Głos Ziemi Urzędowskiej 2003


Marian Surdacki

Obyczaje i życie codzienne społeczności urzędowskiej w okresie staropolskim

 

W życiu społeczności staropolskiej, również urzędowskiej, zakorzenione były liczne przesądy, zabobony, wiara w czary, gusła i inne tajemne moce, co w konsekwencji prowadziło do wzajemnych konfliktów i rzucania różnych oskarżeń znajdujących finał w sądach. Kiedy w 1779 r. ławnik Tomasz Bąkalski posądził Marcjannę Łukaszewiczową o zadanie czarostwa jego chorej krowie, zniesławiona kobieta wniosła sprawę do jurysdykcji land-wójtowskiej, a następnie radzieckiej. Po przesłuchaniu świadków Łukaszewiczową oczyszczono od zarzutów, ławnika zaś skazano, za niesłuszną potwarz i niewinną poniewierkę powódki, na dwa dni wieży, grzywnę na rzecz sądu, zwrócenie honoru i publiczne przeproszenie „obżałowanej” oraz finansowe jej zadośćuczynienie za doznaną obrazę. Wymierzona kara wynikała również z aroganckiego zachowania Bąkalskiego, który lekceważąco odnosił się do sądu i świadków, a powódkę przywoływał do złożenia przysięgi, „że sama nie jest czarownicą”. Karę odsiedzenia jednego dnia wieży na ratuszu nałożono również na Łukaszewiczową za to, że nie szukając „rozsądku Bąkalskiemu tykała bez względu na osobę urzędową”2.

Identyczną sprawę, o zniewagę, zadawanie czarów i innych niesłusznych słów, wytoczył w 1659 r. ławnik Jan Niestój przeciwko Janowi Powroźnikowi i jego żonie. Tym razem sąd uznał słuszność oskarżenia, skazując pozwanego na liczne kary pieniężne i wieżę3. Wiary w skrajne zabobony dobitnie dowodzi sprawa wniesiona w 1786 r. do sądu przez Agnieszkę Chudą przeciwko Krzemińskiej, która zaproszona na chrzciny, ździebłem sobie zęby wykłuwając, pozbawiła rzekomo powódkę pokarmu i przeniosła go do siebie. Sąd ukarał jednak Krzemińską, a w zasadzie jej męża, którego „za żony swej lekkomyślność, czyli babskie gusła i censury” skazał na dzień wieży, zapłacenie grzywny do kasy miejskiej i przeproszenie Chudych za publiczne zniesławianie4.

Powszechne wzburzenie i potępienie ze strony kościoła, jak i władz świeckich, znajdujące wyraz w surowych sankcjach sądowych, budziły bluźnierstwa przeciwko świętości, łamanie powagi uroczystości, świąt i postów kościelnych, obraza osób duchownych, kultywowanie obrzędów pogańskich, wszelkie przejawy niemoralności i ekscesy o obliczu obyczajowym siejące zgorszenie i obrazę uczuć religijnych. Niemalże wszystkie wymienione nadużycia i skandale moralne towarzyszyły publicznemu zgromadzeniu w ostatni wtorek zapustów oraz w środę popielcową 1786 r., kiedy w karczmie na Bęczynie „naśladowano przeklętego Bachusa”, wszczynano bójki, kłótnie i niemoralne ekscesy, nie bacząc na bojaźń bożą i świętość wielkiego postu. Szczególnie gorszący udział w tych wydarzeniach miały kobiety, jednak sąd landwójtowski i prezydencki ukarał grzywnami pieniężnymi i siedzeniem w wieży także obecnych w schadzce ich mężów za to, że „żon swoich w rygorze nie trzymali”. Z kolei żony, za „nie wstydliwe postępki, do mężczyzn pobieranie się przy wielu ludziach różnego wieku, wzgorszeniem popełnione” miały odebrać w przedsionku izby sądowej po 15 rózg. Sroższe kary wymierzono „najaktywniejszym” uczestnikom zajść. Wdowa Konstancja Gładyszowa za obnażanie piersi otrzymała dodatkowo 10 grubszych rózg, zaś Gorajek, „iż z większym zgorszeniem z członków nie wstydliwych na hańbę wielką sromotnie ludziom pokazywał” winien był odebrać 30 kańczugów. Sąd w swojej konkluzji, powołując się na prawo powszechne i kościelne, wymienił ku przestrodze sankcje grożące za obchodzenie „przeklętych spraw Bachusowych”5. Rok później, również w wielkim poście, podczas trwania uroczystości nabożeństwa czterdziestogodzinnego pijani Ignacy Kowalewski i Marcin Putek, wszczynając krzyki przy zbiegłym tumulcie, bezcześcili święto i gorszyli ludzi. Za wiolencje szkodzące honorowi chrześcijańskiemu i „zgwałcenie świętych uroczystości” sąd skazał ich na odebranie 15 plag od sług miejskich, które Putek przyjął, zaś Kowalewski uciekł, za co podwojono mu karę. Upokorzywszy się dopiero podczas spowiedzi wielkanocnej, uzyskał od urzędu darowanie winy, wyznaczone plagi musiał jednakże przyjąć6. W grudniu 1786 r. Karol Grzebuła, wespół z pijanymi braćmi cechu pospolitego, zobaczywszy w szynku księdza gościnnego zaczął go zaczepiać, nieuczciwe słowa gadać i bluźnić przeciwko duchowieństwu. Podróżny kapłan, nie mogąc ścierpieć obelg i złorzeczeń skierował do niego i innych pijących następujące słowa: „Ot może kołem, któremu język stanie, albo powietrze na miasto zapadnie, bo dla jednego człowieka przestępcy kilka tysięcy Bóg najwyższy karze”. Przestroga ta jeszcze bardziej rozsierdziła Grzebułę, który w potoku sprośnych słów wykrzyknął „coś ty za ksiądz, kiedy jak pies pod ławą leżysz”, po czym jeszcze gorszymi inwektywami obrzucał innych zgromadzonych. Broniąc dobrego imienia miasta i powagi kapłaństwa, rzecznik Roman Kozak wytoczył Grzebule w sądzie proces o poniżenie i zniesławienie obcego duchownego7.

Akta sądowe niosą ogromne możliwości poznania obyczajowego aspektu życia społeczności urzędowskiej i ukazania norm moralnych regulujących relacje rodzinne, małżeńskie, czy sąsiedzkie. Uderza w nich duża częstotliwość spraw dotyczących cudzołóstwa, nielegalnych związków pozamałżeńskich, wykorzystywania służących przez bogatych gospodarzy, uprawiania nierządu ze stacjonującym lub przechodzącym przez miasto wojskiem. Wszelkie naruszenia moralno-obyczajowej sfery życia mieszkańców spotykały się z ogólnym potępieniem, dezaprobatą społeczeństwa, kościoła oraz władz miejskich, które poprzez surowe kary: publiczną chłostę, grzywny pieniężne, czy siedzenie w wieży, starały się zapobiegać szerzeniu zgorszenia, zepsucia i demoralizacji. Przypadki niemoralnego prowadzenia się podlegały demaskowaniu i karaniu z urzędu przez rzecznika i prokuratora miejskiego, który po doniesieniu o skandalach obyczajowych wszczynał sprawy sądowe.

W 1780 r. instygator Paweł Gałkowski oskarżył Tomasza Gajewskiego i Katarzynę Kamykową o „ustawiczną i nieforemną przyjaźń między sobą mianą”. Gajewski jeszcze za życia swojej żony nieboszczki utrzymywał „ku zgorszeniu ludzi” intymne kontakty z zamężną Kamykową. Za amoralne postępki sąd skazał obwinionego na karę pieniężną i jeden dzień wieży, zaś jego towarzyszkę na odebranie 50 rózg w przedsionku izby sądowej. Na wypadek recydywy zagrożono obydwojgu „grzesznikom” kolejnymi 50 rózgami oraz przymusowym odseparowaniem. Konsekwencje poniósł też mąż Kamykowej, którego skazano na jeden dzień wieży, ponieważ „żony swojej w dobrym rygorze nie trzymał”8. Dwa lata wcześniej tenże sam instygator wniósł pozew do obopólnego sądu przeciwko Małgorzacie Kantkowej, gospodyni prepozyta Franciszka Pikulskiego, która z żonatym parobkiem Mateuszem Rodzonkiem pracującym u tegoż księdza po pijanemu przestawała i sypiała. Została za to skazana na odebranie 30 rózg przy pręgierzu miejskim, zaś Rodzonka, który dodatkowo gospodarza okradał i niesumiennie służbę wykonywał, skazano na 60 kańczugów pod izbą miejską9. W 1784 r. Marcjanna Górska zaskarżyła do sądu żonatego parobka o występek cudzołóstwa ze służącą Katarzyną Tryblową z Isakowic. Za popełnione niegodziwości sąd nakazał zwolnić obydwojga ze służby oraz wymierzyć karę rózg: parobkowi 100, służącej 5010.

Sądy karały nie tylko zdrady małżeńskie i kontakty nieślubne między służbą, lecz także niemoralne związki wolnych osób. W wypadku uwiedzenia osoby młodocianej wyższą karę ponosiła osoba starsza. W 1785 r., na zażalenie oburzonych obywateli, instygator Roman Kozak założył sprawę przeciwko wdowie Urszuli Grabowskiej i młodzieńcowi Janowi Bogusławskiemu o „występek cielesności wspołeczeństwa”. Kobietę, za to, że będąc w podeszłych latach „odważyła się na wszeteczeństwo z młodzieńcem spokrewnionym” sąd skazał na odebranie publicznie 150 rózg na środku miasta, po 50 w trzech kolejnych dniach, a także na przebywanie w wieży podczas odbywania kary. Bogusławskiego, jako człowieka dotychczas uczciwego, tylko zwiedzionego przez złą niewiastę, uznano mniej winnym i ukarano siedzeniem w wieży dotąd, dopóki nie zapłaci 15 grzywien na budowę kościoła farnego, 7 grzywien sądowi i nie pokryje kosztów sprawy11.

Główną karą ferowaną za niemoralne przewinienia była więc chłosta, w wyjątkowych tylko sytuacjach zamieniana na kary pieniężne. Było tak w przypadku Bernata Wyrostka, którego za „występek cudzołóstwa popełniony z niewiastą światową z miasta uszłą” w 1785 r. skazano najpierw na karę cielesną, jednakże za interwencją pewnych osób zamienioną potem na zapłacenie 12 grzywien sądowi i szpitalowi12. Nieco później tenże sam Wyrostek po popełnieniu „grzechu cielesnego z komornicą, cudzą żoną przychodnią, która dziecię miała”, bojąc się urzędu i chłosty, uciekł z miasta do flisaków13.

Stosunkowo częste były przypadki nawiązywania przez kobiety zabronionych znajomości z żołnierzami polskich lub obcych wojsk. W 1791 r. rajca Jan Rola doniósł do sądu, że jeden z żołnierzy przybyłych do Urzędowa, zakwaterowany w jego domu „uwodził i praktykował uczynki cielesne przez 10 niedziel” z Marianną Madejszczanką, którą natychmiast ukarano wymierzeniem 50 rózg pod pręgierzem na środku miasta14. O nawiązywaniu przez niektóre kobiety niegodziwych kontaktów, wręcz uprawiania nierządu, z wojakami obcych armii można wnioskować z akt sprawy sądowej toczącej się w 1785 r. między żoną rajcy i pisarza Grzegorza Ambrożkiewicza, a Wolakowską, która podczas sprzeczki powiedziała do adwersarki: „córka twoja po ciemku z organistą pija i przestaje, córka waćpani to k...a. Ambrożkiewiczowa broniąc córki ripostowała słowami: „ty moskiewska k...o”, na co Wolakowska rzekła: „tyś sama k...a”. W dalszej części kłótni obie kobiety nadal obrzucały się niecenzuralnymi epitetami, gdy Wolakowska rzekła do Ambrożkiewiczowej: „córka waćpani k...a i waćpani k...a”, ta natychmiast jej odpowiedziała: „tyś sama kozacka k...a.”15. Przytoczony „dialog” pełen wulgaryzmów i inwektyw, jakkolwiek prowadzony w afekcie, obrazuje w pewnym sensie zachowanie, obyczaje i kulturę językową mieszczanek, która, sądząc po zachowaniu żony pisarza, należącej do elity społecznej, nie była zbyt wyrafinowana. Co ciekawe, Wolakowska obsypując Ambrożkiewiczową najgorszymi wyzwiskami, przeplatała je słowami grzecznościowymi, respektującymi jej bardzo wysoki status społeczny i materialny („waćpani”)16. Funkcjonowanie w życiu codziennym poniżających, pełnych pogardy i dezaprobaty przezwisk: „k... moskiewska czy kozacka” pozwala przypuszczać, że w czasach stacjonowania lub najazdów obcych, wrogich wojsk trafiały się kobiety dobrowolnie oferujące swe usługi ich żołnierzom.

Zgodnie z normami i zwyczajami staropolskimi kobieta posiadająca męża pozostawała po jego opieką, on też był odpowiedzialny za jej przewiny, o czym świadczą opisane przypadki karania mężów za przestępstwa i grzechy swoich żon. Zamężna kobieta miała ograniczone możliwości występowania w sądzie jako powódka, czy składania zażaleń, wniosków lub manifestów, które mógł wnosić jedynie mąż. Gdy w 1783 r. landwójt Jacek Wroński przyjął w sądzie manifest od żyjącej w związku małżeńskim Katarzyny Sionkowskiej i jej nieślubnego syna Filipa, zaprotestował radca Grzegorz Ambrożkiewicz, twierdząc, że uczyniła to nieprawnie, ponieważ mając męża i pozostając pod jego opieką, nie mogła nic sama w prawie czynić, podobnie jak i syn znajdujący się pod opieką matki i ojczyma17.

Wszelkich praw pozbawione były również nieletnie sieroty oraz wdowy. W okresie staropolskim nadzór nad sierotami i wdowami wkomponowany był w powinności władz magistrackich, które drogą sądową wyznaczały im opiekunów – protektorów, z reguły rekrutujących się spośród rajców i innych urzędników. Opiekę nad wdowami mniej zamożnymi powierzano najczęściej rzecznikowi lub prokuratorowi miasta, którego zadaniem było reprezentowanie podopiecznej w sądach i bronienie jej interesów18. W sposób szczególny troszczono się o żony i dzieci po zmarłych urzędnikach magistrackich, wybierając dla nich jako opiekunów osoby o dużym prestiżu, sprawujące najwyższą władzę. Po śmierci prezydenta Michała Malinowskiego w 1790 r., sąd radziecki, stosując się do „prawa względem sierot i wdów opieki ustanowionego”, wyznaczył dla jego brzemiennej małżonki z trojgiem małoletnich dzieci, opiekunów i obrońców jej majątku w osobach radcy Jana Roli i pisarza Aleksandra Chudzickiego19. Formę pomocy ze strony miasta dla wdów stanowiło zmniejszanie lub darowanie im części podatków20. Ubogie i w podeszłym wieku wdowy, o ile nie znajdowały oparcia w rodzinie, trafiały najczęściej na dożywocie do miejscowego przytułku, bądź zdane były na przypadkową jałmużnę21.

Opieka nad sierotami wkomponowana była również w ogólny system instytucji miejskich, zwłaszcza rady miejskiej, która w wypadku sieroctwa całkowitego wyznaczała dla nich, często ze swojego grona lub spośród innych urzędników, opiekunów – kuratorów. Zadaniem opiekunów był nadzór nad wychowaniem dzieci, gospodarowanie ich majątkiem aż do momentu osiągnięcia pełnoletności i samodzielności. Opiekunów wyznaczano zarówno dla dzieci całkowicie osieroconych, jak i półsierot pozostających przy matce. Kiedy w 1788 r. zmarł Jan Kamyk, pozostawiając z pierwszego małżeństwa dwóch małoletnich synów, urząd miejski wyznaczył dla nich za opiekunów rzecznika Franciszka Krzeczowskiego i wójta Bęczyna Wincentego Bobowskiego. Oddzielnego opiekuna ustanowiono dla trzeciego, czteroletniego syna z powtórnego małżeństwa J. Kamyka. Został nim późniejszy prokurator Wincenty Kapalski22.

Opiekunowie sierocy, zwłaszcza wybierani spośród funkcjonariuszy publicznych, nie byli wynagradzani, działali społecznie, traktując kuratelę jako zaszczyt. Mogli, co najwyżej, spodziewać się jakiejś dobrowolnej formy zapłaty od podopiecznego po zakończeniu opieki za ochronę poojcowskich dóbr. Pewną rekompensatę dla opiekunów wywodzących się z rodziny stanowiło używanie i administrowanie majątku sieroty.

W okresie staropolskim niekwestionowaną wartość stanowiła rodzina, dlatego wszelkie próby jej rozbijania czy podważania autorytetu, chociażby poprzez opisane związki pozamałżeńskie, były przez społeczeństwo napiętnowane i surowo karane przez sądy. Pozycja i jedność rodziny oparta była między innymi na bezwzględnym posłuszeństwie dzieci w stosunku do rodziców. W wypadkach skrajnej niesubordynacji starszych dzieci, sądy na wniosek rodziców miały prawo ich karania. Tak było w 1784 r., kiedy to na instancję ojca Franciszka Grzebuły, za nieuszanowanie rodziców wymierzono małoletniemu synowi 30 rózg w izbie sądowej23.

W konfliktach między ludźmi najniższych stanów społecznych, służących u bogatszych gospodarzy, stroną zdecydowanie uprzywilejowaną byli zwierzchnicy, wymagający od podwładnych dyscypliny, posłuszeństwa, uczciwej i sumiennej służby. Za nielojalność i zaniedbywanie służby groziły kary sądowe, przeważnie cielesne. Pracujący u Kieljana Świerczyńskiego Andrzej Zaręba, zdaniem swojego gospodarza podczas dnia ustawicznie unikał swoich powinności, w nocy natomiast udawał się na „zabawki”, przez co szkody w gospodarstwie czynił. W konsekwencji sąd skazał go w 1785 r. na odebranie od woźnego w izbie sądowej 30 kańczugów24. Zdarzało się, że sprawę do sądu o złe traktowanie przez gospodarzy wnosili parobcy. Służący Mikołaj Mazicki uskarżał się w sądzie kilkakrotnie na skąpy wikt otrzymywany od Jacka Jacniaka, po czym opuścił, w 1786 r., jego gospodarstwo, za co został ukarany 15 plagami. Jednocześnie nakazano Jacniakowi, aby służącemu chleba nie żałował i pozwalał jeść do syta, aby codziennie do śniadania, obiadu i wieczerzy kładł bochen chleba na stole, a w pole posiłki gospodarskie z okrasą dawał. Ponadto, za skąpstwo i ciągłe procesowanie się ze sługami o wikt, a tym samym naprzykrzanie się sądowi, zasądzono od niego 15 grzywien do kasy miejskiej oraz ukarano siedzeniem pół dnia w wieży. W uzasadnieniu werdyktu dodano, że sługa winien zawsze wiernie, pilnie i statecznie służyć25. W 1788 r. do sądu podał również swojego gospodarza Franciszka Kapalskiego służący od 18 lat w Urzędowie Raciborski, oskarżając go o niewypłaconą „zasługę”, a także o nieoddanie pół kopy jęczmienia i owsa oraz sukmany. Wobec zaprzeczeń oskarżonego, sąd nakazał uczynić Kapalskiemu jurament, po wykonaniu którego uwolnił go na zawsze od impetycji26.

Interesujące były zwyczaje i prawa normujące zawieranie małżeństw, a zwłaszcza zaręczyn. Zerwanie przedślubnego zobowiązania, zwłaszcza po zapowiedziach, pociągało za sobą sankcje sądowe, obowiązek zwrócenia prezentów i materialnego zadośćuczynienia rodzinie porzuconej i odtrąconej panny lub kawalera za zawód, krzywdę moralną i dyshonor. W czerwcu 1790 r. w domu radcy Grzegorza Ambrożkiewicza zjawili się dwaj ławnicy w imieniu Tomasza Faustyna Chudzickiego starającego się o przyjaźń i rękę córki rajcy. Niedoszłemu teś-ciowi, który wykazywał niekończącą się zwłokę i niestałość w przyrzeczeniu ślubu, uniemożliwiając tym samym kawalerowi szukanie innej żony, przedstawiono regestr pretensji, darowanych prezentów i poniesionych wydatków, które winien zadośćuczynić i zwrócić narzeczonemu. Ambrożkiewicz nie chcąc narażać się na proces, ukontentował niefortunnego młodzieńca i dobrowolnie zwrócił mu przyjęte przez córkę rzeczy27. Inny pretendent do małżeństwa, Paweł Turkowski, po zerwaniu wcześniejszych zobowiązań przedślubnych przez rodzinę swej wybranki, odzyskał koszty zaręczynowe (na trunek i muzykantów) dopiero na mocy wyroku wydanego w 1786 r.28.

W rozwiązywaniu i łagodzeniu konfliktów, nieraz bez odwoływania się do jurysdykcji, ważną rolę pełnili społeczni mediatorzy zwani jednaczami lub ugodnikami, często urzędnicy reprezentujący obie strony konfliktu. Gdy podczas bójki w 1624 r. Wojciech Bukowski postrzelił w rękę ubogą białogłowę Zegową, czterej jednacze (wśród nich trzej rajcy) doprowadzili do polubownej ugody, na mocy, której winny poranienia zobowiązał się opłacić dziewczynie balwierza, dać jej wychowanie aż do wyzdrowienia, przeprosić ją oraz zapłacić „nakłady i winę” staroście, rajcom, wójtowi i ławnikom. Warunki ugody mogły ulec zmianie na wypadek, gdyby zraniona zmarła, wtedy pełnomocnicy mieliby „jednać sprawę jako o głowę”29. Podobny przypadek miał miejsce w 1657 r., kiedy Jan Morkowicz postrzelił landwójta Piotra Tomaszczyka. Tym razem do ugody doszło przed sądem dzięki zaproszonym ludziom – ugodnikom, którzy zobowiązali Morkowicza, aby przeprosił starostę i jego namiestnika, dał landwójtowi 130 zł na koszty leczenia i na cyrulika, podjął dwa tygodnie więzienia miejskiego, przeprosił rannego w jego domu w obecności postronnych ludzi, darował: 10 zł na kościół farny, 6 zł na szpital i 10 grzywien na oprawę miasta30.

Podstawą wydawania werdyktów w sporach o majątek oraz sprawach o inne drobne przestępstwa były relacje i zeznania świadków. W wypadku ich braku lub nieprzekonywających dowodów winy, oskarżony mógł się oczyścić ze stawianych zarzutów i podejrzeń poprzez wykonanie przysięgi. Kiedy ławnik Marcin Bujacki oskarżył w 1784 r. Wawrzyńca Gołdasia o potrącenie wieprzka, sąd, nie mając dowodów, nakazał pozwanemu potwierdzić swoją niewinność przysięgą. Ten ostatni klękając do wykonania roty został siłą powstrzymany przez Bujackiego, przez co bez wykonania juramentu sądzący oczyścili go całkowicie z podejrzeń31. W 1790 r. Łukasz Kiebosiński pozwał do sądu Antoniego Gałkowskiego o niepłacenie wyderkafu cechowi szewskiemu. Gdy pozwany zaprzeczał oskarżeniu, a następnie pod juramentem twierdził, że oddał prowizje, sąd uczynił go wolnym „od impetycyji” Kiebosińskiego32.

W sprawach kradzieży, zabójstw czy obrazy moralnoś-ci sądy nie były tak łagodne i w wypadku nie przyznawania się do winy poddawały oskarżonych specjalnym konfessatom – śledztwu, przypominającemu bardziej tortury niż przesłuchanie. Fizyczne wymuszenie zeznań zastosowano w 1782 r. wobec Heleny Porzyckiej zaprzeczającej, wbrew relacjom świadków, oskarżeniu o kradzież pieniędzy. Sąd landwójtowski widząc upór podejrzanej skazał ją na plagi na środku miasta, wymierzane na przemian z zadawanymi pytaniami. Po tym etapie śledztwa „examinowana” miała być ponownie zaprowadzona do aresztu w wieży33. Jeszcze bardziej surowym metodom przesłuchania poddano Rozalię Prawicką, kobietę z tutejszego marginesu, która sprowadzona z wieży w kajdanach do urzędu i tam „examinowana różnemi dobremi sposobami”, pomimo obciążających zeznań świadków, do winy przyznać się nie chciała. Chcąc zmusić przestępczynię do wyjawienia prawdy, sąd skazał ją na odebranie 200 plag, cztery razy po 50, z przerwami „na zapytania instygatora”34. W śledztwie i przesłuchaniach, obok prokuratora, uczestniczyli członkowie władzy i zarazem sądów. Oskarżoną w 1789 r. o cudzołóstwo Reginę Prawicką sąd miejski skazał na „dobrowolne konfessaty”, do prowadzenia których wyznaczył spośród siebie rajcę Wojciecha Mazickiego oraz ławników Antoniego Chudzickiego i Kiljana Świerczyńskiego35.

Wobec oskarżonych o ciężkie przestępstwa sądy stosowały niekiedy poręczenia, czasowe zwolnienia z aresztu i powierzanie pod nadzór rodziny na czas zimy. W sierpniu 1790 r., na pisemne poręczenie męża i przyjaciół, sąd wypuścił z „aresztu czyli więzienia” Juliannę Sabeł pozbawioną wolności za śmiertelne pobicie Apolonii Pezowej. Poręczający zobowiązali się pilnować oskarżonej i w każdej chwili doprowadzić ją na sprawę36. Po wcześniejszym wymierzeniu służącemu Siekaczowi 150 rózg przy pręgierzu za kradzież i złodziejstwo, oczekując na dalszą indagację i proces, w obliczu nadchodzących mrozów, 23 listopada 1787 r. oskarżonego okutego łańcuchem powierzono pod opiekę matki oraz ojczyma, którzy po odkuciu inkarcerata z dybów, zobowiązali się go przetrzymać w poręce do następnej kadencji sądów37.

Najwyższą karą wymierzaną przez sądy była kara śmierci i ekspulsja z miasta. Za permanentne kradzieże, cudzołóstwa, podpalenie, trwanie w „złoczyństwie” i ciągłe recydywy sąd miejski w Urzędowie, na wniosek rzecznika Wincentego Kapalskiego występującego w imieniu pokrzywdzonych obywateli, uznał w 1787 r. winną śmierci inkarceratkę Rozalię Prawicką. Po namyśle dał jej jeszcze jedną szansę i zamienił „haniebną karę” na odebranie od pachołków 600 rózg pod pręgą na czterech rogach miasta, zaznaczając, że przy następnym przewinieniu „z rąk katowskich nie ujdzie38. Dziesięć dni później nocą Prawicka wraz z inną „delikwentką”, mimo że były pilnowane przez straż, „z katuszy wykopawszy się uszła”39. Po dokonaniu kolejnych kradzieży została jednak schwytana i „inkarcerowana przez tygodni 10 bez żadnej folgi na łańcuchu w kajdanach w wieży miejskiej”, w międzyczasie wielokrotnie smagana przy pręgierzu żadnej skruchy i winy nie wyznała. Sąd radziecki, nie widząc żadnej możliwości poprawy „niecnoty Prawickiej”, wydał ostatnią sentencję skazującą przestępczynię na odebranie od sług miejskich kolejnych 400 rózg, a następnie „wyświcenie z miasta”. Rózgami oraz siedzeniem w wieży sąd ukarał również męża, matkę i córkę skazanej za jej ukrywanie i utrudnianie śledztwa. Kiedy po ogłoszeniu dekretu Prawicką przywiązano powrozami do pręgi i zaczęto ciąć rózgami, wstawił się za nią geometra Terlecki, który usilnymi prośbami i „padaniem sądowi do nóg”, wyjednał skrócenie jej kary cielesnej. Nie zmienił jednak decyzji o wygnaniu, którą pachołek Walenty ogłosił swoim przeraźliwym głosem oraz czterokrotnym sygnałem dzwonka ratuszowego, po to, aby nikt z obywateli, ani najbliższej rodziny w mieście nigdy w przyszłości notorycznej recydywistki nie przyjął40.

Powszechnym zwyczajem w ówczesnym czasie było grupowe pasienie bydła i innych zwierząt domowych na polach, gościńcach, wygonach, łąkach i w zagajnikach. W II połowie XVI w. miasto utrzymywało stałego pastuchę – świniarza, któremu wypłacało corocznie 10 florenów pensji, ze ściąganego podatku zwanego pastusznym41. Ponadto swoich społecznych pastuchów posiadały poszczególne przedmieścia. Wspólnych pastuchów, którzy zmieniali się co jakiś czas delegowały rodziny posiadające gospodarstwa, zwłaszcza inwentarz żywy. Na tym tle dochodziło do częstych konfliktów, gdyż niektórzy omijali kolejki i unikali obowiązku wspólnego pasienia zwierząt. Wójt Bęczyna Wincenty Bobowski w imieniu większości gospodarzy tego przedmieścia wniósł w 1784 r. pozew do sądu przeciwko tym, którzy, „umówiwszy między sobą kolej do pasienia bydła tej kolejności wypierali się”, a osobliwie tym, którzy mieli jedną krowę. Sąd, pragnąc zaradzić szkodom w polach i łąkach, unormował częstotliwość delegowania pastuchów według ilości posiadanego bydła. Posiadacze jednej sztuki bydła, nie licząc wołów, mieli paść dwukrotnie rzadziej niż posiadający więcej niż dwie sztuki. Ci, którzy odłączyliby się od gromadnych pastuchów i pasali trzodę oddzielnie, mieli podlegać karze 5 grzywien i jednego dnia wieży42. W 1787 r. obywatele Bęczyna Bartłomiej Chęciński, Jakub i Benedykt Gajewscy, Łukasz Grzebuła, Wawrzyniec Gołdoś, Grzegorz Marzycki, Wojciech Sadowski i Wojciech Surdacki zaprotestowali w sądzie przeciwko mieszkańcom przedmieścia, którzy osobno bydło pasąc, szkody sąsiadom czynili, przez co niewinni manifestanci musieli rekompensować straty uczynione pokrzywdzonym w polach i łąkach43. Pomimo zakazów niektórzy mieszczanie nadal pasali oddzielnie bydło, przez co czynili wielkie szkody w zbożach oraz utrudniali znalezienie wspólnego pastuchy. Przyjmując zażalenie radcy Franciszka Wawrzynkiewicza i wójta bęczyńskiego Wincentego Bobowskiego, sąd ponownie zakazał uprawiania tych praktyk pod rygorem 5 grzywien kary, 4 dla delatorów i 1 dla sądu. Z zakazu wyłączono bydło robocze, które można było pasać indywidualnie, zabroniono też wysyłania lub zmuszania do pasienia własnych lub najemnych dzieci44.

Wypas bydła na polach i łąkach dozwolony był tylko w pewnych terminach, co zapobiegać miało niszczeniu rosnących zbóż czy traw. Obwieszczenie z 1787 r., pod rygorem sankcji sądowych, zakazywało mieszczanom wysyłania pastuszków do pasienia pojedynczo przez całe lato bydła między zbożami, z wyłączeniem wołów roboczych, jednocześnie nakazywało grodzenie płotów zabezpieczających przed robieniem szkód na łąkach i polach45. Z kolei rozporządzenie prezydenta miasta z 1791 r. zabraniało, pod karą 14 grzywien, pasienia po zbożach, nakazywało natomiast grodzenie płotów oraz trzymanie drabin z wiechami na domach i chałupach46. Deklaracja władz policyjnych z 25 lipca 1795 r. zabraniała wszystkim obywatelom Urzędowa i ich pastuchom pasienia bydła na zasianych zbożach zimowych i wiosennych po św. Wojciechu (23 kwietnia), broniła też chowania szkodliwych dla każdego kóz oraz zalecała grodzenie gospodarstw. W tym samym dniu, co wydana rezolucja, sąd skazał, za oddzielne pasienie bydła po wyznaczonym terminie, kilku obywateli cyrkułu miasta Urzędowa na zapłacenie 25 gr. kary, przestrzegając, że w przyszłości kara wyniesie 50 zł47. 6 maja 1783 r. woźny ogłosił publikatę przestrzegającą obywateli cyrkułu miasta i Przedmieścia Bęczyńskiego przed wypuszczaniem w okresie od św. Wojciecha do św. Michała (29 wrzesień) bydła, koni, świń oraz innego „drobiazgu” na szkodę obywateli posiadających pola i łąki. Za każde bydle znalezione na cudzej łące, jego właścicielowi zagrożono karą 3 grzywien i siedzeniem trzy dni w wieży48. Nie odstraszało to jednak mieszczan, bowiem już w dzień po obwieszczeniu Kajetan Buda i Marcin Panek ukarani zostali przez sąd karą pieniężną i wieżą za wypasanie sąsiedzkich łąk i nie grodzenie płotów49. Również w zabronionym okresie ośmiu mieszkańców Bęczyna wypuszczało nocą i dniem zwierzęta na cudze łąki, za co ukarano ich trzydniowym pobytem w wieży i zapłaceniem 12 grzywien50.

Nadużycia związane z wypasem pól i łąk przynosiły szkody nie tylko miejscowym obywatelom, lecz także mieszkańcom sąsiednich wiosek. Do częstych konfliktów na tym tle dochodziło między ludnością Bęczyna i Dzierzkowic, a także oficjelami starościńskimi. W 1788 r. wójt gromady Dzierzkowice z innymi obywatelami tej wsi oskarżył o wypasienie „potrawin” na łąkach przez konie obywateli Bęczyna, którzy pod przysięgą stwierdzili, że oni paśli swoje konie, lecz to samo czynili również ludzie z Dzierzkowic. Sąd miejski urzędowski, po otaksowaniu strat na sumę 20 zł, nakazał mieszkańcom Bęczyna wypłacić 10 zł poszkodowanym, którzy drugie 10 zł domagać się mieli od ludzi dzierzkowickich, zabronił też, na przyszłość, puszczania wolno koni podczas sianokosów51. Na przełomie 1784 i 1785 r. toczyła się sprawa przeciwko obywatelom Przedmieścia Krakowskiego i Bęczyńskiego o wypasienie potraw na kawałku stawiska pod groblą oraz o obszarpanie przez konie i krowy sterty siana dworskiego. O wyrządzenie zniszczeń dwór posadził Izydora Rodzonka, zarekwirował mu konie i postanowił je trzymać aż do wypłacenia 12 zł odszkodowania ekonomowi starostwa. Przeprowadzona wizja wykazała, że szkoda w stercie dworskiej wyniosła nie więcej niż wiązkę siana. W tej sytuacji sąd miejski i landwójtowski, zważywszy, że sterta stojąca w lesie na gościńcu była nie ogrodzona, uznał Rodzonka za niewinnego, karę od niego żądaną za niesłuszną, a aresztowanie koni za nieprawne. Nie mogąc jednak do końca sądzić tej sprawy, oddał ją pod rozsądek komisarza, zaś obu stronom zalecił pogodzenie52. W końcu 1784 r. sąd rozpatrywał kolejną sprawę przeciwko kilku innym obywatelom Bęczyna o spasiony potraw należący do dworu dzierzkowickiego, za co zabrano im cztery konie. Gdy obywatele, zadeklarowawszy wypłacić dworowi 45 zł, nie mogli windykować koni, sąd nakazał im oddać na ręce ekonoma starosty 50 zł53.

Konflikty i waśnie wynikały nie tylko między sąsiadami, czy pojedynczymi mieszkańcami, niekiedy spory przyjmowały charakter grupowy i dotyczyły całych przedmieść. Świadczy o tym sprawa rozpatrywana w sądzie starościńskim przeciwko mieszczanom urzędowskim, założona przez przedmieszczan bęczyńskich, którzy uskarżali się, „jakoby dekretami dawnymi niesprawiedliwie ferowanymi oprymowani zostają i corocznie grzywny nie wiedzieć za co dawać muszą”. W konkluzji sąd zamkowy nakazał mieszczanom urzędowskim „komportację” niesprawiedliwych dla ludzi z Bęczyna dekretów, zaś sąd miejski, czyniąc zadość sentencji zamkowej, „komportował” dekrety54.

Aktów przemocy i pobić dokonywali także żołnierze stacjonujących lub przechodzących przez Urzędów wojsk polskich. Przykładowo w 1791 r. szeregowy żołnierz pobił bez przyczyny, w kwaterze chorążego wojsk, żonę ławnika Wojciecha Łukaszewicza55. W rok później do urzędu miejskiego zgłosił się Wojciech Jagiełło ze skargą na namiestnika kawalerii narodowej „o to, że bez powodu wraz z innymi żołnierzami naszli go w jego domostwie, bili, poniżali i maltretowali”. Obdukcji oraz opisu ran i znaków rozboju na ciele poszkodowanego dokonał miejscowy cyrulik Antoni Kułakowski56. Choć stosunkowo liczne przypadki rozboju i zakłócania spokoju przez wojskowych zgłaszano do miejscowych sądów, to jednak w żadnym wypadku źródła nie informują o finale sprawy i karach nałożonych na winnych. Zapewne porywczy żołnierze, po doniesieniu o wywołanych ekscesach do ich dowódców, ponosili konsekwencje służbowe we własnych oddziałach.

Niezadowolenie mieszczan związane z nieprawnym pojawieniem się na początku XVIII w. Żydów w mieście doprowadzało nieraz do zatargów i bójek między katolikami a niewiernymi. Z reguły do naruszenia nietykal-ności osobistej starozakonnych dochodziło na tle konfliktów handlowo-finansowych. W 1789 r. niewierny kupiec kraśnicki Haskiel Moskiewicz, handlujący solą, pobity przez prezydenta miasta Urzędowa Franciszka Wawrzynkiewicza, zgłosił sprawę do sądu, jednakże po odebraniu od napastnika „satysfakcji”, zawarł z nim dobrowolną ugodę57. Pobicia niewiernego Martki Abrachamowicza arendarza mieszowskiego z klucza józefowskiego dopuścił się też na Przedmieściu Bęczyńskim w 1788 r. Izydor Turkowski. Za dokonaną wiolencję sąd miejski skazał go na zapłacenie 8 grzywien zadośćuczynienia poszkodowanemu, 4 grzywien urzędowi oraz siedzenie w wieży do momentu uiszczenia wszystkich kar58.

Sprzeczności, konflikty, animozje, z reguły znajdujące epilog w schyłkach cechowych, lub sądach miejskich, targały również społecznością rzemieślniczą. Spory, którym często towarzyszyły bójki między rzemieślnikami, nieraz regularne bitwy, miały charakter międzycechowy, jak i wewnątrzcechowy. W 1782 r. brat cechu pospolitego, garncarz Rafał Grzebuła oskarżył w sądzie land-wójtowskim Antoniego Kudlińskiego – także garncarza z tej konfraterni – o lżenie, „niewinną poniewierkę y uderzenie w gębę w domu sznkowym” przy obecności wielu braci cechowych. Mediacja dwóch cechmistrzów pospolitych Ignacego Wyrostka i Wacława Kudlińskiego oraz sugestie sądu doprowadziły do załagodzenia sprawy w cechu i pogodzenia się stron59. Do scysji i bójek między cechmistrzami i mistrzami – garncarzami konfraterni pospolitej doszło też w 1783, 1785 i 1786 r.60. W sierpniu 1786 r. cechmajster kunsztu pospolitego Benedykt Gajewski naszedł wieczorem po pijanemu, „wiolencję uczynił” i pobił w gospodzie cechowej dwu członków tej samej konfraterni: cechmistrza Wojciecha Mysłowskiego i brata cechowego Antoniego Dutkowskiego61. Ze strony napastnika była to zapewne zemsta na Mysłowskim, który wraz z Walentym Skórskim cechmistrzem „wtórym” cechu pospolitego wcześniej w schyłku korporacji pospolitej „odsądził B. Gajewskiego od wolnego głosu w cechu i od cechmistrzostwa”, co sąd landwójtowski zakwestionował, nakazując stawienie świadków, którzy by dali argumenty uzasadniające decyzję jurysdykcji cechowej62. Wzajemną bójką zakończyła się sprzeczka cechmistrzów i majstrów konfraterni tkackiej i szewskiej w 1782 r.63 oraz majstra kunsztu bednarskiego z majstrem kunsztu sukienniczego w 1784 r. W drugim przypadku, po obdukcji ran i siniaków u uczestników bójki dokonanej przez woźnego, obie strony pogodziły się, odstępując od powziętej wcześniej decyzji prowadzenia prawnych procesów. Pretekstem całego zajścia było pomówienie przez bednarza majstra sukienniczego, jakoby czeladzi swojej nie opłacał64. Ciekawe światło na zwyczaje obowiązujące w cechach urzędowskich rzuca grupowa kłótnia i ekscesy między członkami cechu szewskiego mające miejsce w 1779 r. Brat szewski Antoni Gładkowski, litując się nad pachołkiem pobitym przez cechmistrzów szewskich Tomasza i Michała Rozwadowskich, krytykował złe rządy w konfraterni, za co został niewinnie spoliczkowany i „zębami kąsany” przez Kazimierza Kapalskiego pierwszego cechmistrza tej kontuberni i jego brata Antoniego. Wspomniany M. Rozwadowski, nie tylko nie bronił napastowanego, ale jeszcze bić go dopomagał. Obopólny sąd radziecko-ławniczy wymierzył sankcje pieniężne niemal wszystkim uczestnikom zajść. Gładkowskiego ukarano grzywną za „szarpanie honoru starszeństwa”, „za nieuszanowanie cechmistrza w kłótni w cechu” i za zrywanie się przeciwko swemu zwierzchnikowi; M. Rozwadowskiego za to, że mając władzę cechmistrza kłótni nie poskromił i wraz z cechmistrzami przybyłymi z innych cechów biernie wydarzeniom się przyglądał; K. Kapalskiego za uderzenia i bicie, zaś Tomasza Wysockiego „brata cechowego młodszego początkowego” za sprowokowanie kłótni. Jednocześnie sąd ostrzegł cechmistrzów i całą konfraternię szewską, aby pod sankcją 30 grzywien, nie karali swoich braci bez „opisania schyłku”65.

Zdarzenie to potwierdza istnienie w cechach ścisłej dyscypliny i hierarchizacji jego członków, stawiającej niższych rangą braci, towarzyszy i czeladników, chociażby w najbardziej słusznych dla nich sprawach, na przegranej pozycji w stosunku do zwierzchników cechowych. O dyspozycyjności i służebności szeregowych członków cechu wobec przełożonych świadczy postawa młodszego cechowego Ambrożego Krzeczowskiego, który przebywając 8 lipca 1785 r. w cechu pospolitym, z rozkazu cech-mistrza starszego Wojciecha Dzikowskiego, uderzył w gębę Ignacego Kowalowskiego „nie mając do niego »żadnej złości«”, gdy ten w sprzeczce obraził innych towarzyszy słowami: „szelmy, kanalie”66.

Do sporów i waśni, niekiedy bardzo ostrych, dochodziło też między przedstawicielami władz miejskich. Dramatyczny i tragiczny epilog miał bunt rady miejskiej przeciwko burmistrzowi Jakubowi Tłusto w 1624 r., w wyniku którego radni na czele z Tomaszem Dużycem i częś-cią pospólstwa zaatakowali burmistrza w ratuszu, a następnie zrzucili go na bruk, wskutek czego poniósł śmierć67. Stosunkowo często dochodziło między urzędnikami do mniej drastycznych kłótni i konfliktów, kończących się w sądzie. W 1783 r. pisarz namiestniczy jurysdykcji starościńskiej Aleksander Chudzicki, w imieniu pokrzywdzonego ławnika Antoniego Chudzickiego (swego ojca) oskarżył przed sądem radzieckim i land-wójtowskim rzecznika Wojciecha Łukaszewicza o szkodzenie na honorze, podburzanie pospólstwa i przeszkadzanie Antoniemu Chudzickiemu w objęciu funkcji prezydenckiej, po wcześniejszym wybraniu i poparciu go przez większość ludu i mężów68. W 1784 r. do sądu wystąpił burmistrz Mikołaj Paszkowski przeciwko innemu burmistrzowi Wojciechowi Mazickiemu o „jego obrazę i obelgi w obecności urzędu”, natomiast rzecznik Woj-ciech Łukaszewicz ponownie manifestował się przeciwko ławnikowi Antoniemu Chudzickiemu o „niegodziwe w rezydencji sądowej urzędu całego publiczne przeklinanie”69.

Konflikty wśród patrycjatu wynikały nie tylko na tle spraw urzędowych, ale także prywatnych. W czasie żniw 1782 r. prezydent Franciszek Wawrzynkiewicz wynajął i uzgodnił do pracy na swoim polu 19 żniwaków, jednakże Andrzej Górski wysłał ich samowolnie za granicę do Popkowic. Kiedy prezydent zjawił się na podwórku Górskiego celem wyjaśnienia sprawy, gospodarz w obecnoś-ci wielu postronnych ludzi i niewiernych Żydów, lżył go niegodziwymi słowami oraz groził rozcięciem głowy na cztery części, po czym zerwał kapelusz z głowy radcy

i demonstracyjnie rzucił na środek miasta. Za ten wybryk, sąd landwójtowski, stosując się do prawa magdeburskiego, skazał Górskiego na grzywny i wieżę. Tenże jednak wniósł remanifest do sprawy, zaprezentował inną wersję wydarzeń, na którą przedstawił świadka swojego brata Jacka dominikanina i profesora konwentu lubelskiego70.

Ilość i częstotliwość sporów wybuchających między najwyższymi urzędnikami, świadczą o skonfliktowaniu oraz skłóceniu elit rządzących, ostrej rywalizacji o wpływy i władzę w mieście, skumulowaną wśród wąskiej grupy osób, często ze sobą skoligaconych. Oblicze i forma konfliktów pokazują kulturę osobistą urzędników magistrackich, skłonnych do procesowania się, rzucania wzajemnych inwektyw, wręcz warcholstwa i pieniactwa, w konsekwencji tworzą nienajlepszy wizerunek środowiska sprawującego władzę. Takie postawy rządzących były odbiciem mentalności i stylu życia całej staropolskiej społeczności, nieskorej do kompromisów, rozwiązującej nawet najbardziej małostkowe problemy w sądach. Z drugiej strony styl życia codziennego zwykłych mieszkańców kształtowany był przez wzorce zachowań płynące z góry, kreowane przez elity.

Wykorzystane w pisaniu powyższego szkicu akta miejskie, w przeważającej mierze sądowe, są nieocenionymi źródłami do badań nad stylem życia, codzienną kulturą, powszechnymi zachowaniami i zwyczajami ówczesnej społeczności miejskiej. Należy jednak pamiętać, że wynurzający się z nich, czasami dramatyczny, patologiczny i sensacyjny obraz życia mieszkańców jest nieraz zbyt krytyczny i nie do końca przystający do rzeczywistości, co wynika z charakteru tych źródeł, rejestrujących przede wszystkim zjawiska i zachowania skrajne, niezgodne z panującymi normami, przez co trafiające do miejscowej jurysdykcji i podlegające sankcjom. W spisanych protokołach kanceliści eksponowali najczęściej nieprawidłowości, natomiast pozytywne i nie budzące wątpliwości aspekty życia miasta, na ogół nie znajdowały odzwierciedlenia w relacjach sądowych.

 

Przypisy:

1 Artykuł opracowano na podstawie akt miejskich miasta Urzędowa znajdujących się w Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Lublinie (APL). Dalej przy cytowaniu akt miejskich Urzędowa podawane będą jedynie numery ksiąg.

2 APL, Księga 2, s. 46–46v.

3 APL, Księga 1, s. 98–98v.

4 APL, Księga 4, s. 39.

5 APL, Księga 4, s. 354v–356.

6 APL, Księga 5, s. 249.

7 APL, Księga 4, s. 241v–242. Finał sprawy nie jest znany.

8 APL, Księga 2, s. 53v–54.

9 APL, Księga 2, s. 34.

10 APL, Księga 4, s. 300v.

11 APL, Księga 4, s. 342v.

12 APL, Księga 4, s. 328.

13 APL, Księga 4, s. 209.

14 APL, Księga 8, s. 34v.

15 APL, Księga 4, s. 207v–209.

16 G. Ambrożkiewicz był obok Andrzeja Górskiego najbogatszym mieszkańcem Urzędowa. APL, Księga 3, s. 156v–160.

17 APL, Księga 4, s. 67.

18 APL, Księga 4. s. 421v; APL, Księga 2, s. 90v; APL, Księga 6, s. 54v.

19 APL, Księga 7, s. 144–148, 149.

20 APL, Księga 5, s. 30v.

21 APL, Księga 4, s. 300v.

22 APL, Księga 4, s. 268.

23 APL, Księga 4, s. 391v–392.

24 APL, Księga 4, s. 350.

25 APL, Księga 4, s. 363v–364.

26 APL, Księga 4, s. 418–418v.

27 APL, Księga 7, s. 127v–128.

28 APL, Księga 4, s. 324–325, 336.

29 APL, Księga 9, s. 172.

30 APL, Księga 1, s. 66v–67.

31 APL, Księga 2, s. 108v.

32 APL, Księga 7, s. 119–119v. Również 5 stycznia 1787 r. Cyrulik Antoni Kułakowski „jurament wykonał i więcej od Impetycyji powoda na zawsze wolnym został”. APL, Księga 4, s. 383–383v.

33 APL, Księga 4, s. 238v.

34 APL, Księga 4, s. 252–252v.

35 APL, Księga 7, s. 67v.

36 APL, Księga 7, s. 211v–212.

37 APL, Księga 4, s. 257v–258, 259v.

38 APL, Księga 4, s. 405–406. Wcześniej Prawicka, „pod pręgą w środku i na cztery rogi miasta po kilkakroć smagana była, roku przeszłym 1786 przed samą Świętą Missyą miesiąca listopada, jednakże na tyle kar, perswazji duchownych i urzędowych, mimo zaklinania i przysięgania, żadnej nie uczyniła poprawy, ale występku cudzołóstwa (mając męża) jak i kradzieży” się dopuściła.

39 APL, Księga 4, s. 408–408v.

40 APL, Księga 4, s. 416v–417v.

41 APL, Księga 1, s. 17v–19.

42 APL, Księga 4, s. 308.

43 APL, Księga 4, s. 165.

44 APL, Księga 7, s. 123–123v.

45 APL, Księga 3, s. 260.

46 APL, Księga 8, s. 19–19v.

47 APL, Księga 3, s. 200v–201.

48 APL, Księga 5, s. 63v; APL, Księga 4, s. 293v–295.

49 APL, Księga 4, s. 292v–293.

50 APL, Księga 4, s. 293v–295.

51 APL, Księga 7, s. 27v.

52 APL, Księga 4, s. 202v, 325.

53 APL, Księga 4, s. 101, 320v.

54 APL, Księga 1a, s. 32.

55 APL, Księga 8, s. 20.

56 APL, Księga 8, s. 122–122v.

57 APL, Księga 7, s. 52.

58 APL, Księga 7, s. 27.

59 APL, Księga 4, s. 18.

60 APL, Księga 4, s. 38, 151, 345.

61 APL, Księga 4, s. 151.

62 APL, Księga 1, s. 377–377v.

63 APL, Księga 4, s. 183.

64 APL, Księga 5, s. 152v.

65 APL, Księga 2, s. 28v–29v, 49–50v.

66 APL, Księga 5, s. 283.

67 APL, Księga 9, s. 176v–177, 202–203.

68 APL, Księga 4, s. 72–72v, 74–74v.

69 APL, Księga 5, s. 134v.

70 APL, Księga 4, s. 3v–4.

 

|   Strona główna   |    Powrót   |    Do góry   |