Głos Ziemi Urzędowskiej 2003


Henryk Radkowiak

Rodzina Radkowiaków

Prawie dwadzieścia lat temu przyszedł mi do głowy pomysł opracowania monografii rodu, z którego się wywodzę. Poprzez dotarcie do jego korzeni chciałem poznać rozwój i losy pokoleń z poszczególnych gałęzi tworzących ten ród, dowiedzieć się jak i w jakich kierunkach, przebiegała ich droga przez życie. Taką decyzję zainspirowała we mnie historia, mój ulubiony przedmiot nauczania, towarzyszący mi od szkoły podstawowej w Bobach, gdzie przyszedłem na świat, poprzez lata nauki w liceum ogólnokształcącym w Lublinie, Urzędowie i Kraśniku Fabrycznym, do końca studiów prawniczych, kontynuowanych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Postanowiłem więc, na własny i moich najbliższych użytek, zająć się sporządzaniem drzewa genealogicznego, co implikowało konieczność ustalenia przodków i miejsc, a także lat w których żyli, skąd się wywodzili, czym się zajmowali. Po prostu trzeba było znaleźć odpowiedź na zasadnicze pytanie: co to byli za ludzie?

Realizacja tego pomysłu nie mogła, z oczywistych względów, przebiegać szybko i bezproblemowo. Zdecydowanie łatwiejsze jest pisanie historii rodu, jeśli ma się do dyspozycji odpowiednie dokumenty, jakieś pisemne przekazy, pamiętniki, stare zdjęcia, różne przedmioty pozostawione przez przodków itp. Niestety, na tego rodzaju udogodnienia liczyć nie mogłem. Moi antenaci, zarówno po mieczu jak i po kądzieli, nie zaliczali się do ludzi szczególnie majętnych, znaczących i sławnych. Wszyscy pochodzili z ludu. Byli to prości wieśniacy, bez wykształcenia, pozbawieni jakichkolwiek liczących się koneksji. Potwierdzają to w pełni zapisy zawarte w różnych materiałach archiwalnych, zwłaszcza w księgach metrykalnych. Przodkowie ci posiadali jedną wspólną cechę: chłopskie korzenie i przywiązanie do ziemi, niekoniecznie własnej. Życie ich toczyło się, zwłaszcza w XVIII i XIX wieku, na obszarze środkowo-zachodniej części Lubelszczyzny, obejmującym ziemie leżące w obecnych powiatach: opolskim i, w mniejszym stopniu, kraś-nickim. Naturalne granice tego obszaru stanowią rzeki: Wisła, od strony zachodniej i w sporej części także od północy oraz Wyżnica od południa; tylko jego rubieży wschodniej nie ogranicza żaden szczególny twór przyrody.

Trudności w zbieraniu niezbędnych materiałów, w docieraniu do źródeł, zawartych głównie w archiwach koś-cielnych potęgował fakt, iż praktycznie od ponad czterdziestu lat przebywam poza Lubelszczyzną. Moje dzieci – Stanisław i Aldona – urodziły się na Pomorzu, obie synowe w Wielkopolsce, mąż córki – w Kielcach, zaś wszystkie wnuczęta, a jest ich aktualnie siedmioro – przyszły na świat w stolicy Wielkopolski, w Poznaniu. Tu rosną, tu pobierają nauki i… tu się dobrze czują. Zanosi się na to, że poznańska gałąź mego rodu, przetransponowana z ziemi lubelskiej, ma szansę zadomowić się tu na stałe.

Lubelszczyzna, ziemia autentycznie piękna, ziemia pracowitych, uczynnych, otwartych i gościnnych ludzi, stanowiąca jeszcze, niestety, jeden z biedniejszych regionów naszego kraju, ziemia rodzinna – moja, mojej żony Teodory, naszego starszego syna, Grzegorza, jest dla pozostałej części rodziny, ziemią znaną głównie z opowiadań i sporadycznych, z reguły krótkotrwałych, świątecznych i okazjonalno-wakacyjnych tam pobytów. Z myślą przede wszystkim o wnukach i tych, co po nich, uznałem za wskazane rozwinąć temat „skąd nasz ród”, przedstawić dzieje tego rodu w kształcie i wymiarach, jakie stały się możliwe do zrealizowania. Mam nadzieję, że w ten sposób pomogę im także przybliżyć obraz tej ziemi tak, aby nie była ona dla nich terra incognita.

Na scenie - występ solowy Teodory Radkowiak.
Poniżej, pierwszy z lewej - inicjator Zjazdu Zdzisław Radkowiak, w środku Hipolit - brat stryjeczny Zdzisława
oraz jeden z organizatorów.

Efektem prowadzonych przez kilka lat, żmudnych i czasochłonnych „penetracji” zasobów archiwalnych parafii w Bobach, Chodlu i Opolu Lubelskim oraz urzędów stanu cywilnego w Chodlu, Urzędowie i Józefowie nad Wisłą a także archiwum państwowego w Lublinie, są ustalone dane osobowe bardzo wielu antenatów, niestety, nie wszystkich. Otóż ludzie przez setki lat przemieszczali się, zmieniały się granice parafii, w wojnach, pożarach a także wskutek kradzieży, ginęły księgi parafialne. Nie dało się więc uzyskać pełnej wiedzy o tych, którzy przypuszczalnie figurowali w zaginionych aktach. Pragnę w tym miejscu wyraźnie podkreślić życzliwą pomoc jakiej udzieliły mi osoby sprawujące pieczę nad archiwami. Obdarzając mnie pełnym zaufaniem, czego wyrazem stało się dopuszczanie, praktycznie do wszystkich ksiąg, zrozumieniem intencji i potrzeb w jakich się znajdowałem, dużą dozą wyrozumiałości, osoby te walnie przyczyniły się do nadania realnego kształtu moim zamierzeniom i oczekiwaniom. Pozostawiam w mojej wdzięcznej pamięci szczególnie księdza dziekana Szymona Szlachtę z Bobów, księży proboszczów – Chwalisza z Opola i Sowę z Chodla oraz kierowników urzędów stanu cywilnego – panią Teresę Opokę z Chodla i pana Ludwika Wosia z Urzędowa.

Z zapisów metrykalnych jakie przetrwały, i do których dotarłem, wyłania się zdecydowanie osoba praojca rodu Radkowiaków. Za takiego może bezsprzecznie uchodzić Antoni Redkowicz, żyjący na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku we wsi Głusko Duże, położonej w odległości niespełna siedmiu kilometrów na północny wschód od Opola Lubelskiego. Wiadomo, że był ożeniony z Teklą Kąkolówną, córką miejscowego włościanina, urodzoną 18 września 1770 roku. Gdzie i kiedy on się urodził, skąd przybył do Głuska, kiedy zawarł ślub, w którym roku zmarł, tego ustalić się nie dało. A wszystko przez te brakujące księgi!

Po Antonim Redkowiczu pozostali synowie. Było ich trzech: Kacper, Marcin i najmłodszy Kazimierz. Podobnie jak matka, wszyscy urodzili się w Głusku Dużym. Gniazdo rodowe opuścili po zawarciu związków małżeńskich. Przenieśli się wraz z żonami do innych, położonych w pobliżu Opola miejscowości. Tam pracowali na roli jako włościanie. Każdy z nich miał kilkoro dzieci. Można więc ich uznać za twórców trzech gałęzi rodu, z którego wyszli. Z biegiem czasu uległo zmianie ich nazwisko. W księgach zgonów Kacper i Marcin figurują jako Redkowiakowie, Kazimierza zapisano jako Ratkowiaka. Okazuje się, że praktyka zmiany nazwisk żyjących w tamtych czasach Polaków była powszechna. Dotyczyła ona zwłaszcza osób wywodzących się z ludu. Szeroko na ten temat pisał nasz znany językoznawca, prof. Witold Taszycki. W miarę upływu lat, nazwiska te nadal przekształcano. Działo się tak z reguły wtedy, gdy włoś-cianin zmieniał miejsce zamieszkania, przenosząc się na teren innej parafii. Zdarzało się jednak, nawet często, że takie zmiany miały miejsce w tej samej parafii w odniesieniu do tego samego człowieka.

Szeroko stosowana przez dziesięciolecia taka praktyka doprowadziła m.in. do tego, że w dniu 12 czerwca 2002 roku pozostawało w ewidencji Rządowego Centrum Informacyjnego PESEL 318 Radkowiaków i 68 Redkowiaków. Wiele wskazuje na to, że wszyscy ci ludzie wchodzą w skład tego samego rodu, reprezentując jego gałęzie stworzone niegdyś przez Kacpra, Marcina i Kazimierza.

Zbierając materiały do monografii dotyczącej dziejów mojego rodu, nie mogłem nawet przypuszczać, że okażą się one bardziej przydatnymi w szerszym znaczeniu tego słowa, niż zakładałem przed laty. Zupełnie dla mnie niespodziewanie, wręcz przypadkowo, zostałem zaproszony do wzięcia udziału w spotkaniu,w toku którego podzieliłem się treścią dokonanych ustaleń z bardzo licznym gronem rodzinnym, nieznanym mi do tej pory.

Piętnastego czerwca 2002 roku w miejscowości Kraczewice koło Opola Lubelskiego, potomkowie trzech braci spotkali się na pierwszym zjeździe rodu Radkowiaków. Wzięło w nim udział 249 uczestników, połączonych ze sobą najtrwalszym spoiwem łączącym rodzaj ludzki – więzami krwi.

W zdecydowanej większości w zjeździe tym uczestniczyli potomkowie Kazimierza, którzy, jak się okazało, od lat utrzymują ze sobą mniej lub bardziej intensywne kontakty. Lepiej się więc znają, w odróżnieniu od wywodzących się z gałęzi Kacpra i Marcina. Liczna stosunkowo grupa Radkowiaków zamieszkuje w Lublinie i to oni głównie wzięli na siebie trud doprowadzenia do zjazdu rodowego. A jego pomysł zrodził się około ćwierć wieku temu w głowie Zdzisława Radkowiaka, byłego żołnierza Armii Krajowej, wieloletniego przewodniczącego lubelskiego zarządu Oddziału Wojewódzkiego Stowarzyszenia Polskich Kombatantów w Kraju. W skład komitetu organizacyjnego zjazdu, oprócz Zdzisława, weszli m.in. Stanisława i Hipolit Radkowiakowie z synem Wojciechem. Niezwykły zapał i entuzjazm oraz olbrzymia praca wykonana przez Wojciecha, zdecydowały, że cenny pomysł stał się faktem.

Postanowiono odbyć to historyczne spotkanie w Domu Strażaka w Kraczewicach. Poprzedziła go uroczysta msza święta, odprawiona w miejscowym kościele parafialnym w intencji zmarłych członków rodu i błogosławieństwa dla wszystkich żyjących. Miejsca te zostały wybrane nieprzypadkowo. Otóż w tychże Kraczewicach żyła przez wiele dziesięcioleci liczna rodzina Radkowiaków. Kilku spośród nich, najlepszych w okolicy cieśli, budowało miejscowy drewniany kościół; Józef syn Wojciecha stał się tu założycielem, w 1926 roku, Ochotniczej Straży Pożarnej a 11 listopada 1939 roku, wraz z bratem Bronisławem i kilku kolegami, zorganizował oddział Służby Zwycięstwu Polski, poprzedniczki Armii Krajowej. Łącznie w podziemnych oddziałach Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich walczyło z hitlerowskim okupantem dwunastu członków rodziny Radkowiaków.

Przygotowując zjazd, organizatorzy przejrzeli wiele ksiąg parafialnych w poszukiwaniu swoich przodków, rozesłali ankiety i zaproszenia, sporządzili drzewo genealogiczne, które stało się na czas spotkania cennym materiałem informacyjnym dla jego uczestników. Zapoznając się z jego treścią, dokonywano na bieżąco niezbędnych korekt i uzupełnień (przy okazji dokładniej poznawano dzieje rodu). Od wieków Radkowiakowie byli pracownikami najemnymi, wykonującymi, często po mistrzowsku, niektóre zawody. Na przykład mój dziadek, Józef, syn Franciszka, był znanym na okolicę młynarzem i jednocześnie budowniczym wiatraków (m.in. stawiał je także w Bobach); stryj Maksymilian najpierw przez wiele lat w Urzędowie a później w Kraśniku słynął jako doskonały szewc. Najwięcej spośród nich zajmowało się uprawą ziemi, pracując jako włościanie bądź wyrobnicy, inni byli budowniczymi, niektórzy żołnierzami. Dziś są nauczycielami, ekonomistami, marynarzami, lekarzami, prawnikami, wielu wykonuje różne zawody rolnicze. Niestety nie brak wśród nich i bezrobotnych. Z każdym rokiem wzrasta ilość emerytów i rencistów.

Na zjazd przybyli Radkowiakowie z różnych części Polski – znad Bałtyku i spod Tatr, ze Śląska i Mazur, z Wielkopolski, Warszawy, Krakowa, środkowego Pomorza, Podkarpacia i oczywiście najliczniej z Lubelszczyzny. Rozpiętość wieku uczestników – znaczna. Najstarsza, Leontyna – 87 lat, najmłodsza – Aleksandra, urodzona w dwudziestym pierwszym stuleciu.

W programie zjazdu przewidziano odwiedzenie mogił przodków i osób bliskich spoczywających na miejscowym cmentarzu. Zamysł jak najbardziej słuszny. Nawiązuje do jakże mądrego i ponadczasowo aktualnego napisu z bramy cmentarnej w Zakopanem; „ojczyzna to ziemia i groby, narody tracąc pamięć, tracą życie”. Należy w nim dostrzegać wskazówkę, by kolejne pokolenia pamiętały o tych, które już odeszły. Konieczność przemijania obejmuje bowiem wszystko to, co dla życia drogą narodzin powstało.

Bardzo interesująco przebiegała prezentacja poszczególnych gałęzi rodu. Dzięki niej poznało się wielu nieznanych sobie dotychczas kuzynów. Można było także poszerzyć wiedzę o ważnych zdarzeniach, jakie w historii poszczególnych rodzin miały miejsca, o przyczynach powodujących tak duże przemieszczanie się tych rodzin w kraju a także poza jego granicami.

Doskonała organizacja, przeróżne pyszności na stołach, szampan, wspaniała atmosfera spotkania a przy tym, jak na zamówienie, cudowna czerwcowa pogoda, spowodowały, że wszystkim dopisywały humory. Artystycznym urozmaiceniem imprezy były piosenki biesiadne i żołnierskie, w repertuarze zarówno solowym jak i chóralnym. Uczestniczyło w nim spore grono starszych i młodych Radkowiaków. Pomocnymi okazały się tu – specjalnie przygotowane przez organizatorów na tę okoliczność – śpiewniki.

Ognisko i grilowanie pozostaną w pamięci jako ostatni a jednocześnie super przyjemny punkt programu.

Pamięć o tym wspaniałym i niezapomnianym, pierwszym zjeździe naszego rodu pozwolą utrwalić wspólne zdjęcia i nagrania video wykonane przez profesjonalnego operatora. Stronę informacyjną imprezy „zabezpieczyli” dziennikarze z „Kuriera Lubelskiego” i Polskiego Radia z Lublina.

Spotkamy się znowu za pięć lat, takie było wszystkich życzenie.

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |