Głos Ziemi Urzędowskiej 2003


Zdzisław Mazurkiewicz

Rzeka Urzędówka i jej małe dopływy jako przedsmak bajor

Dolinę rzeki Urzędówki od Skorczyc do jej ujścia, gdzie wpada do rzeki Wyżnicy, pamiętam od lat dziecinnych. Pamiętam też bajora, które tworzyła rzeka.

Znajomość bajor zawdzięczam swojemu dziadkowi, który był gajowym i posiadał łąkę na tych bajorach i zawsze zabierał mnie do wywożenia siana korytem do miejsc suchych celem jego wysuszenia.

Wprost czuję zapach wysuszonego siana i widzę, z jakim apetytem zjadały go krowy całą mordą, a nie pół mordą, jak obecnie paszę nieekologiczną przesyconą różnymi środkami ulepszającymi, smakowymi i nawozami. Stąd wniosek, że krowy już wtedy wiedziały co to jest ekologia.

Dzisiaj ludzie się nad tym nie zastanawiają zanieczyszczając rzeki i łąki opakowaniami po różnych chemikaliach i środkach ochrony roślin.

Bajora były siedliskiem ptactwa wodnego, ryb, zwierzyny, której było bardzo dużo w lasach po obu stronach rzeki. Świadczy o tym nawet nazwa lasu od południowej strony rzeki „Zwierzyniec”.

Malownicze rozlewiska Urzędówki.

Według opowiadań ludzi starszych głównym pożywieniem biednych, mieszkających wokół bajor były ryby, dziczyzna, jaja dzikich kaczek, owoce leśne.

Uroki bajor opisał pięknie Bolesław Wyrostek w artykule Bęczyn, bajory i rzeka w „Głosie Ziemi Urzędowskiej” z 1995 r.

Jaka wielka szkoda, że bezmyślność wszelkiego rodzaju poprawiaczy natury zniszczyła tak piękne uroczysko.

Widzę i słyszę jeszcze dzisiaj stada zrywających się do lotu kaczek, brodzących bocianów, rechot żab, odgłosy zwierząt i śpiew ptactwa.

Rzeka Urzędówka wypływa spod Wilkołaza i ciągnie się na przestrzeni ponad 20 km. W okolicach Dzierzkowic wpada do rzeki Wyżnicy i z nią razem do Wisły.

Przed melioracją Urzędówka tworzyła niezapomniane, urokliwe rozlewiska. Z „górek” wypływały przezroczyste źródełka czystej i smacznej wody. Na łąkach były charakterystyczne, jak na bajorach, tak zwane okna i puniki.

Po obu stronach rzeki ciągną się łąki, które kiedyś, w czasie kwitnienia, stanowiły przepiękny różnokolorowy kobierzec. Mam taką cichą nadzieję, że to jeszcze wróci, bowiem w tym roku zauważyłem w okolicy Domu Ludowego kwitnącą jak dawniej łąkę, która wyglądała jak różnobarwny dywan.

Mam też nadzieję, że powrócą i bajora, co byłoby wielkim osiągnięciem dla Urzędowa i okolic.

Rzeka od dworu Skorczyckiego do granicy Gór była obsadzona niskimi drzewami, trudno mi określić jakie były to drzewa, coś jakby wierzba z drobnymi gałązkami. Na granicy Gór i Skorczyc była usypana grobla oddzielająca niwę dworską (na której była plantacja chmielu) od Gór. Na grobli rosła potężna sokora, jak głosi legenda, sadzona rękami Mikołaja Reja, który był właścicielem Skorczyc. Sokora była bardzo gruba, trudno mi określić jej obwód, jak pamiętam był to już tylko pień wysokości około 5–6 metrów. W części pionowej była luka, tak że można było wchodzić do środka. Jak sobie wyobrażam wewnątrz mogły usiąść przy małym stoliku cztery osoby. Niedaleko obok sokory stał młyn pana Czuryłowskiego. Przed młynem rozlewisko rzeki tworzyło staw, który był przejezdny w górnym miejscu. Rolnicy, wracający z jarmarku, przejeżdżając tędy poili konie. Wańkowicz bywał częstym gościem dworu, jako pisarz interesował się wszystkim, często odwiedzał młyn i pytał młynarza Czuryłowskiego jak prosperuje jego młyn, a że młynarz był człowiekiem żartobliwym odpowiedział: Panie ja do tego młyna dokładam. A z czego Pan żyje? Zapytał Wańkowicz. Na to młynarz odpowiedział: W niedzielę nie pracuję przez co zaoszczędzę i z tego cały tydzień żyję. Prawdopodobnie stąd wzięło się powiedzenie: „Żydzie jak Ci się handel nie opłaci to go rzuć”.

W Urzędowie niemal na całej długości rzeki znajdowały się źródła, zaznaczam, że wszystkie dopływały do rzeki i zasilały ją w wodę. Niestety, niektóre z nich już pozanikały. A oto najważniejsze:

– od strony północnej na granicy Góry–Rankowskie, istnieje jeszcze do dzisiaj, obecnie dużo mniejsze;

– od strony południowej, około 1 km od rynku, na przedmieściu Zakościelnym było duże i obfite źródło, które stanowiło stok i służyło do czerpania czystej wody wielu mieszkańcom.

Przed młynem pana Masiaka rzeka była okopana grob-lami i wysadzona wierzbami tworząc rozległy staw. Obok młyna, przy drodze Urzędów–Wilkołaz, było nieduże źródełko, które służyło do czerpania wody. Obfite źródła zaczynają się od zachodniej strony byłej Mleczarni „Podgórzanka” wypływając spod tzw. Górek.

Źródła te nigdy nie zamarzają, wypływają do dziś i ciągną się aż do Domu Ludowego. W okolicach mleczarni były cztery stoki prostokątne, obudowane cembrowiną, służące do prania i płukania bielizny i jeden mniejszy do czerpania wody. Taki stok był też w okolicy Domu Ludowego. Stoki, które znajdowały się przy mleczarni u ujścia tworzyły małe jeziorko, które było początkiem drugiej rzeki, dość szerokiej, ciągnącej się równolegle do rzeki głównej na przestrzeni około dwustu metrów, skręcając na północ i zasilając ją.

Na tej rzece były dwie, dość długie kładki. Jedna z południa na północ prowadząca na most na rzekę i łącząca Zakościelne z Rankowskim, druga zaś ze wschodu na zachód i można było dojść nią do rynku z obydwu wymienionych przedmieść.

Przy młynie pana Pomykalskiego było źródełko, z którego czerpali wodę niemal wszyscy mieszkańcy rynku.

Obok szkoły do dzisiaj istnieją źródła które zasilają rzekę. Na bazie tych źródeł był staw obfitujący w ryby.

W połowie ul. Wodnej było źródełko przy samej drodze, z którego dawniej ludzie czerpali wodę, a przy odpływie płukali bieliznę. Później na tych źródłach był zbudowany zbiornik przeciwpożarowy.

Od strony przedmieścia Mikuszewskiego były okna, puniki i oparzeliska. Niektóre były tak głębokie, że trudno było zmierzyć tyczką ich głębokość. Jedno jeszcze do dzisiaj znajduje się na posesji pana Więckowskiego. Na łące pana Gruchalskiego istnieje mały staw, z którego bierze początek rzeczka płynąca równolegle do rzeki głównej i w odległości ok. 200 m skręcająca na południe, łącząc się z nią. Po melioracji przekopano rów i skierowano ją prosto na zachód koło kapliczki św. Jana.

Najbardziej atrakcyjnym miejscem był staw obok św. Otylii i wytryskające źródełka. Ze stawu i tych źródełek zasilane były sadzawki przy młynie Michalczaka i rzeka. To miejsce wkomponowane w obrzeże lasu stanowiło przecudny widok. Tu spotykała się młodzież aby się opalać, popływać łódką po stawach, pohuśtać się na huśtawkach, posłuchać rechotu żab, wykąpać się, wyjść do lasu na grzyby, jagody, orzechy, leśne owoce, posłuchać śpiewu ptaków, korzystać niemal ze wszystkiego co dała nam natura.

Wieczorami grano i śpiewano a echo roznosiło się po lesie i rosie. Młodzież umiała się bawić na łonie natury.

Rzeka była czysta i tętniła życiem. Można było łowić ryby, szczególnie dużo było płoci i kiełbi oraz karasi. Zimą na źródłach i oparzeliskach, które nie zamarzały, zimowały dzikie kaczki.

Pamiętam zimę tak ciepłą, iż na źródłach, dopływach źródlanych, oparzeliskach i punikach było tyle kaczek, że nie było widać lustra wody. Przed ludźmi nie uciekały. Sądzę, że znajdowały tu pożywienie z roślinek i ryb, pod kamykami były ślizy i piskorze oraz całe ławice cierników (tzw. kolek).

Rzeka w niektórych miejscach była wąska, w niektórych tworzyła rozlewiska, na zakolach była głęboka i w miejscach tych można było kąpać się i pływać. Było to również możliwe we wszystkich stawach przy młynach.

Rzeka dobrze służyła mieszkańcom, tak pod względem rekreacyjnym, jak i gospodarczym. Dzieci bawiły się nad rzeką i źródłami, łowiąc garstkami cierniki, szukając pod kamykami ślizów, budując dziecinne stawiki, obkładając je kamyczkami, szukając różnego rodzaju muszelek.

Nadmieniam, że znajdowały się w rzece szczeżuje (małże słodkowodne), będące pewnie pozostałością po tzw. jeziorze, którego rozlewiska broniły dostępu do miasta. Muszelki te były długości około 12 cm i szerokości 5–6 cm; otwierały się wzdłuż, po usunięciu z nich małży służyły jako zabawki.

Przy brzegach moczono konopie, obijano je kołkami i obciążano, żeby nie popłynęły; na łąkach roszono len, prawdopodobnie w celu uzyskania lepszej jakości włókna.

W czasie pojenia w rozlewiskach było pełno krów. Pławiono konie i bydło, czyszczono je i myto. Rzeka była pełna gęsi i kaczek domowych.

  Rzeka Urzędówka w okolicy młyna Pomykalskiego (fot. M. Ciosmak).

Grzechem było wyrzucanie do rzeki różnego rodzaju zanieczyszczeń i padliny.

Po melioracji wszystko to prysło jak bańka mydlana. Łąki przestały kwitnąć, zaczęło zanikać życie biologiczne, rzeka powoli zaczęła stawać się martwa. Ludzie przestali rzekę szanować, zaczęto odprowadzać ścieki, wyrzucać padlinę, butelki po chemikaliach i środkach ochrony roślin. Wygląda na to, że ludzie sami sobie zgotowali ten los (słowa Nałkowskiej).

Nie można obok tego przejść obojętnie. Dużą rolę do spełnienia mają koła wędkarskie i łowieckie. Nie można patrzeć na ich członków tylko jako na pozyskiwaczy mięsa (tych, którzy w imię przepisów czynią spustoszenie wśród zwierzyny, należy eliminować z członkostwa). Zaczęły już one oczyszczać rzekę, wyławiając nieczystości, zarybiając stawy, oczyszczając lasy ze złomu, butelek, zalesiając nieużytki. Same koła nie uratują jednak przyrody. Wskazane jest powstanie na ich bazie jakiejś organizacji ekologicznej, która postawiłaby sobie za cel odnowę tego, co zniszczono.

 

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |