|
||
|
||
Tadeusz Głusiec Wieś ukazowa Grondy (cz. II)
Zmieniający się właściciele Borowa popadali w długi. Wycinali lasy dworskie wzdłuż rzeki Chodelki i obok Niwy, a następnie wydzierżawiali i parcelowali ziemię. Parcelację ziem dworskich na Lubelszczyźnie przeprowadzał Bank Włościański w Lublinie. Bank ten przeprowadził przed pierwszą wojną światową parcelację ziem folwarku Borów. Rozparcelowano i sprzedano Niwę dworską, kopaniny dworskie i inne parcele. Przy zakupie ziemi bankowej na Niwie pierwszeństwo mieli mieszkańcy wsi Grondy i Borów. Wzdłuż południowej granicy Niwy z dobrami Ratoszyn, od wsi Grondy na wschodzie do pól wsi Borów na zachodzie, założona została niewielka wieś bankowa Brzeziny, istniejąca do dziś. Osiadły w niej przeważnie rodziny rolników, traczy i cieśli. W czasie pierwszej wojny światowej wieś Grondy była terenem działań wojennych. Najpierw została złupiona i pozbawiona żywności przez cofające się wojska rosyjskie. Potem przechodziła z rąk do rąk wojsk rosyjskich i austriackich. Ludność ewakuowano. Ostatecznie w lipcu 1915 r. zdobyli ją Austriacy po ciężkich walkach artyleryjskich i walkach na bagnety. Zniszczenia były ogromne. Część ludności wyginęła. Większość budynków została spalona i rozbita przez pociski. Pola poprzerzynane okopami i poorane pociskami artyleryjskimi pełne były zabitych żołnierzy i niewypałów. Zasiewy zostały zniszczone. Po przesunięciu się linii frontu na północ, do zgliszcz wróciła ocalała ewakuowana ludność. Władzę objęli Austriacy. Zapanował straszliwy głód. Klęski dopełniły epidemie chorób zakaźnych, które trwały jeszcze parę lat. Odbudowa wsi, która rozpoczęła się na dobre dopiero w 1918 r. po odzyskaniu niepodległości Polski, trwała do 1928 roku, a nawet dłużej. Korzystając z niewielkiej pomocy państwa i społeczeństwa ze wsi, które nie uległy zniszczeniu, doprowadzono do usunięcia głównych szkód na polach i obsiania ziemi. Remontowano i odbudowywano domy mieszkalne i budynki gospodarcze. Spaleńcy otrzymywali drewno na budowę domów bezpłatnie, przeważnie z lasów państwowych w Poniatowej. Wieś wracała powoli do normalnego życia w zmienionej okolicy. Na podstawie dekretu z 7 lutego 1919 r., zatwierdzonego przez Sejm Rzeczpospolitej, wprowadzono w Polsce powszechne siedmioletnie nauczanie. W Grondach, w wynajętym lokalu, uruchomiono szkołę powszechną dla dzieci od 7 do 14 lat. Była to szkoła 4-klasowa, dwuzmianowa, z jednym nauczycielem. Do południa uczyła się klasa 3. i 4. a po południu 1. i 2. Zdolniejsi uczniowie mogli po ukończeniu 4 klas uczęszczać do 5. i 6. klasy do Ratoszyna, a do 7. klasy do Chodla. Pierwszy nauczyciel, o nazwisku Buś, dobrze zorganizował szkołę i zyskał sobie duże uznanie wśród mieszkańców wsi. Następnym nauczycielem był nacjonalista ukraiński Michał Pasternak, a po nim Józefa Łazaruk. Przez kilka lat szkoła mieściła się w domu Społecznego Opiekuna Szkolnego we wsi Grondy Jana Głuśca. Za pieniądze uzyskane za dzierżawioną przez Wojciecha Chmurę ziemię szkolną a następnie sprzedaną część szkółki i składki ludności zakupiono materiały i wybudowano z drewna i kamienia wapiennego budynek szkolny kryty blachą. Składał się on z jednoizbowej sali szkolnej i mieszkania dla nauczyciela. Szkoła powstała na wydzielonej ze szkółki parceli, gdzie stoi do chwili obecnej. Po jej ukończeniu, przed drugą wojną światową, nauka odbywała się już w nowej sali szkolnej. Do szkoły w Grondach chodziły też dzieci z Dużego i Małego Zosinka, gdzie szkoły nie było. Wielu uczniów ukończyło tylko 1. i 2. klasę, najwięcej 3. i 4. klasę, a do Ratoszyna do klasy 5. i 6. uczęszczało tylko niewielu. Na dalszą naukę udało się z Grondów w okresie międzywojennym tylko dwu uczniów. Henryk Bródka studiował w Wągrowcu koło Poznania w Seminarium Nauczycielskim, ale przed jego ukończeniem zmarł na skutek wypadku. Autor niniejszego opracowania uczył się od 1937 do 1939 r. w Liceum Państwowym w Kowlu na Wołyniu. Po pierwszej wojnie światowej, na skutek nowych warunków ekonomicznych, ziemia orna nabrała dużej wartości. Szerokie niegdyś wygony na obu krańcach wsi uległy częściowemu zaoraniu. Przy usuwaniu skutków wojny całkowicie zlikwidowano koryto dawnego strumyka od południowej strony wsi. Rozdół został zaorany i uległ wyrównaniu. Podzielone na parcele pastwiska stały się gruntami ornymi. Kopaninę po wyciętym lesie dworskim nad rzeką Chodelką na odcinku od granicy z Chrzanowem do lasu wsi Borów zamieniono też na pola uprawne dla kolonii Borów. Z dawnej osady na pastwiskach pozostało tylko gospodarstwo stolarza Bartkiewicza. Za pastwiskami, przy lesie chrzanowskim powstała niewielka osada – kolonia Chrzanów. Po karczmie na rogu zagajnika, spalonej w czasie wojny, pozostał tylko niewielki kopiec gruzu, porośnięty chwastem. Ziemię po karczmie zagospodarowano jako pole uprawne. W wyniku dawnych sporów i uzgodnień z dworem w Borowie, prawie wszyscy gospodarze z Grondów otrzymali działki lasu, w którym zachowały się liczne ślady wojny w postaci okopów, dołów po pociskach, mogił żołnierskich i niewypałów. Całość lasu należącego do wsi Borów pilnował gajowy Kruczkiewicz, mieszkający w lesie niedaleko młyna w Borowie. Przy sprzedaży ziemi na Niwie dworskiej, sporą część działek zakupili gospodarze ze wsi Grondy. Michał Piechota zakupił dużą parcelę na kopaninie, przy samym lesie. Na tej parceli, w rozdole, biło źródło krystalicznej wody, którą orzeźwiali się pracujący na Niwie żniwiarze. Po jego zaniku, po wodę trzeba było chodzić do gospodarstwa Bęczyńskich lub Bieńków. Na rozwój budownictwa znaczny wpływ miał dostatek materiałów budowlanych. Drewno pochodziło z własnych lasów lub łatwego zakupu a kamień wapienny kopano na każdym polu. Doły po wykopanym kamieniu służyły niejednokrotnie za schowki dla ludzi i zboża w czasie okupacji. Glinę do budowy kopano w gliniankach w lesie lub na ugorze, na końcu szkółki, przy granicy z Zosinkiem. Po zakończeniu I wojny światowej ustawione zostały w Grondach dębowe figury. Na początku wsi obok gospodarstwa Andrzeja Kępki, w środku wsi między gospodarstwem Rutkowskich i Grześkiewiczów oraz na końcu wsi obok gospodarstwa Bródków. Przy figurze na środku wsi odbywały się piękne majówki. Zmarłych niesiono na ramionach do figury, a dalej wieziono furmanką. Długą pamięć o dawnych Grondach i dworku osadźcy na zachodnim końcu wsi zachowały plemiona cygańskie. Grupa Cyganów przybyła pewnego razu do gospodarstwa Antoniego Bródki i chciała koniecznie dokonać odkopania ziemi w oznaczonym miejscu, bo tam są zakopane duże pieniądze. W okresie międzywojennym większość gospodarstw posiadała studnie kopane w kamieniu lub obmurowane. W czasie posuchy wodę przywożono z pobliskiej Chodelki. Dla utrzymania porządku studnie otoczone były niekiedy obszernym czworokątnym murem z kamienia, krytym dachem słomianym. Najbardziej typową obudowę miała studnia u Wojciecha Chmury. Kopane w kamieniu lub obmurowywane piwnice, najczęściej z murowanym sklepieniem, pełniły rolę nie tylko magazynów na ziemniaki i warzywa, ale również rolę obecnych lodówek. Przechowywano tam mleko i przetwory mleczne, mięso, owoce i inne produkty. W niektórych gospodarstwach zachowały się stare, nieraz dobrze ukryte ziemianki, służące w większości do przechowywania zboża oraz innego mienia na wypadek pożaru lub grabieży. Droga przez wieś była wiosną i jesienią, zwłaszcza po deszczu, bardzo błotnista. Wczesną wiosną, w czasie roztopów, płynęła środkiem drogi rzeka. W zimie droga była nieprzejezdna, trzeba było jeździć polem, przeważnie od południowej strony. W składzie ludności zaszły po wojnie zmiany. W wyniku ruchów ludności a także braku męskich potomków zanikły rody Pytów, Rolów, Klocków, Rutkowskich, Opoków, Orłów, Siemionów, Wiertelów i inne. Zanikła grupa chałupników i wyrobników. Oprócz gospodarzy rolników było tylko kilku rzemieślników. Należeli do nich: stolarz Bartkiewicz na pastwiskach, kowal Wójtowicz mający kuźnię obok gospodarstwa Wawrzyńca Kępki, stelmach Jędrzejczyk zwany Hopkaśka, a na Brzezinach rodziny traczy i cieśli Szafranów i Czuryłów. Sklepy prowadzili: Andrzej Gogolewski zwany Płecha, Maciej Koz-łowski i Władysław Kępski. Zachowały się też niekiedy żarna do mielenia zboża, które wykorzystywano jeszcze w czasie okupacji, na przykład w gospodarstwie Bzickich. Funkcję szwaczki w Grondach pełniła przez długi czas Gabriela Abramek. Rolę akuszerki i podręcznej lekarki we wsi spełniała Michalina Piechota. Ona przyjmowała porody, spalała róże, stawiała bańki, opatrywała rannych w bójkach i wypadkach. Ratowała też dobytek w wypadku uroków i czarów. Kilku mieszkańców Grondów brało udział w wojnach carskich. Na przykład w wojnie rosyjsko-japońskiej brał udział Jan Pluta, a w wojnie rosyjsko-tureckiej Michał Piechota. Ich opowiadania o wojnach wywoływały zawsze duże zainteresowanie. Jednym z uczestników pierwszej wojny światowej, służącym w armii carskiej, był Antoni Tulpan. Na skutek odniesionych ran był inwalidą wojennym. Uczestnikami pierwszej wojny światowej, ale już żołnierzami Legionów Piłsudskiego, byli między innymi Michał Czapla i Antoni Głusiec, który wraz z armią gen. Dowbor-Muśnickiego brał udział w słynnych walkach z bolszewikami pod twierdzą Bobrujsk i nad rzeką Berezyną. Jego dowódcami byli gen. Michał Żymierski i płk Emil Czapliński. Wielu mieszkańców Grondów brało udział w wojnie obronnej w 1939 r. Przegrana wojna i niewola niemiecka to bardzo bolesne i często opisywane wydarzenia. Natomiast całkowitym milczeniem okrywano do tej pory losy żołnierzy walczących z bolszewikami. Dlatego należy napisać choć kilka słów na ten temat. Typowym przykładem mogą tu być wojenne losy kaprala Wojciecha Kijewskiego z Grondów. We wrześniu 1939 r. był on żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza – pułk Sarny, na Wołyniu. Napaść o świcie 17 września była zaskoczeniem. Siły polskie na całej wschodniej granicy wynosiły tylko około 20 tysięcy żołnierzy. Resztę skierowano do walki z Niemcami. Siły sowieckie były ponad 20 razy liczniejsze, wsparte oddziałami pancernymi i lotnictwem. Połączone jednostki KOP, chcąc uniknąć okrążenia, w ciągłej walce z wojskami sowieckimi, wycofywały się na zachód. Największe całodzienne walki jednostki KOP stoczyły 28 września w rejonie Szacka, 27 km na południowy-wschód od Włodawy, z siłami 52. Dywizji Piechoty Armii Czerwonej, ponosząc duże straty w ludziach. Po przeprawie na łodziach i w bród przez Bug koło Włodawy, jednostki polskie skierowały się w kierunku Parczewa, chcąc dołączyć do wojsk gen. Kleeberga. W miejscowości Wytyczno, około 20 km na zachód od Włodawy, rozegrała się ostatnia bitwa jednostek KOP. W wielogodzinnej zaciętej walce zniszczono kilkanaście sowieckich czołgów. Straty w ludziach były po obu stronach duże. Osłabionym oddziałom polskim, wyczerpanym całomiesięczną walką oraz marszami, brakowało amunicji i środków opatrunkowych. Wobec wzmożonej akcji lotnictwa i wielokrotnej przewagi wroga, aby ratować resztki żołnierzy, postanowiono rozwiązać jednostki wojskowe i rozproszyć się. Część oddziałów ukryła się w lasach i utworzyła tajną organizację podziemną Korpus Obrońców Polski. Wojciech Kijewski ze swym oddziałem został okrążony i dostał się do niewoli. Czerwonoarmiści i miejscowi Ukraińcy znęcali się nad jeńcami i wymordowali wszystkich rannych Polaków. Pod osłoną nocy Kijewski wydostał się z obozu i w listopadzie dotarł lasami do Grondów. Takie walki i tułaczki odbywali wszyscy żołnierze września 1939 r. Dopiero 1 października 1990 r. w pięćdziesiątą rocznicę bitwy, odbyły się w Wytycznie uroczystości patriotyczno-religijne dla uczczenia tysięcy poległych i pomordowanych żołnierzy KOP. W czasie drugiej wojny światowej w walkach z Niemcami brał udział autor niniejszego opracowania. Przebył, liczący prawie dwa tysiące kilometrów, szlak bojowy zakończony pod czeską Pragą. Brał też udział w operacji berlińskiej. Po ogromnych zniszczeniach w latach 1914–1917 gospodarka rolna na Grondach wracała z trudem do stanu sprzed pierwszej wojny światowej, a od 1928 r. zaczął się nawet jej rozwój. Ale oto spadła nowa klęska w postaci kryzysu w latach 1929–1933. Z tych lat pochodzą wspomnienia o dzielonych na cztery zapałkach, o ziemniakach gotowanych kilka razy w tej samej osolonej wodzie i o jednej parze butów w rodzinie. Dopiero od 1934 r. nastąpiła poprawa, przyspieszona w latach 1937–1939 budową Centralnego Okręgu Przemysłowego. Budowano zakłady przemysłowe w Kraśniku Fabrycznym i Poniatowej. Niektórym chłopom udało się otrzymać pracę i dobre zarobki. We wsi pojawiły się rowery. Z fabryk w Lublinie kupowano kieraty, młocarnie, młynki, żniwiarki. Największe szczęście miał Antoni Tulpan, któremu kilka maszyn kupił brat Franciszek. Będąc bogatym, urządził sobie wraz z synem wycieczkę dookoła świata. Po drodze z Japonii wstąpił na Grondy. Dzięki postępowi kultury rolnej nastąpił wzrost produkcji. Zwiększyła się hodowla i spożycie warzyw, a wśród nich nowo wprowadzonych pomidorów. W wielu domach zainstalowano radia słuchawkowe. Pierwsze radio głośnikowe na akumulator zainstalował, mieszkający u Jana Piątka nauczyciel, Michał Pasternak. Światlejsi gospodarze prenumerowali prasę rolniczą i ludową. Antoni Głusiec prenumerował „Zorzę” i „Gazetę Świąteczną”. Były mieszkaniec Grondów Władysław Siemion, przeprowadziwszy się do Lublina, założył spółkę i uruchomił komunikację autobusową na linii Chodel–Lublin. Wspomnieniem z lat ubiegłych były przechowywane w kufrach i na strychach wielu domów całe rulony carskich rubli i setki milionów powojennych marek. Dopiero wypuszczony w 1923 r. nowy polski złoty, wymienialny na dolary, stał się czynnikiem stabilizacji i rozwoju gospodarki. Spowodowało to obfitość dóbr. Rynek został nasycony, a w wielu dziedzinach powstała nawet nadprodukcja. Życie codzienne w Grondach niejednokrotnie podobne było jeszcze do opisywanego w Chłopach Reymonta. Dużą rolę handlową odgrywały jarmarki. W Chodlu odbywały się one w każdą środę. Cały rynek zapełniony był wtedy straganami, na których można było wszystko kupić targując się o cenę. Kupowało się tam najczęściej ubrania i obuwie a sprzedawało drób. Załatwiano też przy okazji sprawy w gminie. Jarmarki w Bełżycach odbywały się we wtorki i piątki. Tu woziło się na sprzedaż zboże i zwierzęta domowe, a kupowało wszystko co potrzebne do gospodarki. W każdy poniedziałek były jarmarki w Niedrzwicy Dużej, połączone z targami końskimi i świńskimi. Kupowało się tu węgiel ze składu oraz wyroby żelazne. Najważniejszych zakupów dokonywało się jednak w Opolu i Lublinie. Mały handel i usługi same przychodziły do domu. Bydło, cielęta, drób i jajka skupowali w każdej ilości wszędobylscy domokrążcy, szczególnie Żydzi z Chrzanowa, Chodla i Bełżyc. Skupowali oni też na miejscu szmaty, szkło, metale i inne surowce wtórne, sprzedając równocześnie z wozów materiały włókiennicze, garnki i sprzęt domowy. Często odwiedzały Grondy wozy pełne towarów łokciowych, obrazów, nafty i innych materiałów, a usłużni rzemieślnicy świadczyli od ręki usługi szklarskie, ślusarskie, drutowanie garnków, lutowanie, ostrzenie narzędzi itd. Trzodę chlewną kupowali najczęściej na miejscu handlarze z Bełżyc lub wożono ją do Niedrzwicy. Tam przedsiębiorca Malinowski prowadził skup po dobrych cenach i wywoził do Mysłowic na przemysłowy Śląsk. Najlepsze konie kupowało wojsko, płacąc wysokie ceny. Jak w powieści Reymonta odbywały się jeszcze barwne odpusty. Jeżdżono na nie zgodnie z tradycją do bliskich a nawet dalekich parafii. Najważniejszy, parafialny odpust odbywał się na św. Piotra i Pawła w Ratoszynie. Odpust był okazją do zakupu zabawek, pamiątek religijnych, uroczystości rodzinnych a także przyjmowania w domu gości. W Chodlu odbywał się duży odpust w Święto Matki Boskiej Siewnej. Do Urzędowa jeździło się na odpust w drugi dzień Zielonych Świątek, przywożąc od św. Otylii wodę leczącą oczy. Jak w całej okolicy, tak i na Grondach kultywowane były tradycyjne zwyczaje. Przez cały adwent trwały przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Robiło się dużo ozdób choinkowych, a więc różnych figurek ptaków i zwierząt, wycinanek z papieru kolorowego, łańcuchów z bibuły lub papieru i słomy oraz innych. Co zdolniejsi robili przepiękne pająki z ciętych kawałków prostej i sztywnej słomy oraz nici, często kolorowane i wieszane u sufitu. Kolacja wigilijna składała się z wielu dań. Do domu na wigilię wnoszono snop zboża i siano na stół. Po opłatku i spożyciu kolacji śpiewano kolędy. Potem dawało się po kawałku czerwonego opłatka i kawałku chleba koniom i krowom, aby o północy przemówiły ludzkim głosem. Wielką radość w karnawale sprawiali kolędnicy, najczęściej z Kłodnicy lub Borzechowa. Były to dość liczne zespoły z Herodem, śmiercią, aniołami, diabłem, Żydem itd. Zaraz po Trzech Królach odwiedzał Grondy ksiądz proboszcz, który znał osobiście prawie wszystkich mieszkańców. Jeżdżący z księdzem kościelny zbierał kolędę ofiarowaną kościołowi w postaci kilku snopów zboża – najczęściej pszenicy lub żyta. W święto Matki Boskiej Gromnicznej poświęcano gromnice, które były zapalane w chwilach śmierci, piorunów lub innej trwogi. We wtorek przed środą popielcową obchodzono kusaki. Po domach, szczególnie tych, gdzie były dziewczęta, chodzili ubarwieni na czarno chłopcy, śpiewając żartobliwe piosenki i zbierając podarunki. W tym dniu, każdemu kto się zagapił, przyczepiano dyskretnie z tyłu ubrania jakiegoś „klocka” to jest kawałek szmaty, papieru lub wydmuszek z jajka. Nosił ten klocek dopóty, dopóki nie spostrzegł że się z niego śmieją. Przez okres wielkiego postu trwały przygotowania do Świąt Wielkanocnych. Wieczorami pisano pisanki, robiono sikawki na „lejosa” z dzikiego bzu oraz kołatki drewniane służące do kołatania w Wielki Piątek zamiast dzwonków. Palmy na Niedzielę Palmową sporządzano z gałązek bazi lewiny z lasu i gałązek trzciny ze stawu na Chrzanowie lub w Borowie, często barwionej. Ze święconym chodziło się do kościoła do Ratoszyna, przynosząc wodę święconą, trzymaną w domu do następnych świąt. W nocy z Wielkiej Niedzieli na Poniedziałek grupy chłopaków chodziły kolejno pod okna każdego domu i śpiewały pieśni wielkanocne oraz obyczajowe, zbierając jajka, kiełbasę i inne podarunki. Inne pieśni śpiewano gdy gospodarz był hojny a inne jeśli skąpy. „Lejos” w Wielki Poniedziałek był bardzo pracowity. Wszyscy domownicy, sąsiedzi oraz wszystkie panny we wsi musiały być oblane. Na Zielone Świątki przybrane były i umajone obejścia domów a nawet krowy na pastwiskach. Majówki odbywały się przez cały maj, każdego wieczora śpiewano litanię, a następnie kilka pieśni majowych. Ich echo niosło się z Grondów na okoliczne wioski a stamtąd znów na Grondy, tworząc radosną atmosferę. W oktawę Bożego Ciała święcono uroczyście wianki, obowiązkowo z pachnącą macierzanką i rozchodnikiem. Służyły one po zaschnięciu do kadzenia mieszkań. W dzień Matki Boskiej Zielnej z każdego domu niesiono do poświęcenia w Ratoszynie bukiet plonów, obowiązkowo z jabłkiem. Z wielkim przejęciem obchodzony był dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Nie zapominano o grobach na cmentarzu polowym w Borowie. Na Grondach było dużo sadów. Kupcami owoców byli Żydzi najczęściej z Bełżyc, którzy kupowali sady na pniu, po wiosennym zawiązaniu się owoców. Koczowali oni w sadach przez całe lato aż do jesiennych zbiorów. W okresie międzywojennym a także za okupacji hodowano dużo tytoniu, w większości cennej odmiany Virginia. Do suszenia tytoniu budowano z kamienia wapiennego specjalne budynki – suszarnie, gdzie przez wiele dni w przepisowej temperaturze suszono tytoń. Za okupacji w suszarniach często pędzono samogon – bimber z ziemniaków, mąki żytniej lub z melasy. Przed drugą wojną światową na Grondach dorosło już nowe, powojenne pokolenie. Nastąpiło duże rozdrobnienie gospodarstw i znaczne przeludnienie wsi. Na jednym dawnym gospodarstwie było kilka rodzin. Doprowadziło to, po wyzwoleniu, do opuszczenia wsi przez prawie połowę mieszkańców, szczególnie bezrolnych lub małorolnych. Migracja miała różne kierunki. Jedna grupa wyjechała do powiatu tomaszowskiego, pod wschodnią granicę w okolice wsi Żużel, nad rzeką Sołokiją. Po zabraniu tych terenów przez ZSRR, grupa ta przeniosła się w okolice Białogardu, gdzie gospodarzy nadal. Druga grupa przeniosła się na Warmię i Mazury. Kilka rodzin gospodaruje w okolicy Pabianic. Ale najwięcej osób przeniosło się do miast i nowych osad przemysłowych na stałe, podejmując pracę zarobkową. Wszystkie grupy utrzymują z Grondami wzajemne kontakty rodzinne. Nadszedł rok 1939. Od miesiąca marca tego roku panowała atmosfera podniecenia. Fatalnie tłumaczono sobie na wiosnę znaki na liściach drzew i komety na niebie. Przepowiednie starych ludzi że „czarny orzeł na wschód się obróci, lecz ze złamanym skrzydłem wróci”, połączone z wiadomościami radiowymi wskazywały, że stanie się coś niezwykłego. Grupa geodetów wczesną wiosną przeprowadziła weryfikację topograficzną w Grondach i okolicy. Pojawili się emisariusze hitlerowskiej piątej kolumny. Pod koniec sierpnia nastąpiła mobilizacja. Poszli na wojnę wszyscy rezerwiści. Wojsko zarekwirowało wiele koni i wozów konnych wydając asygnaty, za które właściciele nigdy nie otrzymali pieniędzy. I pierwszego września stało się. Pierwszych niemieckich żołnierzy zobaczyliśmy w Chodlu, gdzie weszli bez walki w połowie września. Z ciekawości wymienialiśmy z nimi jajka na żołnierski chleb. Rozpoczął się pięcioletni okres okupacji. Opisanie okresu okupacji niemieckiej w okolicy, z uwzględnieniem walki zbrojnej, wymaga oddzielnej pracy. Być może, będzie nią praca ostatniego żyjącego jeszcze dowódcy miejscowego oddziału AK „Opala” – Stanisława Wnuka z Borowa. Dlatego z tego okresu zasygnalizowanych zostanie tylko kilka szczegółów wartych pamięci, a którymi przypuszczalnie nikt się nie zajmie. Gospodarzem jednego z obiektów w zakładach przemysłowych na Budzyniu pod Kraśnikiem, po wkroczeniu Niemców, był mieszkaniec Grondów inwalida Bigos. Dzięki jego energii i pomysłowości gospodarze ze wsi Grondy i okolic niedrogo zakupili i wywieźli bardzo dużo materiałów budowlanych, które mogliby zabrać Niemcy na cele wojskowe. Szkoła powszechna w Grondach była nieczynna. Klucze przechowywaliśmy u siebie. W sali lekcyjnej odbywały się zebrania gromadzkie, spisy rolne a wieczorem zebrania miejscowej placówki BCh. Tajne nauczanie młodszych dzieci prowadzone było w dwóch grupach. Jedną, większą grupę, prowadził ukrywający się na Grondach Władysław Siemion, mieszkający u swej siostry Pluciny. Drugą, mniejszą grupę uczył autor tego opracowania. Nauka odbywała się w sali szkolnej lub w umówionych domach. Dzięki swemu położeniu między lasami i trudnej dostępności komunikacyjnej Grondy, podobnie jak cała okolica, były terenem aktywnej działalności partyzanckiej. Kwaterowało tu wiele grup zbrojnych, szczególnie ze zgrupowania AK. Był to teren działalności oddziałów cichociemnego majora Jana Poznańskiego ps. „Ewa” aż do jego śmierci w dniu 22 października 1943 r. w Opolu. Następnym komendantem oddziałów był cichociemny major Hieronim Kazimierz Dekutowski ps. „Zapora” – jeden z najznakomitszych dowódców partyzanckich Okręgu Lubelskiego. W Grondach przechowywała się przez kilka dni w głębokiej tajemnicy grupa żołnierzy alianckich, pilnie poszukiwanych przez okupantów. Przebywali tu oficerowie i żołnierze sowieccy, zbiegli z niewoli niemieckiej. Jeden z ukrywających się żołnierzy Michaił stał się przyczyną wielu tragedii. Przez niego zginął w krematorium na Majdanku sołtys Borowa Jan Buczyński – wielki patriota. Spalone też zostały przez bojówkę AL na Grondach dwa gospodarstwa oraz pobity wraz rodziną sołtys i zastępca sołtysa. Grupa ukrywających się oficerów Ormian została w czasie karnej ekspedycji schwytana w lesie przez Niemców i zabrana na Majdanek. Był wśród nich lekarz, władający czterema językami. W obozie na Majdanku powierzono mu ważną funkcję. Dzięki temu ratował on wielu polskich więźniów obozowych a przez pewien czas utrzymywał z mieszkańcami Grondów tajne kontakty. Niemcy organizowali przeciwko gospodarzom wsi Grondy wiele karnych ekspedycji za niedostarczanie kontyngentów kartofli, zboża, świń, krów oraz drewna opałowego. Bili i aresztowali schwytanych mieszkańców. Okrucieństwem przy ściąganiu kontyngentów odznaczał się służący wiernie okupantom wójt gminy Chodel – Wełna z Trzcińca, który osobiście chodził po domach i bił mieszkańców. Po kilku tygodniach rządów został zlikwidowany w domu. Niemcy organizowali też obławy przeciw członkom ruchu oporu. W czasie jednej z tych obław aresztowali i uwięzili na Majdanku między innymi Aleksandra Owczarskiego i Jana Abramka, który po powrocie z obozu zmarł wkrótce z wycieńczenia i odniesionych obrażeń. W czasie okupacji większość młodych mężczyzn, szczególnie w okresach nasilonych represji, nie nocowała w domu, tułając się po różnych kryjówkach i ratując się ucieczką. Do akcji przeciw okupantowi włączeni byli wszyscy mieszkańcy. Przetrzymywano i żywiono kwaterujących partyzantów i ukrywających się mieszkańców miast. Jeżdżono na podwody z partyzantami. Ukrywano świnie, zboże i inną żywność, aby utrudnić okupantowi jej zdobycie. Do niektórych gospodarstw przybyły na utrzymanie rodziny krewnych – uciekinierów z polskich ziem wschodnich. Na przykład u Antoniego Głuśca przebywała do wyzwolenia rodzina Natalii Rutkowskiej, która ledwo uszła z życiem z rąk ukraińskich morderców. Na przełomie 1942 i 1943 r. powstała w Grondach placówka BCh. Pierwsze zebranie organizacyjne odbyło się w mieszkaniu Wacława Zezuli. Do placówki zgłosili się przede wszystkim podoficerowie i żołnierze rezerwy WP którzy ocaleli w walkach z Niemcami i bolszewikami w 1939 r. Następnie wstąpiła do organizacji grupa młodzieży. Komendantem placówki został kapral rezerwy Stanisław Szafran. Po jego tragicznej śmierci komendantem był kapral Wojciech Kijewski. Reprezentował on placówkę na zjeździe zjednoczeniowym BCh z AK, który odbył się w Stanisławowie. Po wyzwoleniu członkowie placówki prawie w całości opuścili wieś. Komendant rejonowy BCh kapitan Gołąb z Wierzchowisk, nauczyciel, pseudonim „Ostroga”, któremu podlegała placówka w Grondach, został prawdopodobnie wywieziony do ZSRR. Moje pismo w jego sprawie, skierowane do profesora Orłowskiego z UMCS – specjalisty od historii najnowszej, pozostało bez odpowiedzi. Prócz młodzieży należącej do BCh kilka osób z Grondów należało do AK i do NSZ. Placówka BCh nie miała za zadanie bezpośredniej walki z okupantem, gdyż było to zadaniem oddziałów leśnych. Działalność placówki polegała na trzymaniu wart, ochronie ludności przed rabunkami i pomocy dla oddziałów lotnych w akcjach bojowych i przyjmowaniu zrzutów. Zrzuty odbywały się najczęściej na Wałach lub obok lasu radlińskiego. Wyjątkowo jeden zrzut odbył się na Grondach, na polu Jana Chrzanowskiego. Członkowie placówki zajmowali się kolportażem prasy podziemnej, prowadzeniem nasłuchu radiowego i akcji informacyjnej dla ludności. Uzbrojenie placówki było słabe. Kilka sztuk broni, w tym jeden rkm, były zmagazynowane w środku bardzo grubego muru z kamienia i dostępne tylko dla najbardziej wtajemniczonych. Placówka była zorganizowana w ramach planu „Burza”. Naczelne dowództwo WP w Londynie przewidywało wstępnie, że Wojsko Polskie wkroczy do Polski od strony Jugosławii lub Włoch i zorganizowane zostanie ogólnonarodowe powstanie zbrojne. Wtedy wszystkie placówki stałyby się jednostkami bojowymi. Ale pierwsze wkroczyły do Polski od wschodu wojska radzieckie, które rozbrajały oddziały partyzanckie i powstania nie było. Ubocznym produktem walki zbrojnej z okupantem były dokonywane, jak w każdej wojnie, kradzieże, napady i rabunki z bronią w ręku na ludność cywilną. W przypadku ich ujawnienia stosowana była przez oddziały Kedywu kara śmierci na rabusiach, zarówno partyzantach, jak i cywilach. Trudno się dziwić, że obecnie społeczeństwo wiejskie wspomina z okupacji tylko poniesione krzywdy a nie wątek patriotyczny ruchu partyzanckiego. Komuniści zwalczali bowiem przez pół wieku tradycje AK i BCh. W wyprawie wojsk niemieckich na Moskwę brał udział mieszkaniec wsi Grondy Stanisław Pluta, który na wiosnę 1941 r. został zabrany przez Niemców w charakterze furmana. Po załamaniu się ofensywy pod Moskwą został zwolniony i wrócił do domu. Wyniszczona i wymęczona hitlerowską okupacją wieś Grondy czekała na wyzwolenie. Nadeszło ono w końcu lipca 1944 r. w czasie żniw. Wszystkie oddziały zbrojne polskiego podziemia brały udział w walkach i rozbrajaniu Niemców. Radziecki dywizjon artylerii przeciwpancernej wkroczył od strony Chrzanowa i rozlokował się na jedną dobę w lesie wsi Grondy. Wszystkimi drogami przemieszczały się na zachód oddziały radzieckiej piechoty. Na piaszczystej drodze przez zagajnik grzęzły samochody i taczanki, które pomagaliśmy żołnierzom wyciągać z piachu. Na płotach pojawiły się plakaty z manifestem PKWN. Żołnierze z placówki BCh pełnili z opaskami na ramieniu służbę porządkową. W Chodlu władzę objął radziecki komendant wojenny. Radość z wyzwolenia nie trwała długo. Rozpoczął się okres okupacji stalinowskiej. Na Lubelszczyźnie bolszewicy aresztowali około trzydzieści tysięcy żołnierzy AK i BCh. Około 13 tysięcy żołnierzy wywieziono do ZSRR do więzień i obozów pracy oraz na Sybir. Członkowie AK i BCh z Lubelszczyzny więzieni byli między innymi w obozie Diagilewo koło Riazania. Droga wiodła przez więzienia w Moskwie, Charkowie i inne. Dużo aresztowanych rozstrzelano w lasach lub zamęczono na miejscu w Lublinie. Aresztowania przeprowadzały specjalne formacje NKWD, które oficjalnie nazywały się wojskami NKWD Ochrony Tyłów. Znajdowały się one bezpośrednio na zapleczu frontu. Całością akcji na ziemiach polskich dowodził generał Iwan Sierow, szef struktur kontrwywiadu w strefie przyfrontowej i na tyłach. Wśród wielu aresztowanych i zamęczonych na miejscu znaleźli się Józef Tulpan i Stanisław Madej z Grondów. Intensywne starania zrozpaczonych rodzin o ich odnalezienie w Lublinie nie dały rezultatu. Nie było ich w wykazach aresztowanych przez UB. NKWD zaś nie informowało władz polskich o likwidowanych Polakach. Generał Sierow działał bowiem zgodnie z umową zawartą przez polski rząd komunistyczny z rządem radzieckim. Ilość aresztowanych członków ruchu oporu i inteligencji na Lubelszczyźnie była tak olbrzymia, że nie mieściła się w Lubelskim Zamku zamienionym na więzienie. Dlatego też organizowano obozy w terenie, gdzie na miejscu dokonywano egzekucji. W mieście Lublinie placówki NKWD i UB miały w kilkudziesięciu miejscach więzienia lokalne, np. przy ul. Lipowej, Krótkiej, Chopina i Krakowskim Przedmieściu 47 – gdzie przetrzymywano, między innymi, więzionych mieszkańców z Grondów. Największe więzienia sowieckiej Informacji Wojskowej mieściły się przy ul. Narutowicza i na Probostwie. Okres okupacji stalinowskiej był do niedawna oficjalnie przemilczany w środkach masowego przekazu. Dopiero obecnie w prasie ukazują się artykuły, a w TV i radio nadawane są audycje demaskujące fakty mordowania i więzienia polskiej ludności. W okresie okupacji niemieckiej, a także okupacji stalinowskiej i związanej z nim wojny domowej, wielu mieszkańców Grondów straciło życie. Pamięć o nich ulega powoli zatarciu. Prawdziwe kulisy niektórych tragedii znają tylko członkowie najbliższej rodziny. Nie będę ich opisywał, aby nie jątrzyć pozostałych u nas, starszych, ran. Dla młodych – to już historia.
|
||
|
||
|