazują pierwsze Boskie przykazania

Wiary w czary, gusła i zażegnywania;

A znów nakazuje piąte przykazanie,

O zdrowiu i życiu mieć wielkie staranie.

Te znachorów szepty i świętości różne,

Są to bałamuctwa i wykręty próżne.

Świętościami leczyć – jest to Boga kusić

I do cudów jakichś chcieć Onego zmusić.

Maciej

– Prawda wasza, kumie, prawda – ani słowa!

Lecz zmieniać zwyczaju nie moja w tym głowa.

A wszakci tonący i brzytwy się chwyta,

Ja też się Grzybkowej poradzę – i kwita!

 

*

Minął miesiąc, drugi – aż oto w niedzielę

Spotkał Jan Macieja zaraz po kościele.

Lecz Maciej coś smutny, zgnębiony, znękany,

Łza kręci się w oku, chodzi jak pijany.

Jan

– Cóż tam u was słychać, co się z wami dzieje?

Maciej

– Ach, kumotrze Janie, ledwie nie szaleję.

Pamiętacie, jakom poszedł do Grzybkowej

Radzić się o postrzał i żony ból głowy.

Ona nas cieszyła i zdrowie przyrzekła,

Owa niegodziwa baba rodem z piekła!

Lecz po babskich lekach żonie gorzej było,

Wiła się z boleści, aż wspomnieć niemiło.

Widzę, że z dniem każdym coraz bardziej chora,

Westchnąłem do Boga – jadę po doktora.

Przyjechał obejrzał biedną moją żonę,

Zmarszczył czoło, brwi zjeżył, ciągnie mnie na stronę:

– „Człeku! – mówi – tyżeś to własnej żony wrogiem?

Odpowiesz za to ciężko przed dziećmi i Bogiem!

Zamiast zaraz posłać konie po doktora,

Tyś wolał głupich słuchać – baby czy znachora,

Co się na tej chorobie całkiem nie poznali,

A głupstwa ci pletli, bo zapłatę brali?

A dziś już za późno wyleczyć się z tego,

Można było leczyć, lecz czasu wczesnego!

Jan

– No i cóż się stało, mój Macieju miły?

Maciej

– Ach zeszła ma żona wkrótce do mogiły...

Gdybym was usłuchał, mój Janie kochany,

Nie byłby dziś los mój taki opłakany.

A wszystkiego mi ta baba narobiła,

Ona mi kobietę do grobu wtrąciła!

 

*

Czyż to raz historia podobna się zdarza?

To też ją podałem dziś do „Gospodarza”.

Przyjmcie to pisanie, przyjmcie sercem całem,

Tak, jak ja je dla was od serca pisałem.

Piotr Żak

Gospodarz z Leszczyny pod Urzędowem

 

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |