Głos Ziemi Urzędowskiej 2005


Małgorzata A. Ciosmak

Skarb

 

Zła wieść szła przez ostępy leśne, pola, wsie i warowne miasta. Daleko na północy, za niejedną rzeką i morzem skupiały się wrogie oddziały szwedzkiego potopu. Wojska groźne, bezwzględne, nie znające litości łupiły, paliły, brały w niewolę, pozbawiały życia. W niedalekim Lublinie nie było już zakonu trynitarzy, którzy natychmiast zaczynaliby zbierać pieniądze na wykup wziętych do niewoli. Szwedzi byli coraz bliżej. Tylko mocno obwarowane miasta dłużej stawiały opór, ale i one ulegały najeźdźcom z braku pożywienia, wody i wycieńczenia długotrwałym oblężeniem. Na Urzędowian padł blady strach. Zasobni w dobra, ziemie i przedmioty z drogocennych kruszców drżeli o dobytek. Drewniane domy, choć stały wiele dziesiątków lat, przecież nie mogły oprzeć się ogniowi, który zawsze szedł za najeźdźcą. Rajcy miejscy i starosta zebrali się by radzić, jak przygotować się do odparcia wroga, jak przetrwać zły czas. Pewnie z Lublina zjadą tu urzędy municypalne i królewskie. A jak za wojną przyjdzie zaraza? Trzeba szykować zapasy żywności, oręża, wody, umocnić wały. Skarbiec królewski może być zagrożony, cenne wota w kościele, kielichy i monstrancje ofiarowane przez królów i możnych... Zabezpieczenie tego wymaga staranności. Sprawdzono już lochy wiodące pod ziemią z kościoła w trzy strony. Ludność pochowała co cenniejsze rzeczy w piwnicach, jamach w lesie, stawiając sobie znane znaki, aby potem, gdy minie zagrożenie, dotrzeć do ukrytych skarbów.

Wojomir, jak inni szykował się na wojnę z potopem. Wiedział jak trudno z nimi walczyć więc codziennie ćwiczył z innymi sprawność władania bronią, uchylanie się przed ciosem. W pełnym rynsztunku wsiadał na koń i galopował do upadłego wywijając szablą i tnąc wyimaginowanego wroga. Jako doświadczony w walkach miał ochraniać Urzędów, podczas gdy wielu udawało się pod rozkazy króla.

Wróg powoli, ale skutecznie opanowywał kolejne miasta. Pewnego dnia na horyzoncie od Skorczyc i Leszczyny pojawiła się łuna pożaru. Kto mógł uciekał głęboko w lasy zwierzynieckie i ostępy Wolskiego Boru. W gęstwinie leśnej jazda nie miała co robić, była więc szansa na przeżycie. Kto musiał, został w mieście. Wreszcie wróg stanął u wrót miasta. Walki były zacięte. Szwedzi spodziewali się, że w Urzędowie są wielkie bogactwa. W końcu to królewskie miasto. Oblegali do skutku. Pożary wywołane w mieście dopełniły dzieła zniszczenia przez armaty. Wróg wpadł z impetem, zaś mieszkańcy i obrońcy pochowani w podziemnych korytarzach uciekali poza mury miejskie, gdzie pod przydrożnymi krzyżami były zamaskowane wyjścia. Ze łzami w oczach patrzyli z daleka jak płoną domy, kościół, nadstawy na wałach. Kiedy się ściemniło Wojomir z kilkoma towarzyszami podkradł się pod dogasające zgliszcza Urzędowa, aby rozpoznać, co się dzieje. Zauważył, że w kierunku Przedmieścia Mikuszewskiego pod osłoną nocy podąża samotny jeździec na koniu, prowadząc za sobą objuczonego jakimś pokaźnym ładunkiem drugiego wierzchowca. Było to niezwyczajne zachowanie i dlatego nasz bohater postanowił podążyć za wymykającym się z miasta ubranym na wzór wojsk szwedzkich. Tak dotarł w okolice Godowa. Kiedy księżyc wyjrzał zza chmur, w ostępie leśnym zrobiło się widniej. Wojomir zobaczył, że wróg zatrzymał się i z upodobaniem, wyjmując kolejne przedmioty zrabowane w Urzędowie, przygląda się im. Gniew wezbrał, gdy w świetle księżyca zalśniły korona królewska i monstrancja. Zaatakował niczego nie spodziewającego się Szweda i po krótkiej walce pozbawił go życia. Pozostał problem zrabowanego skarbu. Nie można było z nim wracać, bo dzień się już rozwidniał, a do leśnej kryjówki Wojomira i towarzyszy było za daleko. Postanowił skarb zakopać, a na drzewach wyciąć znaki. Jak pomyślał, tak zrobił. Zanim słońce stanęło wysoko, wrócił do oddziału rycerzy, nie mówiąc co zaszło. Zdarzenie musiało być utrzymane w tajemnicy, aby nie skusić kogoś niepotrzebnie do wydobycia skarbu.

Wojna ze Szwedami trwała długo. Urzędów z trudem odbudowywał się ze zgliszcz. Powoli wracali jego mieszkańcy i zbrojne oddziały, które podążały za uciekającym na północ wrogiem. Wrócił i Wojomir, ale ledwo żywy z odniesionych ran. Walcząc o życie nie pamiętał o skarbie zakopanym w godowskim lesie. U kresu przypomniał sobie, że nie może zabrać tajemnicy do grobu. Przywołał najstarszego syna, ale sił zabrakło by opisać drogę i zawartość leśnego skarbca.

*  *  *

Taki mógł być przebieg wydarzeń, których rezultat trudno było przewidzieć. Najstarsi mieszkańcy Urzędowa wprawdzie wspominali o jakimś skarbie znalezionym w początkach XX wieku, ale zazwyczaj opowiadano o nim w charakterze rozrywki towarzyskiej czy też legendy, nie za bardzo mającej pokrycie w rzeczywistości.

Ciotka Stefana Dzikowskiego – Helena Dzikowska wspominała, że jeszcze przed I wojną światową Piotr Dzikowski miał las. Pradziadek Stefana pewnego razu odkrył na niektórych drzewach wycięte znaki w kształcie krzyży. Przypuszczał, że mogą one, właściwie odczytane, doprowadzić do czegoś ukrytego w tym lesie przed wielu laty, na przykład do jakiegoś skarbu. Znaki na korze drzew zauważyli również pracujący na jego rzecz robotnicy. Zajmowali się oni ścinaniem i karczowaniem drzew. Trudno było utrzymać odkrycie w tajemnicy, mając gospodarstwa w Urzędowie, Godowie, Skorczycach. Wśród robotników pracował jeden o nazwisku Kot. Właśnie on z towarzyszami wykopali znaleziony skarb. Było w nim mnóstwo złotych i srebrnych monet, kielichy, monstrancja i wiele innych drobnych przedmiotów i biżuterii. Jako im nieprzydatne, postanowili kielichy i monstrancje sprzedać w Lublinie. Kiedy z ofertą sprzedaży zwrócili się do Żydów, ci postraszyli ich policją. Uciekając w popłochu zostawili przedmioty. Pieniądze i inne drobne przedmioty Kot przewiózł do Urzędowa, gdzie na działce (dzisiaj) Mariusza Dzikowskiego ukrył je, obiecując, że się skarbem podzieli z Piotrem Dzikowskim. Niestety obietnica nie została spełniona, bo Kot spadł z wysokości i w wyniku odniesionych obrażeń zmarł, nie wyjawiając sekretnego miejsca ukrycia skarbu. Losy działki na rogu Rynku i ulicy prowadzącej ku wałom były rozmaite. Do roku 1918 właścicielem był Piotr Dzikowski, po nim urzędowski aptekarz Sawa, a następnie Żyd Wurman, prowadzący sklep z żelazem i dłużyzną, Wójcicki, a obecnie wnuk Wójcickiego – Mariusz Dzikowski.

Kolejne wydarzenia mogły wyglądać tak, jak to przedstawił w liście do Redakcji Sylwester Buda. U zbiegu ulicy Janowskiej i Rynku na działce stał w głębi budynek gospodarczy, a przy Rynku dom mieszkalno-handlowy w którym Żyd o nazwisku Wurman miał sklep „żelazny”. Na placu pomiędzy obydwoma budynkami wynajęci robotnicy, wśród nich Władysław Rossowski, wykonywali wykop pod budowę głębokiej piwnicy. Szczęśliwym trafem ten właśnie Rossowski, na niedużej głębokości wykopał naczynia wypełnione złotymi monetami i innymi przedmiotami. Podobno wśród nich była korona. Ów znaleziony skarb zabrał ze sobą Rossowski, nie dzieląc się znaleziskiem z nikim. W krótkim czasie z wyrobnika stał się „Panem Rossowskim”, tak kazał się do siebie zwracać. Zaczął prowadzić wystawny tryb życia. Wszedł w zażyłości z niektórymi urzędnikami gminy i powiatu. Uzyskał pozwolenie na broń myśliwską i z kłusownika stał się myśliwym. Polowania, tak zwany gest, znacznie nadwerężyły zasoby skarbu. Ostatnie monety pochodzące ze skarbu Rossowski zgubił w ubikacji. Przypadkiem znalazła je dziewczynka o nazwisku Zawadzka. Znalezione monety musiała oddać właścicielowi, ponieważ gdy się o tym dowiedział usilnie domagał się zwrotu. Upadek Pana Rossowskiego był szybki i bolesny. Kolejno sprzedawał kupione ziemie i wykonaną ze złota ze skarbu biżuterię żony. Dubeltówkę zamienił na widły i powrócił do roli najemnego pracownika.

Jednak o znalezisku nie sposób było milczeć. Policja zareagowała wtedy, gdy rozniosło się, że wśród przedmiotów była korona. Przesłuchiwano Rossowskiego aż wymienił wszystkie nazwiska osób, które cokolwiek ze skarbu od niego kupiły. Najbardziej interesowano się nabywcą korony. Okazał się nim Sawa – aptekarz, który oprócz korony kupił wiele monet. Po zeznaniach w policji do Urzędu Gminy przybył pracownik muzeum z Krakowa. Po kolei wzywano nabywców cennego znaleziska i pod odpowiedzialnością karną skłaniano do zwrotu kupionych przedmiotów. Trudno ocenić, czy wszystkie przedmioty zwrócono. Część z pewnością została przerobiona na rozmaite ozdoby, pierścionki, obrączki. Aptekarz Sawa oprócz monet oddał również koronę, co było niezwykle ważne. Sylwester Buda historię tę spisał na podstawie opowiadań swojego ojca – Józefa Budy.

*  *  *

Każdego z nas interesuje, jakie były dalsze losy urzędowskiego skarbu. Do końca nie da się tego stwierdzić ponad wszelką wątpliwość. Pewne jest to, że zapisane pod nazwiskiem Rossowskiego powędrowały do powiatu, który mieścił się w latach trzydziestych XX wieku w Janowie Lubelskim. Następnie skarb wędrował po krakowskich muzeach, w których jedynie znajduje się wzmianka, że tam był lub że został przekazany dalej. Zarówno w Muzeum Archeologicznym, Muzeum Polskiej Akademii Umiejętności, jak i Muzeum Czapskich istnieją tylko opisy części zawartości skarbu, głównie monet. W końcu lat 70. odbywał się w Lublinie zjazd Polskiego Towarzystwa Geograficznego. Uczestnik tego zjazdu – Dyrektor Muzeum Archeologicznego w Krakowie w rozmowie o skarbie urzędowskim twierdził, że w magazynie znajduje się korona zwana „urzędowską” i że przez pewien czas była ona prezentowana na ekspozycji. Badania przeprowadzane przeze mnie niestety tego faktu nie potwierdziły. Natomiast ślad, według informacji pracowników tego Muzeum, prowadził do Warszawy, do Państwowego Muzeum Archeologicznego przy Placu Bankowym. Z informacji tam uzyskanej wynika, że posiadali i posiadają tam tylko opis znaleziska, a w zasadzie jego niewielkiej części. Dopuszcza się to, że skarb został podzielony pod względem rodzaju znalezionych przedmiotów i monet, rozesłany do muzeów, w tym do Lublina i Kraśnika, lub też zagrabiony podczas II wojny światowej i wywieziony przez któregoś z najeźdźców.

Skromny opis, jaki można znaleźć w literaturze archeologicznej jest następujący:

 

 

SKARB MONET Z URZĘDOWA

Str. 131, pod pozycją maj 1931 r.

Urzędów – powiat janowski – polskie monety z XV, XVI wieku, oraz z lat 1547–1664, szwedzkie z r. 1588, belgijsko-hiszpańskie 1606–1650, polsko-rosyjskie 1833, szwajcarskie 1623, duńskie z XVIII w., brandenburskie 1621–1699, austriackie 1578–1611, węgierskie 1555–1626, pruskie 1636, krzyżackie z XV w. oraz guzy srebrne do żupana.

Autor: dr Ksawery Piwocki

Tytuł artykułu: „Wykopaliska monet i inne znaleziska w okręgu konserwatora lubelskiego z lat 1930–1933”.

„Wiadomości Numizmatyczno-Archeologiczne”

Organ Towarzystwa Numizmatycznego w Krakowie pod redakcją Ludwika Piotrowicza, przy współpracy Wł. Semkowicza i St. Gąsiorowskiego

Tom XV, rocznik 1933

Wydano zasiłkiem Kasy Mianowskiego w Krakowie 1934

Skład Główny w Księgarni Gebethnera i Wolffa w Krakowie.

 

 

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |